– To nasz. Mieszkali tu moi rodzice i siostra. – Wszedl do srodka. Po kilku minutach pojawil sie z powrotem, krecac glowa. – Nikogo. Ale wszystko jest na swoim miejscu, jakby wyszli tylko na chwile.
– Zajrzalem w pare innych miejsc – odrzekl Green. – Wszedzie to samo. Ilu ludzi tu mieszkalo?
– Okolo czterdziestu.
– Gdzie mogli sie podziac?
Nighthawk podszedl do jeziora. Stal i wsluchiwal sie w cichy plusk fal. Po chwili wskazal drugi brzeg.
– Moze tam?
Green zmruzyl oczy i popatrzyl w tamtym kierunku.
– Skad to mozesz wiedziec?
– Matka pisala, ze dzialy sie tam dziwne rzeczy. Trzeba to sprawdzic.
– Jakie dziwne rzeczy?
– Podobno dzien i noc przylatywaly wielkie helikoptery i wyladowywaly materialy. Kiedy mezczyzni z wioski poszli to zbadac, przepedzili ich ochroniarze. Potem, pewnego dnia, zjawili sie tu faceci z bronia. Rozejrzeli sie, nikomu nic nie zrobili, ale matka przypuszczala, ze wroca.
– Nie lepiej zawiadomic wladze? Mogliby tam wyslac samolot.
– Nie mamy czasu – odparl Nighthawk. – Jej list jest sprzed dwoch tygodni. Poza tym czuje w powietrzu niebezpieczenstwo i smierc.
Green wzdrygnal sie. Znalazl sie na jakims zadupiu, a jedyny czlowiek, ktory moze go stad wyprowadzic, bredzi jak szaman w kiepskim filmie.
Nighthawk wyczul zdenerwowanie przyjaciela i usmiechnal sie.
– Bez obaw, nie postradalem zmyslow. Wezwanie glin to dobry pomysl, ale poczulbym sie lepiej, gdybysmy najpierw sami to sprawdzili. Chodz.
Wrocili na wzgorze, ktore opuscili kilka minut wczesniej. Doszli do nawisu skalnego. Nighthawk odsunal galezie zaslaniajace otwor. Na stojaku lezalo dnem do gory kanu z kory brzozowej. Nighthawk czule przesunal dlonia po lsniacej powierzchni.
– Sam je zrobilem. Uzywalem tylko tradycyjnych materialow i technik.
– Piekne – pochwalil Green. – Takie, jak w filmie Ostatni Mohikanin.
– Lepsze. Plywam nim po calym jeziorze.
Przeciagneli kanu na plaze i zjedli puszke wolowiny. Potem odpoczywali w oczekiwaniu na zachod slonca.
Z nadejsciem zmroku wrzucili plecaki do lodzi, zepchneli ja na wode i zaczeli wioslowac. Zanim zblizyli sie do drugiego brzegu, zapadla noc. Musieli sie zatrzymac, gdy kanu uderzylo w cos twardego.
Nighthawk siegnal w dol. Myslal, ze wpadli na skale.
– To jakas metalowa klatka. Jak na przynete. – Przyjrzal sie powierzchni jeziora. – Pelno ich tutaj. Czuje zapach ryb. To musi byc jakas wylegarnia.
Znalezli wylom w podwodnej barykadzie i skierowali lodz w strone ladu. W metalowych klatkach cos sie ruszalo i pluskalo, jakby na potwierdzenie teorii Nighthawka o wylegarni ryb. Przybili do kranca plywajacego pomostu, oswietlonego na wysokosci kostek przycmionymi lampami, ktore widzieli z wody. Przy odgalezieniach nabrzeza zobaczyli kilka skuterow wodnych i motorowek. Dalej stal duzy katamaran z przenosnikiem tasmowym miedzy kadlubami. Nighthawk domyslil sie, ze jest uzywany do obslugi wylegarni.
– Mam pomysl – powiedzial Green.
Wyjal kluczyki zaplonowe z motorowek i skuterow i wrzucil do jeziora. Wplyneli miedzy lodzie i przykryli kanu pozyczonym brezentem.
Od nabrzeza biegla w glab ladu asfaltowa alejka. Nighthawk i Green woleli jednak isc miedzy drzewami. Po kilku minutach zobaczyli szeroki pas zrytej ziemi. Wygladal tak, jakby przez las przejechal buldozer. Ruszyli wzdluz niego i dotarli do ciezarowek i roboczych maszyn ustawionych w rownych rzedach za wielkim magazynem. Wyjrzeli zza rogu budynku. Otwarta przestrzen wykarczowana w lesie oswietlaly ustawione w krag halogenowe reflektory. Spychacze niwelowaly teren, wielkie maszyny do budowy drog kladly nawierzchnie. Ekipy robotnikow z lopatami wygladzaly goracy asfalt, zeby mogly go wyrownac walce drogowe.
– Co dalej, profesorze? – zapytal Nighthawk.
– Ile zostalo czasu do switu?
– Okolo pieciu godzin. Dobrze byloby wrocic na jezioro przed wschodem slonca.
Green usiadl i oparl sie plecami o drzewo.
– Do tego czasu popatrzymy sobie, co sie tu dzieje. Bede czuwal pierwszy.
Krotko po pomocy zmienil go Ben. Green wyciagnal sie na ziemi i zamknal oczy. Wykarczowany teren niemal opustoszal. Przechadzalo sie tam tylko kilku uzbrojonych mezczyzn. Nighthawk zamrugal powiekami i klepnal Greena w ramie.
– Josh…
Green usiadl i spojrzal na plac.
– Co za cholera?
Za polana, gdzie przedtem byly tylko drzewa, stala teraz ogromna budowla w ksztalcie kopuly. Pojawila sie jakby za sprawa magii. Zarzyla sie niebieskawobialym blaskiem.
– Co to jest? – szepnal Ben. – i skad sie wzielo?
– Mnie nie pytaj – odparl Green.
– Moze to hotel?
– Watpie – odrzekl Green. – Zamieszkalbys w czyms takim?
– Wychowalem sie w drewnianej chacie. Dla mnie kazdy wiekszy budynek to hotel.
– Nic nie ujmujac twoim rodzinnym stronom, wyobrazasz sobie tutaj tlumy wedkarzy i mysliwych? Takie cos pasuje do Las Vegas.
– Raczej do bieguna polnocnego. Przypomina monstrualne igloo. Green musial przyznac, ze budowla ma ksztalt eskimoskich domkow, ktore widzial w “National Geographic”. Ale najwyrazniej zrobiono ja z polprzezroczystego plastiku, zamiast z ubitego sniegu. U podstawy kopuly widac bylo wielkie wrota hangarowe, wychodzace na budowany plac. Znow cos zaczelo sie dziac. Na placu ponownie zapanowal ruch. Ekipa budowlana wrocila w towarzystwie wiekszej liczby ochroniarzy, ktorzy zerkali na niebo. Wkrotce w gorze rozlegl sie odglos silnikow. W powietrzu ukazal sie gigantyczny obiekt, ktory przeslonil gwiazdy.
– Spojrz na kopule – odezwal sie Nighthawk.
Na szczycie budowli pojawila sie pionowa linia. Rozszerzyla sie do szczeliny, potem gorna polowa kopuly rozlozyla sie niczym czastki obranej pomaranczy i calkowicie sie otworzyla. Blask z wnetrza budowli oswietlil srebrzyste poszycie obiektu w ksztalcie torpedy, ktory wolno ustawil sie dokladnie nad wielkim otworem.
– Obaj mylilismy sie – powiedzial Nighthawk. – Nasz hotel z Las Vegas to hangar dla sterowca.
Green przygladal sie uwaznie ogromnemu statkowi powietrznemu.
– Widziales kiedys stare materialy filmowe o “Hindenburgu”, wielkim zeppelinie, ktory splonal w latach trzydziestych XX wieku?
– Ale co taki sterowiec robi tutaj?
– Chyba niedlugo sie dowiemy – odparl Green.
Ladujacy sterowiec opuscil sie do wnetrza budowli, jej ruchome czesci wrocily na miejsce i kopula odzyskala polkulisty ksztalt. Wkrotce potem rozsunely sie wrota od strony placu i pojawila sie grupa mezczyzn. Mieli czarne mundury i sniada cere. Otoczyli mezczyzne z duza glowa i poteznymi ramionami.
Mezczyzna podszedl do krawedzi placu i przyjrzal sie postepom w budowie. Nighthawk nie zwracal wczesniej wiekszej uwagi na robotnikow. Ale teraz zauwazyl, ze w przeciwienstwie do umundurowanych mezczyzn sa w dzinsach i koszulach roboczych i pilnuja ich uzbrojeni ochroniarze.
– O, cholera! – szepnal.
– Co takiego? – zapytal Green.
– To ludzie z mojej wioski. Sa tam moj brat i ojciec. Ale nie widze matki ani innych kobiet.
Przywodca szedl wzdluz krawedzi placu, kontynuujac inspekcje. Ochroniarze pilnujacy robotnikow obserwowali swojego szefa. Korzystajac z ich nieuwagi, jeden z pracujacych przesunal sie blizej drzew. Rzucil lopate i zaczal uciekac. W biegu lekko utykal i jego ruchy wydaly sie Benowi znajome.
– To moj kuzyn! Poznaje po tym, jak biegnie. Kiedy bylismy dziecmi, uszkodzil sobie stope.
Jeden z ochroniarzy zerknal za siebie i zobaczyl uciekiniera. Uniosl bron do strzalu, ale na rozkaz przywodcy