– Dzieki, Mark. Wiem, ze chcesz dobrze, ale inni potrzebuja cie bardziej niz my.
– Nie tylko wy macie rachunki do wyrownania – odparl ostro Ryan. – Barker zabil Joshue i zatopil moj statek. Teraz probuje zniszczyc oceany. Tamta budowla po drugiej stronie jeziora to nie szalas. Nie rozwalicie go tupnieciem nogi.
– Cos wymyslimy.
– Nie macie czasu na proby. Wiem, jak mozemy wyslac tamta kopule w stratosfere. – Ryan odwrocil sie do Mercera. – Pamietasz, o czym rozmawialismy?
– Jasne, ze pamietam. Obiecalismy sobie, ze przypieczemy Barkera, jesli bedziemy mieli okazje.
– I co ty na to, Ben? – zapytal Ryan. – Wezmiesz nas?
– Nie tylko ja tu decyduje. – Ben odwrocil sie do Diego.
– Ich jest duzo, nas tylko kilku – odrzekl Bask. – Pablo jest wylaczony z akcji. Bedziemy mieli szczescie, jesli przezyjemy.
Ben zawahal sie.
– Dobrze, Mark. Bierzemy was.
Ryan usmiechnal sie triumfalnie.
– Potrzebne sa jakies materialy wybuchowe. Nasze ladunki C-4 przepadly, kiedy nas zlapali.
– Mamy z bratem troche granatow recznych – powiedzial Diego i klepnal swoj plecak. – Po trzy na glowe. Wystarczy?
W odpowiedzi Ryan spojrzal pytajaco na Mercera.
– Wystarczy, jesli umiescimy je we wlasciwych miejscach – odparl Chuck.
– A co ze mna? – zapytala Therri, ktora przysluchiwala sie dyskusji.
– Rodzina i przyjaciele Bena sa w kiepskim stanie – odpowiedzial Ryan. – Przyda im sie twoja pomoc. Zwlaszcza dzieciom.
– Zrobie, co bede mogla – obiecala Therri. Pocalowala Ryana, potem cmoknela w policzek Mercera i Bena. – Uwazajcie na siebie.
Kiedy Therri wrocila do lasu, Ben i inni zepchneli katamaran na wode i wdrapali sie na poklad. Dzieki dwom kadlubom i poteznym silnikom statek rozwijal spora szybkosc. Wkrotce dotarli na drugi brzeg. Gdy przybijali do pomostu, Pablo i Diego czuwali na dziobie z karabinami. Szybko przycumowali i ruszyli w glab ladu.
Mercer wstapil do szopy obok przystani. Wyniosl stamtad dwa zwoje stalowej linki, przewod elektryczny i rolke tasmy samoprzylepnej. Idac gesiego, zblizyli sie do placu. Nikt ich nie zauwazyl. Ryan doprowadzil grupe do kopuly i znalazl to, czego szukal – wysoki, cylindryczny zbiornik na polanie otoczonej gestym lasem. Na zbiorniku bylo ostrzezenie, ze zawartosc jest latwo palna. Od zbiornika do budynku biegly stalowe rury o srednicy okolo pietnastu centymetrow. Obok miejsca, gdzie rury wchodzily do hangaru sterowca, byly zaryglowane drzwi zrobione z plastiku, podobnie jak sama kopula. Latwo ustapily pod silnym ramieniem Diego.
Weszli do korytarza, ktory przez kilka metrow biegl rownolegle do rur znikajacych w scianie obok nastepnych drzwi. Te nie byly zaryglowane. Ryan uchylil je i zobaczyli wnetrze kopuly. Na srodku hangaru, gdzie wczesniej stal sterowiec, krecili sie ludzie. Zwijali liny, przesuwali rusztowania i pomosty.
Ryan pokazal innym, zeby zostali. Wsliznal sie z Mercerem do hangaru. Skradali sie wzdluz sciany za wysokimi stosami zwinietych wezy, az dotarli do rur wchodzacych do budynku. Wlasnie te rury wskazywal Barker, kiedy wyjasnial, dlaczego uzywa wodoru zamiast helu do napelniania zbiornikow gazu w sterowcu. Obslugiwane recznie zawory otwieraly i zamykaly doplyw gazu do wezy.
W ciagu kilku minut otworzyli wszystkie zawory. Gaz unosil sie pod dach i mieli nadzieje, ze przez jakis czas nikt go nie wykryje. Kiedy skonczyli, wymkneli sie na zewnatrz. Ben i Diego, wedlug instrukcji Mercera, przykleili tasma granaty do rur. Do zawleczek przyczepili krotkie kawalki przewodu elektrycznego, ktore polaczyli z jednym zwojem stalowej linki. Ryan i Mercer obejrzeli ich dzielo i byli zadowoleni. Wycofali sie do jeziora, rozwijajac za soba linke. Starali sie ciagnac ja w linii prostej, zeby nie zahaczala o krzaki i drzewa.
Kiedy pierwszy szescdziesieciometrowy zwoj sie skonczyl, przymocowali wolny koniec linki do drugiej szpuli. Dziesiec metrow od jeziora zabraklo im linki. Mercer poszedl do szopy i przyniosl kilka kawalkow lin i sznurow roznej dlugosci i grubosci. Powiazali je razem i doprowadzili do brzegu jeziora. Kiedy wszystko bylo gotowe, Diego wrocil na plac i zajal pozycje za grubym drzewem.
Kiolya skonczyli prace w hangarze i wychodzili na plac. Niektorzy kierowali sie do swoich barakow. Bask spokojnie wzial na muszke jednego z ochroniarzy i strzelil krotka seria. Straznik upadl na ziemie. Od strony koszar nadbiegli inni i otworzyli bezladny ogien w kierunku lasu, gdzie widzieli blyski z lufy. Ale Diego zmienial miejsce po kazdym strzale i pociski przeciwnikow nie trafialy w cel. Po stracie dwoch nastepnych ludzi mezczyzni na placu rzucili sie do drzwi wielkiego igloo.
Wlasnie na taka reakcje liczyl Diego. Staral sie odciac im droge ucieczki do lasu. W efekcie ochroniarze ukryli sie w budynku. Wiedzial, ze niedlugo wylonia sie z hangaru innymi wyjsciami, rozbiegna wsrod drzew i sprobuja go oskrzydlic. Kiedy jednak ostatni z nich zniknal wewnatrz kopuly i plac opustoszal, Diego popedzil z powrotem na brzeg jeziora.
Ryan i reszta czekali na niego, zaalarmowani strzelanina. Na widok Diego Ryan wreczyl Benowi koniec linki.
– Chcesz miec ten zaszczyt?
Ben wzial linke.
– Dzieki. Nic nie sprawiloby mi wiekszej przyjemnosci.
Ryan odwrocil sie do pozostalych.
– Kiedy Ben pociagnie za linke, dajecie nura do wody i trzymacie glowy pod powierzchnia, dopoki mozecie. Dobra, Ben. Szarp!
Ben mocno pociagnal linke, potem wypuscil ja z reki i wskoczyl z innymi do jeziora. Nabrali powietrza i schowali sie pod woda. Nic sie nie stalo. Ryan wynurzyl glowe i zaklal. Wyszedl na brzeg, podniosl koniec linki i szarpnal. Odskoczyla z powrotem, jakby zaczepila o galaz.
– Cos ja musi trzymac – zawolal do pozostalych. – Sprawdze to.
Ruszyl w glab ladu.
Jeden ze straznikow zauwazyl Diego biegnacego do jeziora i postanowil to zbadac. Natrafil na linke i trzymal ja w reku, gdy zobaczyl Ryana. Ryan szedl nisko schylony, wpatrujac sie w linke. Nie zauwazyl wycelowanej w siebie lufy. Poczul trafienie w ramie jak cios goracym zelazem. Opadl na kolana.
Straznik nie zdazyl strzelic drugi raz. Seria z broni Diego, ktory poszedl za Ryanem, podziurawila mu piers. Pociski odrzucily go do tylu, ale jego palce zacisnely sie w smiertelnym skurczu na lince. Padajac, pociagnal ja swoim ciezarem. Mimo bolu w glowie Ryana zadzwieczal alarm. Sprobowal wstac, ale nogi mial jak z gumy. Nagle poczul, jak podnosza go silne rece i kieruja z powrotem w strone jeziora. Byli niemal na skraju wody, gdy jezioro rozblyslo, jakby ktos spryskal powierzchnie farba fosforescencyjna.
Pociagnieta przez padajacego straznika linka wyrwala zawleczki z granatow. Dzwignie odskoczyly i uruchomily zapalniki. Szesc sekund pozniej granaty zdetonowaly. Zapalil sie wodor w rurach. Plonacy gaz blyskawicznie przebyl krotka droge do wylotow rur i wystrzelil jak z miotaczy ognia. Plomienie dosiegnely niewidocznej chmury wodoru, wiszacej pod kopula.
Hangar sterowca stal sie pieklem dla kiolyanskich straznikow. Nasycone wodorem, gorace powietrze eksplodowalo wewnatrz kopuly, palac ciala. Bialy zar byl uwieziony w hangarze tylko przez kilka sekund, dopoki nie stopily sie sciany z grubego plastiku. Ryan i Diego zdazyli jednak dotrzec do wody i zanurzyc sie, zanim kopula eksplodowala i plomienie ogarnely otaczajacy ja las i budynki. Wokol rozeszla sie fala goraca.
Oslabiony postrzalem Ryan zdolal zaczerpnac niewiele powietrza przed schowaniem sie pod woda. Zobaczyl rozblask na jeziorze i uslyszal przytlumiony grzmot. Zostal pod powierzchnia dopoki mogl, potem wynurzyl glowe. Oczy piekly go od gestego dymu z plonacego lasu, ale nie zwracal uwagi na bol. Patrzyl ze zgroza na grzyb unoszacy sie wysoko pod niebo w miejscu, gdzie ostatnio widzial kopule. Pozar “Hindenburga” wygladal przy tym jak plomien swiecy.
Ben, Mercer i Diego wystawili glowy z wody niczym wydry lapiace oddech i tez przygladali sie groznej scenie. Kazdy z nich stracil krewnego lub przyjaciela w walce z Barkerem i jego kiolyanska banda. Nie czuli jednak satysfakcji, ze dokonali takich zniszczen. Wiedzieli, ze tylko czesciowo wymierzyli sprawiedliwosc. Zadali cios szalonemu genetykowi, ale go nie powstrzymali. W chybotliwym swietle plonacych drzew poplyneli do katamarana, pomagajac Ryanowi utrzymac sie na wodzie. Kilka minut pozniej statek sunal po jeziorze, zostawiajac za soba tlacy sie stos pogrzebowy.