oddali echo ciezkich krokow.
Rzucil sie w tamta strone. Musial zatrzymac Umealiqa, zanim dotrze on do gondoli sterowniczej i podniesie alarm. Nastepne skrzyzowanie poprzecznego korytarza z pierscieniem podporowym. Cisza. Ani sladu przeciwnika. Zavala zastanowil sie nad konstrukcja wnetrza statku. Wyobrazil sobie tarcze zegara. Korytarz, w ktorym jest teraz, to godzina dwunasta. Poprzeczne przejscie, ktore widzial wczesniej, to godzina osma. Dla zapewnienia pierscieniom sztywnosci musi byc trzeci poziomy korytarz na godzinie czwartej. Moze tam uda sie dopasc Umealiqa.
Zeslizgnal sie w dol pierscienia. Omal nie krzyknal triumfalnie na widok trzeciego poprzecznego korytarza. Pobiegl w glab, przystajac i nasluchujac przy kazdym pierscieniu. Przypuszczal, ze Umealiq postara sie dotrzec jak najblizej dziobu zeppelina, zanim zejdzie kolejnym pierscieniem do gondoli sterowniczej.
Przy trzecim skrzyzowaniu kila z pierscieniem Zavala uslyszal jakis odglos, jakby ktos schodzil po metalowej drabinie. Czekal cierpliwie.
Kiedy tuz obok rozlegl sie ciezki oddech, wlaczyl latarke. Snop swiatla padl na Umealiqa, uczepionego drabiny jak wielki pajak.
– Nie ruszaj sie! – rozkazal Zavala i przylozyl karabin do ramienia.
Umealiq zatrzymal sie i spojrzal w dol na Zavale z pogardliwym usmiechem.
– Ty idioto! – krzyknal. – No, dalej! Strzelaj! Podpiszesz na siebie wyrok smierci. Jesli chybisz i zamiast mnie trafisz w worek z gazem, sterowiec stanie w plomieniach i obaj z twoim partnerem zginiecie.
Zavala jako inzynier dobrze znal wlasciwosci roznych substancji. Wiedzial, ze musialby uzyc pocisku smugowego, zeby zapalic wodor.
– I tu sie mylisz – odparl. – Zrobilbym tylko dziure w worku z gazem.
Drwiacy usmiech zniknal. Umealiq wygial sie na drabinie i wycelowal w Zavale z pistoletu. Huknal strzal karabinowy. Pocisk duzego kalibru trafil Umealiqa w piers i stracil z drabiny. Zavala cofnal sie przed cialem, ktore wyladowalo u jego stop. W ostatniej sekundzie zycia twarz Umealiqa wykrzywil wyraz niedowierzania.
– Pomyliles sie jeszcze raz – powiedzial Zavala. – Ja nie chybiam.
Kiedy Zavala scigal Umealiqa, Austin walczyl o zycie. Znow zablokowal nadgarstek Barkera kantem lewej dloni i zatrzymal opadajacy noz centymetr od swojej szyi. Prawa reka chcial zlapac przeciwnika za gardlo, ale Barker odchylil sie do tylu. Wyciagnietymi palcami Kurt stracil mu przeciwsloneczne okulary. Spojrzal z bliska w jasnoszare, wezowe oczy i zamarl na moment, co pozwolilo Barkerowi wyrwac reke z jego uchwytu.
Austin siegnal za siebie, szukajac rozpaczliwie na biurku przycisku do papieru lub innej broni. Nagle cos go oparzylo. Po omacku dotknal jednej z lamp halogenowych, oswietlajacych mape. Chwycil lampe, chcac uderzyc nia Barkera w twarz. Genetyk zablokowal cios, ale porazilo go swiatlo. Zareagowal tak, jakby Austin chlusnal mu w oczy kwasem. Krzyknal i zaslonil sie reka. Zatoczyl sie do tylu, krzyczac w jezyku Kiolya. Austin patrzyl w oszolomieniu na to, czego dokonal jedna zarowka.
Barker wycofal sie po omacku z pomieszczenia. Austin podniosl miecz i ruszyl za nim. Chcial dopasc Barkera, zanim dotrze on do gondoli sterowniczej. Z pospiechu zapomnial o ostroznosci. Barker czekal na niego w ladowni z rybami. Zaatakowal tuz za progiem. Dzgnal Austina nozem w klatke piersiowa. Austin upuscil miecz i spadl z pomostu na plastikowe pokrywy zbiornikow z rybami. Poczul pod koszula ciepla wilgoc.
Uslyszal paskudny smiech Barkera. Genetyk stal na pomoscie w blasku niebieskiego swiatla ze zbiornikow. Patrzyl to w gore, to w dol. Austin zorientowal sie, ze Barker nadal nic nie widzi. Odetchnal z ulga. Sprobowal przeczolgac sie wzdluz ladowni po pokrywach zbiornikow. Ryby pod nim miotaly sie w wodzie. Widzialy go i czuly krew. Barker gwaltownie odwrocil glowe w jego kierunku.
– Zgadza sie, panie Austin. Nadal pana nie widze. Ale wystarczy mi moj czuly sluch. W swiecie niewidomych czlowiek o najlepszym sluchu jest krolem.
Barker staral sie sprowokowac Austina do odpowiedzi, ktora zdradzilaby, gdzie jest. Kurt mocno krwawil i nie wiedzial, jak dlugo pozostanie przytomny. Zavala mogl juz nie zyc. Byl zdany na siebie. Mial tylko jedna szanse. Odsunal pokrywe zbiornika obok siebie. Halas zagluszyl jekiem.
Glowa Barkera zatrzymala sie jak antena radarowa po namierzeniu celu. Genetyk usmiechnal sie i spojrzal bladymi oczami prosto na Austina.
– Jest pan ranny, panie Austin?
Przeszedl po pomoscie kilka krokow w kierunku Austina. Kurt znow jeknal i odsunal pokrywe zbiornika o nastepne pare centymetrow. Barker zszedl z pomostu i ruszyl wolno po pokrywach zbiornikow. Austin zerknal na otwor. Nie mial nawet trzydziestu centymetrow dlugosci. Znow jeknal i odsunal pokrywe jeszcze troche.
Barker przystanal i zaczal nasluchiwac, jakby cos podejrzewal.
– Pieprze cie, Barker – powiedzial Austin. – Otwieram sluzy.
Barker warknal wsciekle i rzucil sie naprzod. Nie uslyszal, jak Austin odsuwa pokrywe o dalsze trzydziesci centymetrow i wpadl do zbiornika. Zniknal pod woda, potem wynurzyl glowe. Na jego twarzy pojawil sie strach, kiedy zdal sobie sprawe, gdzie jest. Chwycil sie krawedzi zbiornika i sprobowal podciagnac sie do gory. Zmutowana rybe najpierw przerazilo wtargniecie intruza, ale teraz krecila sie wokol nog Barkera. Podniecala ja krew Austina, kapiaca z rany do wody.
Kurt wstal i otworzyl sasiednie sluzy. Barker juz do polowy wydostal sie na zewnatrz, gdy dopadly go ryby z innych zbiornikow. Zbladl jeszcze bardziej i osunal sie z powrotem do wody. Zakotlowalo sie i jego cialo zniknelo w krwawej pianie.
Austin wylaczyl alarm i powlokl sie z powrotem do kwatery Barkera, gdzie znalazl apteczke z zestawem pierwszej pomocy. Za pomoca plastra i bandazy zatamowal krwawienie. Potem wrocil po miecz. Zamierzal udac sie na poszukiwanie Zavali, kiedy jego partner stanal w drzwiach.
– Gdzie Barker? – zapytal Zavala.
Austin usmiechnal sie ponuro.
– Poklocilismy sie i szlag go trafil. Pozniej ci opowiem. Co z tamtym?
– Smiertelne zatrucie gazem – odrzekl Zavala i rozejrzal sie. – Moze bysmy juz wysiedli?
– Wlasnie zaczela mi sie podobac ta wycieczka, ale jak chcesz.
Poszli szybko do gondoli sterowniczej. W kabinie zastali tylko trzech ludzi. Jeden stal z przodu przy szprychowym kole sterowym. Inny obslugiwal drugi ster po lewej stronie. Trzeci wydawal tamtym rozkazy. Na widok Austina i Zavali siegnal do pasa po pistolet. Austin nie byl w nastroju do zabawy.
Przystawil ostra jak brzytwa klinge miecza do jablka Adama dowodcy.
– Gdzie reszta?
Nienawisc w ciemnych oczach mezczyzny zastapil strach.
– Przy linach cumowniczych.
Austin opuscil miecz i podszedl do jednego z okien gondoli, Zavala go oslanial. Z wielu punktow na calej dlugosci zeppelina zwisaly cumy. Reflektory sterowca oswietlaly twarze patrzacych w gore ludzi, ktorzy czekali na dole, zeby chwycic liny i przyciagnac statek powietrzny do wiezy cumowniczej. Austin odwrocil sie i kazal dowodcy zabrac swoich ludzi i wyjsc z kabiny. Zaryglowal za nimi drzwi.
– Poradzisz sobie z tym antykiem? – zapytal Zavale.
Zavala skinal glowa.
– Przypomina to duzy statek morski. Tamto kolo z przodu to ster kierunkowy. To z boku to ster wysokosci. Lepiej sam go wezme. Tu moze byc potrzebne wyczucie.
Austin stanal za sterem kierunkowym. Zeppelin byl pochylony do przodu i Austin mial dobry widok na ladowisko. Obsluga naziemna juz trzymala kilka lin cumowniczych.
Wzial gleboki oddech i odwrocil sie do Zavali.
– No to lecmy.
Zavala obrocil kolem, ale zeppelin nie chcial sie wzniesc. Austin przestawil dzwignie przepustnic silnikow. Sterowiec zaczal sunac naprzod, ale cumy ciagnely go w dol.
– Potrzebujemy wiekszej sily wznoszenia – powiedzial Zavala.
– To moze wyrzucimy troche balastu?
– Przydaloby sie.
Austin przyjrzal sie panelowi sterowniczemu i znalazl to, czego szukal.
– Trzymaj sie – uprzedzil.
Wcisnal przycisk. Rozlegl sie szum oproznianych zbiornikow w ladowni. Setki wijacych sie ryb i tysiace litrow