Wziela laptop, usiadla na podlodze – czula sie bezpieczniej ponizej linii okien – i zaczela zapisywac kazdy szczegol, ktory zapamietala ze snu i spotkania z demonem.
Gdy sie obudzila, spod zaciagnietych rolet saczylo sie jasnozolte swiatlo, a bateria w laptopie doszczetnie sie wyczerpala. Gratulujac sobie, ze pamietala, aby wszystko zapisac, zanim zwinela sie na podlodze, Quinn podniosla sie z trudem, cala obolala.
Czysta glupota, pomyslala, probujac choc troche rozciagnac zesztywniale miesnie. Glupio zrobila, ze nie wylaczyla komputera i nie umoscila sie w tym wielkim, przytulnym lozku. Ale o pierwszym zapomniala, a drugie nawet nie przyszlo jej do glowy.
Teraz polozyla laptop z powrotem na slicznym biurku i podlaczyla do pradu, zeby naladowac baterie. Z pewna ostroznoscia – w koncu za pierwszym razem widziala chlopca w bialy dzien – podeszla do okna i podniosla rolete…
Na lodowato blekitnym niebie swiecilo ostre slonce. Na chodnikach, markizach i dachach lsnila nowa warstwa sniegu.
Quinn zauwazyla kilku wlascicieli sklepow lub ich pomocnikow, ktorzy skrzetnie odsniezali chodniki, ganki i schody. Samochody wlokly sie w koleinach sniegu. Przez chwile zastanawiala sie, czy odwolano dzisiaj lekcje.
I czy chlopiec poszedl do swojej demonicznej szkoly.
Postanowila, ze rozpiesci swoje obolale cialo dluga kapiela w tej czarujacej wannie, a potem zobaczy, co daja na sniadanie w Spizarni Ma. Moze ktorys z mieszkancow miasteczka zechce przy miseczce muesli z owocami opowiedziec jej jakas legende zwiazana z Hawkins Hollow.
ROZDZIAL 06
Cal siadal wlasnie przy barze, zeby zjesc sniadanie, kiedy zobaczyl wchodzaca Quinn. Miala na sobie wyplowiale dzinsy i wysokie kozaczki na obcasach, a na glowie czapke w jaskrawych kolorach.
Na szyi zawiazala bajecznie kolorowy szalik, ktory przy rozpietej kurtce nadawal jej radosny wyglad. Spod kurtki wystawal sweter w kolorze dojrzalych jagod.
Miala w sobie cos takiego, pomyslal, co dodawaloby jej jasnosci i barw, nawet gdyby byla utarzana w blocie.
Patrzyl, jak Quinn przesuwa wzrokiem po kafejce, zapewne zastanawiajac sie, gdzie usiasc i z kim porozmawiac. Juz pracowala. Moze zawsze byla w pracy. Byl cholernie pewny, nawet po jednym spotkaniu, ze jej umysl nigdy nie przestawal pracowac.
Zauwazyla go. Usmiechnela sie tym swoim stuwatowym usmiechem i ruszyla w jego strone. Cal poczul sie jak dzieciak przy ustalaniu skladu druzyn do gry w pilke, jakby wybrano go spomiedzy wszystkich innych machajacych rekami i wrzeszczacych: „Mnie! Mnie! Wybierz mnie!”.
– Dzien dobry, Caleb.
– Dzien dobry, Quinn. Masz ochote na sniadanie?
– Z wielka checia. – Pochylila sie nad jego talerzem i z dramatycznym westchnieniem powachala nalesniki obficie polane maslem i syropem. – Zaloze sie, ze sa przepyszne.
– Najlepsze w miescie. – Nabil spory kawalek na widelec i wyciagnal w jej strone. – Sprobujesz?
– Nigdy bym nie poprzestala na jednym kawalku. To jak choroba. – Usiadla na stolku i odwiazujac szalik, odwrocila sie z szerokim usmiechem do kelnerki. – Dzien dobry. Poprosze kawe i czy macie moze jakies muesli, ktore mozna by posypac owocami?
– Mamy Nestle Fitness i moglabym wkroic do nich banana.
– Idealnie. – Wyciagnela dlon nad barem. – Jestem Quinn.
– Pisarka z Pensylwanii. – Kelnerka skinela glowa i mocno uscisnela dlon mlodej kobiety. – Meg Stanley. Uwazaj na tego tutaj, Quinn. – Meg wskazala palcem na Cala. – Te milczki bywaja przebiegle.
– A my wygadane sztuki jestesmy szybkie. Meg rozesmiala sie, nalewajac kawe.
– Szybkosc to spora zaleta. Przyniose ci te platki.
– Dlaczego – zastanawial sie glosno Cal, odkrawajac kolejny kawalek nalesnika – ktokolwiek moglby z wlasnej woli jesc na sniadanie surowe zboze?
– To kwestia wyrobionego smaku. Ja nad swoim jeszcze pracuje. Ale znajac siebie, wiem, ze jezeli bede przychodzila tu na sniadanie, to w koncu ulegne czarowi nalesnikow. Czy w miescie jest jakas silownia lub klub sportowy, a moze jakis napakowany koles wypozycza swojego Atlasa?
– W piwnicy domu kultury jest mala silownia. Potrzebna bedzie karta czlonkowska, ale moge ci ja zalatwic.
– Naprawde? Ty to masz kontakty, czlowieku.
– Ano mam. To jak, chcesz zmienic zamowienie? Najpierw wyzerka, a potem Atlas?
– Nie dzisiaj, ale dzieki. A zatem – Quinn ujela kubek w obie dlonie i popatrzyla na Cala zza smugi pary – skoro jestesmy juz na drugiej randce…
– Jakim cudem przegapilem pierwsza?
– Postawiles mi pizze i piwo i zabrales mnie na kregle. W moim slowniku tak brzmi definicja randki. A teraz zaprosiles mnie na sniadanie.
– Platki i banan. Lubie tanie randki.
– A kto nie lubi? Ale skoro sie spotykamy i w ogole… – Cal sie rozesmial, a Quinn lyknela kawy. – Chcialabym opowiedziec ci o pewnym przezyciu.
Popatrzyla na Meg, ktora postawila przed nia snieznobiala miske pelna platkow i pokrojonego banana.
– Pomyslalam, ze pewnie chcialabys do tego odtluszczone mleko.
– Bardzo rozsadnie, dziekuje.
– Przyniesc ci cos jeszcze?
– Mamy wszystko, Meg – powiedzial Cal. – Dzieki.
– Jak cos, to wolajcie.
– Przezycie – przypomnial Cal, gdy Meg odeszla.
– Mialam sen. Cal poczul lodowaty ucisk w zoladku, jeszcze zanim Quinn zaczela opowiadac przyciszonym glosem szczegoly koszmaru, ktory przysnil jej sie zeszlej nocy.
– Wiedzialam, ze to sen – powiedziala na koniec. – Zawsze wiem i zwykle bardzo lubie swoje sny, nawet te przerazajace. Bo, wiesz, to sie nie dzieje naprawde. Wcale nie wyrasta mi druga glowa, zebym mogla dyskutowac sama ze soba, ani nie skacze z samolotu z pekiem czerwonych balonow w rece. Ale to… nie moge powiedziec, zeby ten sen sprawil mi przyjemnosc. Ja nie snilam, ze jest mi zimno, mnie wtedy bylo zimno. Nie snilam, ze upadam i tocze sie po ziemi, bo rano zobaczylam na biodrze siniaki, ktorych nie mialam, zanim polozylam sie do lozka. Jak moze cos ci sie stac we snie, jesli to tylko sen?
W Hawkins Hollow moze, pomyslal Cal.
– Spadlas z lozka?
– Nie, nie spadlam. – Po raz pierwszy uslyszal w jej glosie cien irytacji. – Kiedy sie obudzilam, sciskalam slupek od lozka, jakby to byl moj dlugo niewidziany kochanek. A to wszystko wydarzylo sie, zanim znowu zobaczylam tego malego czerwonookiego sukinsyna.
– Gdzie?
Quinn zamilkla na chwile i zjadla troche platkow. Cal nie wiedzial, czy wyraz niesmaku na jej twarzy wywolalo sniadanie czy ponure mysli.
– Czytales „Miasteczko Salem” Kinga?
– Oczywiscie. Spokojne miasteczko, wampiry. Dobra rzecz.
– Pamietasz taka scene: mali chlopcy, bracia. Jeden z nich zostal porwany w lesie i przemieniony. I pewnej nocy sklada bratu wizyte.
– Nie ma nic bardziej przerazajacego niz dzieci – wampiry.
– W kazdym razie niewiele. I ten dzieciak – wampir po prostu unosi sie za oknem. Fruwa i drapie paznokciami w szybe. Wczoraj bylo tak samo. Chlopak przyciskal twarz do szyby, a pamietaj, ze mieszkam na drugim pietrze. Potem wykonal piekne salto w tyl i zniknal.