silownia, w ktorej zamierzala pocwiczyc. Nowa biblioteke wybudowano w dwutysiecznym roku na malowniczym wzgorzu na poludniowym krancu miasta. Nowy budynek takze wygladal na wzniesiony z kamienia, Quinn jednak nie miala watpliwosci, ze pod kamienna elewacja kryl sie beton. Biblioteka miala dwa pietra, krotkie skrzydla po obu stronach i wejscie w ksztalcie portyku. Zostala zbudowana w uroczym, starym stylu, o ktory – jak domyslala sie Quinn – lokalne towarzystwo historyczne walczylo do ostatniej krwi.
Parkujac samochod, podziwiala lawki i drzewa. Zapewne latem dawaly czytelnikom cieniste schronienie.
W srodku pachnialo biblioteka. Ksiazkami, kurzem i cisza.
Quinn zobaczyla na scianie kolorowy plakat oglaszajacy „Godzine Bajek” w bibliotece dzieciecej o dziesiatej trzydziesci.
Rozejrzala sie dookola. Komputery, dlugie stoly, wozki, kilka osob krecacych sie miedzy polkami. Paru starszych mezczyzn przegladalo gazety. Slyszala cichy szum kopiarki i stlumiony dzwonek telefonu w punkcie informacyjnym.
Nakazujac sobie koncentracje – byla przekonana, ze jesli zacznie krazyc bez celu, natychmiast wpadnie w trans na skutek czaru, rzucanego przez wszystkich bibliotekarzy – ruszyla prosto do informacji i cichym glosem, zarezerwowanym jedynie dla kosciolow i bibliotek, zwrocila sie do zylastego mezczyzny siedzacego za lada:
– Dzien dobry. Szukam ksiazek dotyczacych historii miasta.
– Drugie pietro, skrzydlo zachodnie. Schody na lewo, winda za pania. Szuka pani czegos konkretnego?
– Nie, dziekuje, chce sie tylko rozejrzec. Czy jest pani Abbott?
– Pani Abbott przeszla na emeryture, ale przychodzi prawie codziennie okolo jedenastej. Jako wolontariuszka.
– Jeszcze raz dziekuje. Quinn wybrala schody, ktore uznala za przepiekne, niemal jak te z „Przeminelo z wiatrem”. Zamknela w duchu oczy, zeby nie dac sie skusic regalom pelnym ksiazek i przestronnym czytelniom, az dotarla do „Historii lokalnej”.
Dzial zajmowal cale pomieszczenie, tworzyl mini czytelnie z wygodnymi fotelami, podnozkami oraz bursztynowymi lampkami i byl wiekszy, niz sie spodziewala.
W sumie powinna pamietac, ze w Hollow i okolicach toczyly sie walki zarowno podczas wojny o niepodleglosc, jak i wojny secesyjnej.
Ksiazki na ten temat staly oddzielnie, podobnie jak te dotyczace historii hrabstwa, stanu i samego miasta.
Do tego caly regal uginal sie od dziel miejscowych autorow.
Quinn najpierw przejrzala te ostatnie i przekonala sie, ze trafila na zyle zlota. Musialo stac tu ze dwanascie pozycji, o ktorych nigdy przedtem nie slyszala; niskonakladowe, skromne ksiazeczki wydane przez lokalnych wydawcow.
Nosily takie tytuly jak „Koszmar w Hollow” czy „Hollow”. Na widok „Prawdy” Quinn zadrzala z podniecenia. Polozyla laptopa, notatnik i dyktafon i wybrala piec ksiazek. Dopiero wtedy zauwazyla dyskretna metalowa tabliczke:
„Biblioteka Hawkins Hollow dziekuje za hojnosc rodzinie Franklina i Maybelle Hawkins”.
Franklin i Maybelle. Najprawdopodobniej przodkowie Cala. Quinn uznala, ze postapili bardzo wlasciwie, sponsorujac akurat ten dzial biblioteki.
Usiadla przy stole, wybrala na chybil trafil jedna z ksiazek i zaczela czytac.
Pokryla cale strony notatnika nazwiskami, nazwami miejsc, datami, rzekomymi faktami i teoriami, gdy nagle poczula zapach lawendy i dzieciecego pudru.
Wrocila do rzeczywistosci i zobaczyla przed soba schludna starsza pania w fioletowym kostiumie i czarnych, plaskich butach.
Przerzedzone wlosy otaczaly jej twarz niczym sniezna aureola, a okulary bez oprawek mialy tak grube szkla, ze Quinn zdziwila sie, jak malenkie uszy i nos staruszki Utrzymuja taki ciezar.
Na szyi miala wisiorek z perel, zlota obraczke na palcu, a na nadgarstku zegarek na skorzanym pasku z ogromna tarcza, rownie praktyczny jak jej buty na grubych podeszwach.
– Jestem Estelle Abbott – powiedziala kobieta skrzeczacym glosem. – Mlody Dennis mowil, ze pani mnie szukala.
Poniewaz Quinn ocenila Dennisa w informacji na mezczyzne pod siedemdziesiatke, uznala, ze kobieta, ktora nazywa go mlodym, musi byc co najmniej dwadziescia lat starsza.
– Tak. – Quinn wstala i podeszla do staruszki, wyciagajac dlon. – Nazywam sie Quinn Black, pani Abbott. Jestem…
– Tak, wiem. Pisarka. Podobaly mi sie pani ksiazki.
– Bardzo dziekuje.
– Nie ma za co. Gdyby mi sie nie podobaly, tez bym pani o tym powiedziala. Szuka pani materialow do ksiazki o Hollow.
– Tak, prosze pani.
– Znajdzie tu pani sporo informacji. Niektore sa uzyteczne. – Popatrzyla na ksiazki lezace na stole. – A niektore zupelnie bez sensu.
– W takim razie moze znalazlaby pani troche czasu na rozmowe ze mna, zeby latwiej mi bylo oddzielic ziarna od plew. Z radoscia zaprosilabym pania na lunch lub kolacje…
– To bardzo milo z pani strony, ale nie trzeba. Moze usiadziemy na chwile i zobaczymy, jak nam sie uda?
– Byloby wspaniale. Estelle usiadla na krzesle wyprostowana niczym struna, ciasno zlaczyla kolana i splotla dlonie na podolku.
– Urodzilam sie w Hollow – zaczela – i mieszkam tutaj przez wszystkie dziewiecdziesiat siedem lat mojego zycia.
– Dziewiecdziesiat siedem? – Quinn nie musiala udawac zdumienia. – Zwykle dosc dobrze oceniam wiek, a pani dalabym dobre dziesiec lat mniej.
– Dobre geny – odrzekla Estelle z lagodnym usmiechem. – Piatego przyszlego miesiaca minie osiem lat od smierci mojego meza, Johna, ktory takze urodzil sie i wychowal w Hollow. Bylismy malzenstwem przez siedemdziesiat jeden lat.
– Jak pani sie to udalo? Pytanie wywolalo kolejny usmiech.
– Musisz nauczyc sie smiac, inaczej zatluczesz meza mlotkiem przy pierwszej lepszej okazji.
– Zaraz to zapisze.
– Mielismy szostke dzieci – czterech chlopcow i dwie dziewczynki – i, dzieki Bogu, wszyscy wciaz zyja i zadne nie siedzi w wiezieniu. Dali nam dziewietnascioro wnukow, a ci z kolei dwadziescioro osmioro prawnuczat – kiedy ostatnio liczylam – do tego piecioro z nastepnego pokolenia, w tym dwoje w drodze.
Quinn o malo oczy nie wyszly z orbit.
– Wasze Boze Narodzenie musi byc cudowne.
– Jestesmy porozrzucani po calym kraju, ale kilka razy udalo nam sie zebrac prawie wszystkich w jednym miejscu.
– Dennis mowil, ze jest pani na emeryturze. Pracowala pani w bibliotece?
– Tak, zaczelam, kiedy moj najmlodszy synek poszedl do szkoly. Pracowalam w starej bibliotece na Main Street ponad piecdziesiat lat. Sama wrocilam do szkoly i zrobilam dyplom. Johnie i ja duzo podrozowalismy, zwiedzilismy kawal swiata. Przez krotki czas myslelismy o przeprowadzce na Floryde, ale uznalismy, ze zbyt gleboko zapuscilismy tutaj korzenie. Wrocilam do pracy na pol etatu, a potem, gdy moj Johnnie sie rozchorowal, przeszlam na emeryture. Kiedy odszedl, wrocilam do biblioteki – jeszcze tej starej, nowa byla w budowie – jako ochotniczka albo relikt przeszlosci, zalezy jak na to patrzec. Mowie to wszystko, zeby pani takze cos o mnie wiedziala.
– Kocha pani meza i dzieci, i ich dzieci. Uwielbia pani ksiazki i jest pani dumna z pracy, ktora wykonywala. Kocha pani to miasto i szanuje zycie, jakie tu prowadzila.
Estelle popatrzyla na Quinn z uznaniem.
– Ma pani dar trafnej i szybkiej oceny. Nie powiedziala pani, ze „kochalam” meza, tylko uzyla czasu terazniejszego, co mi mowi, ze jest pani bystra i wrazliwa mloda kobieta. Wyczulam w pani ksiazkach, ze ma pani otwarty, poszukujacy umysl. Prosze mi powiedziec, panno Black, czy jest pani rowniez odwazna?
Quinn pomyslala o demonie wiszacym noca za oknem, o tym, jak przesuwal jezykiem po ostrych zebach. Bala ale, ale nie uciekla.
– Lubie myslec, ze tak. Prosze mowic mi „Quinn”.