to jest nie mniej przerazajace.
– Wlasciwie to chyba bardziej. – Cybil napelnila czajnik woda. – A jak ty sie z tym czujesz?
– Czuje sie… swietnie – powiedziala Quinn. – Jestem pelna energii, podminowana, rozswietlona i radosna. Wiesz, z Dirkiem to bylo takie… – Przeciela powietrze ulozona plasko dlonia. – A teraz… – Wyrzucila dlon do gory, opuscila gwaltownie i znow uniosla. – Cal uwaza, ze to szalenstwo, bo nigdy nie mogl sobie pozwolic na rozmyslania o milosci, malzenstwie, rodzinie.
– Uhu, od punktu A do Z w mniej niz dziesieciu slowach.
– No wlasnie. – Quinn machnela kubkiem. – I tak sie rozpedzil, ze nie zauwazyl, jak podskoczylam na dzwiek tego slowa na „m”. Juz myslalam, ze wysiadlam z tego pociagu, a tu prosze, znowu siedze w wagonie.
– Stad taka reakcja. – Cybil nasypala herbaty do kubka. – Ale nie widze, zebys teraz chciala wyskoczyc.
– Bo mnie znasz. Okazalo sie, ze podoba mi sie ten pociag. Chce jechac nim z Calem, bez wzgledu na to, dokad zmierza. Teraz to on ma klopoty – mruknela i wypila lyk czekolady.
– Ty tez, Q. Ale z klopotami zawsze bylo ci do twarzy.
– Lepiej niz w makijazu Chanel u Saksa. – Quinn odebrala telefon po pierwszym dzwonku. – Halo. Dzien dobry, Essie. Och. Naprawde? Nie, to wspaniale. Idealnie. Bardzo ci dziekuje.
Oczywiscie, ze bede. Jeszcze raz dzieki. Pa. – Odlozyla sluchawke i usmiechnela sie szeroko. – Essie Hawkins zalatwila nam mozliwosc zwiedzenia domu kultury. Nic tam nie beda dzisiaj robic, wiec mozemy troche pomyszkowac.
– Czyz to nie wspaniale? – powiedziala oschle Cybil, nalewajac wody do imbryka.
Uzbrojona w klucz Quinn otworzyla glowne drzwi starej biblioteki.
– Przyszlysmy tutaj pod pozorem obejrzenia jednego z najstarszych budynkow w miescie, domu rodziny Hawkinsow. Ale… – Zapalila swiatla. – Przede wszystkim szukamy skrytek. Kryjowek, ktore ktos przeoczyl.
– Przez trzy i pol wieku – dodala Cybil.
– Jesli czegos nie znaleziono przez piec minut, to moze pozostac ukryte na wieki. – Quinn wydela usta, rozgladajac sie dookola. – Budynek zostal troche zmodernizowany, ze tak powiem, kiedy urzadzono tu biblioteke, ale gdy wybudowano lepszy gmach, zabrano stad nowomodne dodatki. Teraz nie wyglada dokladnie tak, jak przedtem, ale prawie.
W holu stalo kilka stolikow i krzesel, ktos probowal nadac miejscu dawny charakter, ustawiajac na polkach stare lampy, porcelane i drewniane figurki. Quinn slyszala, ze odbywaly sie tu spotkania towarzystwa historycznego i klubu ogrodniczego, a w czasie wyborow organizowano tu lokal wyborczy.
– Kamienny kominek – powiedziala. – Widzicie, oto swietne miejsce, zeby cos ukryc. – Podeszla do kominka i zaczela pukac w kamienie. – Poza tym jest tu strych. Essie powiedziala, ze uzywano go jako magazynu. Nadal trzymaja tam skladane stoly, krzesla i inne rzeczy. Strychy to kopalnia skarbow.
– Dlaczego te budynki wydaja sie takie zimne i przerazajace, kiedy sa puste? – zastanawiala sie na glos Layla.
– W tym my jestesmy. Zacznijmy od gory – zaproponowala Quinn – i powoli schodzmy na dol.
– Strychy to kopalnia skarbow – powiedziala Cybil kpiaco dwadziescia minut pozniej. – Chyba pajakow i kurzu.
– Nie jest tak zle. – Quinn pelzala po podlodze w poszukiwaniu obluzowanych klepek.
– Dobrze tez nie jest. – Layla odwaznie wspiela sie na skladane krzeslo i przeszukiwala krokwie. – Nie rozumiem, dlaczego ludzie uwazaja, ze strychow nie trzeba sprzatac tak samo czesto jak reszty domu.
– Kiedys tu bylo czysto. Ona dbala o porzadek.
– Kto… – zaczela Cybil, ale Layla uciszyla ja machnieciem reki i ze zmarszczonymi brwiami popatrzyla na Quinn.
– Ann Hawkins?
– Ann i jej chlopcy. Zabrala ich do domu i zamieszkali na strychu. Jej trzej synkowie. Dopoki nie byli na tyle duzi, zeby zamieszkac na dole. Ale ona zostala tutaj. Chciala mieszkac wysoko, by moc wygladac przez okno. Wiedziala, ze on nie przyjdzie, ale chciala go wypatrywac. Byla tu szczesliwa, o tyle, o ile to mozliwe. I gdy tu umarla, byla na to gotowa.
Nagle Quinn przysiadla na pietach.
– Cholera, czy to ja? Cybil przykucnela i popatrzyla jej w twarz.
– Ty nam powiedz.
– Chyba tak. – Przycisnela palce do czola. – Cholera, mam ten bol glowy z serii „wypilam – za – duzo – margarity – i – teraz – ktos – mi – wbija – w – mozg – lodowe – szpile”. Widzialam ja, w glowie. Zupelnie wyraznie. Wszystko poruszalo sie jak w kinie. W sekundy mijaly lata. Ale co wiecej, ja czulam. Tak jak ty, kiedy widzisz przyszlosc, prawda?
– Czesto – przyznala Cybil.
– Widzialam, jak pisze pamietnik, kapie synow, smieje sie i placze. Widzialam, jak stoi przy oknie, wpatrujac sie w ciemnosc. Czulam… – Quinn polozyla dlon na sercu. – Czulam jej tesknote. Byla… brutalna.
– Nie wygladasz dobrze. – Layla dotknela jej ramienia. – Powinnysmy zejsc na dol, napijesz sie wody.
– Chyba tak. – Quinn zlapala wyciagnieta dlon przyjaciolki, gdy ta pomogla jej wstac. – Moze powinnam sprobowac jeszcze raz. Znow przywolac te obrazy, dowiedziec sie wiecej.
– Jestes okropnie blada – powiedziala Layla. – I, kotku, rece masz zimne jak lod.
– Wystarczy na jeden dzien – poparla ja Cybil. – Nie mozesz przesadzac.
– Nie widzialam, gdzie schowala pamietniki. Jesli cos tu ukryla, ja tego nie zobaczylam.
ROZDZIAL 17
Cal uznal, ze to nie jest wlasciwy moment na rozmowe o kawalkach kamienia ani o przeszukiwaniu domow, bo Quinn wciaz byla podniecona podroza do czasow Ann Hawkins. Zreszta kregielnia nie wydawala sie dobrym miejscem do wymiany tego rodzaju informacji.
Rozwazal te kwestie po zamknieciu, ale Quinn zaciagnela go do domowego gabinetu, zeby pokazac nowy wykres Layli, pokazujacy date, miejsce, przyblizony czas trwania i osoby zaangazowane we wszystkie incydenty, ktore wydarzyly sie od jej przyjazdu.
Zapomnial o tym kompletnie, kiedy byla z nim w lozku. Gdy poruszali sie razem, wszystko znowu wydawalo sie w porzadku.
Powiedzial sobie, ze juz za pozno o tym mowic, gdy lezeli przytuleni, zanurzeni w swoim cieple.
Moze unikal tematu, ale wolal myslec, ze chodzi o jego przyzwyczajenie do wykonywania wszystkiego we wlasciwym czasie i miejscu. Zalatwil sobie wolna niedziele, zeby mogli cala grupa pojsc do Kamienia Pogan. To, wedlug niego, odpowiedni czas i miejsce.
I wtedy natura pokrzyzowala mu plany.
Po pierwszych zapowiedziach o nadchodzacej zamieci Cal zaczal sledzic prognozy pogody. Wedlug niego meteorolodzy mylili sie przynajmniej tak czesto, jak mieli racje, pozostal wiec sceptyczny, nawet gdy rano zaczely spadac pierwsze platki sniegu. To bylaby trzecia zamiec w tym roku. Poprzednia i na razie najwieksza przyniosla rozsadne dziesiec centymetrow sniegu.
Wzruszyl ramionami, kiedy popoludniowi gracze odwolali mecz. Czesto przy pierwszych centymetrach sniegu ludzie wszystko odwolywali i pedzili do supermarketu po chleb i papier toaletowy. A poniewaz uczniow zwolniono w poludnie ze szkoly, salon gier i kafejka az huczaly.
Ale gdy ojciec przyszedl o drugiej, wygladajac jak Yeti, Cal zaczal traktowac sytuacje powazniej.
– Chyba bedziemy musieli zamknac kregielnie – powiedzial Jim ze zwykla pogoda ducha.
– Nie jest tak zle. W salonie gier sa stali bywalcy, w kawiarni tez tlok. Mamy zarezerwowanych kilka torow. Wielu ludzi przyjdzie po poludniu w poszukiwaniu jakiegos zajecia.
– Juz jest zle, a robi sie jeszcze gorzej. – Jim schowal rekawiczki do kieszeni parki. – Jak tak dalej pojdzie, przed zmierzchem spadnie trzydziesci centymetrow sniegu. Musimy poslac dzieciaki do domu, zawiezc je, jesli mieszkaja gdzies dalej. Zamkniemy i ty tez pojdziesz do domu. Albo zabierzesz psa i Gage'a i przyjedziecie do nas. Twoja matka umarlaby z niepokoju, gdyby wiedziala, ze prowadzisz po ciemku w taka pogode.
Cal chcial przypomniec ojcu, ze ma juz trzydziesci lat, samochod z napedem na cztery kola i prawo jazdy