dalej nic.

– Ale nigdy nikomu tego nie pokazywaliscie. – Quinn ostroznie odlozyla kawalki kamienia i wziela kieliszek z winem. – Nikomu, kto moglby cos z nich wyczytac lub poznac ich przeznaczenie lub historie.

– Musielismy tak postapic. – Fox uniosl ramiona. – Slysze, jak to brzmi, ale wiedzialem, ze nie powinnismy pokazywac ich geologom ani wyzszemu kaplanowi Wicca * czy ludziom z Pentagonu. Ja po prostu… Cal od razu zasugerowal podejscie naukowe.

– MacGyver – powtorzyl Gage.

– Fox byl przekonany, ze nie wolno ich nikomu pokazywac i to nam wystarczylo. – Cal popatrzyl na przyjaciol. – Az do teraz. Nie pokazalibysmy ich wam, gdyby Fox nie czul, ze mozemy to zrobic.

– Ty czujesz najmocniej? – zapytala Layla.

– Nie wiem. Moze. Wiem, ze wierzylem – i wciaz w to wierze – ze tamtej nocy przezylismy, wyszlismy z tego piekla cali, bo kazdy z nas sciskal w reku kawalek kamienia. I dopoki je mamy, dopoty mamy szanse. Po prostu to wiem, tak, jak Cal wie, widzial, ze ten wlasnie kamien nosil Dent.

– A ty? – Cybil spytala Gage'a. – Co ty wiesz? Co widziales? Popatrzyl jej prosto w oczy.

– Widzialem go w calosci na Kamieniu Pogan. Kamien na kamieniu. Strzelaja z nich plomienie, wypalajac krwawe plamy. Potem pozeraja kamien, biegna po plaskiej skale w dol, otulaja ja jak ognisty calun. Widze, jak pozar polyka ziemie, pedzi do lasu, az pnie drzew pekaja z goraca, a polana staje sie pieklem, ktorego nie przezylby nawet sam diabel. – Napil sie wina. – To wlasnie widze, gdy kamien jest znowu caly, wiec wcale mi sie nie spieszy, zeby go skladac.

– Moze w ten sposob powstal… – zaczela Layla.

– Ja nie widze przeszlosci. To dzialka Cala. Ja widze to, co moze sie wydarzyc.

– Przydatna umiejetnosc w twoim zawodzie. Gage popatrzyl na Cybil i usmiechnal sie leniwie.

– Nie przeszkadza. – Podrzucil swoj kawalek kamienia. – Ktos ma ochote na mala rundke pieciu kart?

Gdy tylko to powiedzial, zgasly swiatla. Pelgajace ogniki swiec zamiast romantyzmu nadaly pomieszczeniu upiorna atmosfere.

– Pojde wlaczyc generator. – Cal wstal. – Od teraz dziala tylko woda, lodowka i kuchenka.

– Nie wychodz sam. – Layla zamrugala, jak gdyby zaskoczona, ze te slowa wyszly z jej ust. – To znaczy…

– Ide z toba. Gdy Fox ruszyl do wyjscia, cos zawylo w ciemnosciach.

– Klusek! – Cal wypadl z pokoju i jak strzala przebiegl przez kuchnie do tylnych drzwi. Po drodze zlapal ze sciany latarke, wlaczyl ja.

Skierowal promien w strone, z ktorej dochodzil dzwiek, ale swiatlo tylko odbilo sie od gestej, ruchomej kurtyny sniegu.

Ktory okazal sie twardy niczym mur, siegajacy powyzej kolan. Wolajac psa, Cal przedzieral sie przez zaspy, probujac namierzyc miejsce, z ktorego dochodzilo wycie. Wydawalo sie, ze dzwiek dobiega zewszad i znikad.

Uslyszal za soba jakis halas i obrocil sie gwaltownie, chwytajac latarke jak bron.

– Hej, nie niszcz sil wsparcia! – zawolal Fox. – Jezu, to jakis horror. – Zlapal Cala za ramie, Gage stanal z drugiej strony. – Hej, Klusek! Nigdy nie slyszalem, zeby tak wyl.

– Skad wiesz, ze to pies? – zapytal cicho Gage.

– Wracaj do srodka – rozkazal mu Cal. – Nie mozemy zostawic kobiet samych. Znajde swojego psa.

– O tak, a my cie zostawimy w tej pieprzonej sniezycy. – Gage wcisnal zlodowaciale rece do kieszeni i obejrzal sie za siebie. – Poza tym.

Szly, trzymajac sie pod rece i oswietlajac droge latarkami. Cal musial przyznac, ze to mialo sens. Wlozyly tez kurtki i pewnie buty, podczas gdy oni wybiegli tak, jak stali.

– Idzcie do domu! – zawolal, probujac przekrzyczec wiatr. – Znajdziemy Kluska i zaraz wracamy.

– Idziemy albo wszyscy, albo nikt. – Quinn puscila ramie Layli i wziela Cala pod reke. – To dotyczy tez Kluska Nie trac czasu – poradzila, zanim zdazyl cos powiedziec. Powinnismy sie rozdzielic, prawda?

– Parami. Fox i Layla, sprobujcie tam, Quinn i ja pojdziemy tedy. Gage i Cybil, cofnijcie sie. Klusek musi byc blisko. Nigdy nie odchodzi daleko.

Klusek wydawal sie przerazony, pomyslal Cal, nie chcac mowic o tym na glos. Jego glupi, leniwy pies wyl jakby byl smiertelnie przerazony.

– Chwyc mnie reka za pasek i trzymaj sie mocno – polecil dziewczynie.

Syknal, gdy poczul na skorze lodowata rekawiczke Quinn. Nie uszli nawet pol metra, kiedy poza wyciem uslyszeli cos jeszcze.

– Slyszalas?

– Tak. Smiech. Tak moglby sie smiac podly, maly chlopiec.

– Wracaj…

– Nie zostawie tego psa w lesie. Potworny podmuch wiatru uderzyl w nich niczym sztormowa fala, rozrzucajac wielkie bryly sniegu i lodowate igly. Cal uslyszal trzask pekajacych galezi, glosny niczym wystrzal. Idaca za nim Quinn potknela sie i sila wiatru niemal powalila ich oboje na ziemie.

Postanowil, ze zaprowadzi dziewczyne do domu, zamknie ja w jakiejs cholernej szafie, jesli bedzie musial i wroci sam poszukac psa.

Juz mial sie odwrocic, zeby zlapac ja za reke, gdy ich zobaczyl.

Pies siedzial na tylnych lapach, zakopany do polowy w sniegu, z uniesionym lbem, i wyl rozpaczliwie.

Kilka centymetrow nad ziemia unosil sie chlopiec. Chichotal, o ile tak mozna bylo nazwac ohydny dzwiek, ktory wydawal.

Przy kolejnym podmuchu wiatru wyszczerzyl zeby w usmiechu. Klusek byl juz zakopany do szyi.

– Odejdz, do cholery, od mojego psa.

Cal rzucil sie do przodu, ale wiatr odrzucil go w tyl, tak ze wraz z Quinn upadli na ziemie.

– Zawolaj go! – krzyknela Quinn. – Zawolaj, niech tu przyjdzie! – Sciagnela rekawiczki, wlozyla palce do ust i zagwizdala przenikliwie, podczas gdy Cal bez przerwy nawolywal psa.

Klusek trzasl sie jak galareta, a chlopiec rechotal.

Cal wolal i przeklinal, czolgal sie do przodu, a snieg zasypywal mu oczy i mrozil dlonie. Slyszal za soba krzyki, ale zebral wszystkie sily, zeby przec do przodu, dotrzec tam, zanim kolejny powiew wiatru pochowa psa pod sniegiem.

Utonie, myslal Cal, pelznac, czolgajac sie, slizgajac. Jesli zaraz nie dotrze do Kluska, pies zginie w tym oceanie sniegu.

Poczul czyjes palce zaciskajace sie na kostce, ale dalej parl przed siebie.

Zacisnal zeby, rzucil sie na oslep i schwycil zgrabialymi palcami obroze Kluska. I popatrzyl w lsniace diabelska zielenia oczy z czerwona obwodka.

– Nie dostaniesz go. Pociagnal. Ignorujac skowyt Kluska, szarpnal jeszcze raz, desperacko, z calej sily. Klusek piszczal i wyl, jednak ani drgnal, jakby zostal zalany cementem.

Quinn byla juz przy nich, lezala na brzuchu i rozkopywala rekami snieg.

Fox posliznal sie obok nich, przecial snieg niczym szrapnel. Cal zebral wszystkie sily i jeszcze raz popatrzyl w oczy potwora lsniace w twarzy chlopca.

– Powiedzialem, ze go nie dostaniesz. Pociagnal za obroze i nagle mial w objeciach drzacego, skamlacego psa.

– Juz w porzadku, juz dobrze. – Przycisnal twarz do mokrego, lodowatego futra. – Wynosmy sie stad.

– Posadzimy go przy kominku. – Layla probowala pomoc Quinn wstac, Cybil podnosila sie z kleczek. Gage podal jej reke, po czym wyciagnal ze sniegu Quinn.

– Mozesz isc? – zapytal ja.

– Tak, tak. Chodzmy do domu, wracajmy, zanim ktos cos sobie odmrozi.

Reczniki i koce, suche ubrania, goraca kawa. Brandy – nawet dla Kluska – rozgrzaly zmarzniete kosci. W kominku zaplonely swieze kawalki drewna.

– On pochwycil Kluska. Biedak nie mogl uciec. – Ca] siedzial na podlodze, trzymajac leb psa na kolanach. – Nie mogl sie ruszyc. Chcial go zakopac w sniegu. Glupiego, nieszkodliwego psa!

– Czy to zdarzalo sie juz wczesniej? – zapytala go Quinn. – Krzywdzil juz zwierzeta?

– Na kilka tygodni przed Siodemka niektore tonely, wiecej ginelo na drogach. Czasami zwierzaki robily sie agresywne. Ale nigdy w ten sposob. To byla…

Вы читаете Bracia Krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату