– Nie ma w tobie nic zwyklego. – Quinn usmiechnela sie szeroko i skoczyla mu w ramiona. Cal posliznal sie, Quinn zas pisnela ze smiechem, gdy zachwial sie do tylu i upadl, a ona wyladowala twarza w bialym puchu.
Bez tchu nabrala dwie garscie sniegu i wtarla je w twarz Cala, po czym probowala przeturlac sie na bok, ale on zlapal ja wpol i pociagnal na siebie. Quinn tak sie smiala, ze ledwo mogla sie bronic.
– Jestem mistrzem zapasow w sniegu – ostrzegl ja Cal. – Zadzierasz nie ze swoja liga, Blondyneczko.
Udalo jej sie wcisnac mu dlon miedzy nogi i poglaskac, po czym korzystajac z gwaltownego spadku IQ Cala, wrzucila mu za kolnierz kule puszystego sniegu.
– To wbrew zasadom Zwiazku Bokserskiego!
– Sprawdz regulamin, koles. Rozdzial dotyczacy zawodnikow roznej plci.
Probowala wstac, ale tylko sapnela, gdy Cal przygniotl ja swoim ciezarem.
– I tak wygralem – obwiescil i juz mial ja pocalowac, kiedy ktos otworzyl drzwi.
– Dzieci – powiedziala Cybil – na gorze jest cieple lozko, jesli chcecie sie bawic. A tak dla waszej informacji, wlasnie wlaczyli prad – spojrzala przez ramie w glab domu. – Telefony tez juz dzialaja.
– Telefony, elektrycznosc. Komputer. – Quinn wydostala sie spod Cala. – Musze sprawdzic poczte.
Cybil oparla sie o suszarke, podczas gdy Layla ladowala reczniki do pralki.
– Wygladali jak para zakochanych yeti. Cali w sniegu, rumiani i napaleni na siebie.
– Swieza milosc nie zwaza na warunki klimatyczne. Cybil zachichotala.
– Wiesz, nie musisz sie zajmowac tym praniem.
– W tej chwili czyste reczniki sa juz tylko wspomnieniem, a zaraz moze znowu zabraknac pradu. Poza tym wole prac reczniki w suchej i cieplej pralni niz odgarniac snieg na mrozie. – Odrzucila wlosy. – Zwlaszcza, ze nie czeka tam nikt napalony na mnie.
– Dobry argument. Wspomnialam o tym, bo z moich obliczen wynika, ze wieczorem jest kolejka twoja i Foxa na gotowanie.
– Quinn jeszcze nie gotowala, Cal tez nie.
– Quinn pomagala przy sniadaniu, a to jest dom Cala. Pokonana Layla zamknela beben pralki.
– Do diabla z tym. Zajme sie kolacja.
– Mozesz zrzucic to na Foxa, uzywajac prania jako wymowki.
– Nie, nie wiemy, czy on potrafi gotowac, a ja umiem. Cybil popatrzyla na nia zwezonymi oczami.
– Umiesz gotowac? Nie wspominalas o tym wczesniej.
– Utknelabym w kuchni, gdybym powiedziala. Cybil wydela usta i pokiwala wolno glowa.
– Diaboliczna i egoistyczna logika. Podoba mi sie.
– Sprawdze zapasy i zobacze, co moge zrobic. Cos… – Zamilkla i postapila krok do przodu. – Quinn? Co sie stalo?
– Musimy porozmawiac. Wszyscy. – W drzwiach stanela blada jak sciana Quinn.
– Q? Kochanie. – Cybil wyciagnela do niej reke. – Co sie stalo? – Przypomniala sobie, ze przyjaciolka sprawdzala poczte. – Wszystko w porzadku? Chodzi o twoich rodzicow?
– Tak, w porzadku. Chce wszystkim o tym opowiedziec. Musimy sie zebrac.
Quinn usiadla na fotelu w salonie, a Cybil przycupnela na poreczy. Quinn miala ochote skulic sie na kolanach Cala, ale to nie byl dobry moment na pieszczoty.
To nie byl dobry moment na nic.
Wolalaby, zeby juz nigdy nie wlaczyli pradu. Zalowala, ze skontaktowala sie z babcia i namowila ja na badanie historii rodziny.
Nie chciala wiedziec tego, co babcia jej przekazala.
Nie ma juz odwrotu, upomniala sama siebie. A to, co ma do powiedzenia, moze zmienic cala przyszlosc.
Zerknela na Cala. Wiedziala, ze go zaniepokoila. Wyciaganie tego na swiatlo dzienne nie bylo fair. Co potem bedzie o niej myslal?, zastanawiala sie.
– Moja babcia zdobyla informacje, o ktore ja prosilam. Dotarla do stron z rodzinnej Biblii i do zapiskow jakiegos rodzinnego historyka z osiemnastego wieku. Ach, Layla, mam tez wiadomosci na temat Clarkow, moze ci sie przydadza. Nikt nie badal tej galezi rodu, ale moze tobie uda sie czegos dowiedziec na podstawie tego, co mam.
– Dobrze.
– Wyglada na to, ze moja rodzina podchodzila do badania korzeni z niemal religijna czcia. Nie tyle dziadek, ile jego siostra i paru kuzynow. Najwyrazniej byli bardzo dumni z faktu, ze ich przodkowie nalezeli do pierwszych Pielgrzymow, ktorzy osiedlili sie w Nowym Swiecie. Dlatego mamy nie tylko Biblie, ale tez profesjonalnie wykonane drzewo genealogiczne siegajace az do Anglii i Irlandii pietnastego wieku. Interesuje nas tylko galaz, ktora przyjechala do Nowego Swiata. Tutaj, do Hawkins Hollow – powiedziala do Cala.
Wziela gleboki oddech.
– Sebastian Deale przywiozl zone i trzy corki do tutejszej osady w tysiac szescset piecdziesiatym pierwszym roku. Najstarsza corka nazywala sie Hester. Hester Deale.
– Staw Hester – wyszeptal Fox. – Pochodzila z twojej rodziny.
– Tak. Hester Deale, ktora wedlug legendy oskarzyla Milesa Denta o uprawianie czarow siodmego lipca tysiac szescset piecdziesiatego drugiego roku. I ktora osiem miesiecy pozniej urodzila corke, a gdy dziecko mialo dwa tygodnie, utopila sie w stawie w lesie. Nie ma zadnych zapiskow dotyczacych ojca, nawet wzmianki, ale my wiemy, kto nim byl. Co nim bylo.
– Nie mamy absolutnej pewnosci.
– Wiemy to, Caleb. – Bez wzgledu na to, jak bardzo bolesna byla to prawda, Quinn miala pewnosc. – Widzielismy to oboje. I Layla. Layla to czula. Zgwalcil Hester. Nie miala nawet szesnastu lat. Rzucil na nia czar, zniewolil jej umysl i cialo i dal dziecko, w ktorego zylach plynela jego krew. – Quinn zacisnela dlonie, zeby nie drzaly. – Pol dziecko, pol demon. Hester nie mogla zyc z krzywda, jaka jej wyrzadzil, ze swiadomoscia, co sprowadzila na ten swiat. Dlatego napelnila kieszenie kamieniami i utopila sie.
– Co sie stalo z jej corka? – zapytala Layla.
– Urodzila dwie dziewczynki i zmarla w wieku dwudziestu lat. Jedna z jej corek umarla, zanim skonczyla trzy lata, druga wyszla potem za Duncana Clarka. Mieli trzech synow i corke. Oboje wraz z najmlodszym synem zgineli w pozarze domu. Pozostale dzieci uciekly.
– Ja musze pochodzic od Duncana Clarka – powiedziala Layla.
– A gdzies po drodze ktores z nich spiknelo sie z Cyganem lub Cyganka ze Starego Swiata – dokonczyla Cybil. – To nie fair. Oni pochodza od bohaterskiej czarodziejki, a my z nasienia demona.
– To nie zarty – warknela Quinn.
– Nie, ale tez nie tragedia. Po prostu tak jest.
– Do cholery, Cybil, nie rozumiesz, co to oznacza? To cos jest moim – a prawdopodobnie naszym – prapradziadkiem sprzed dziesiatek pokolen. To znaczy, ze mamy w sobie cos z niego!
– Bede naprawde wkurzona, jesli za kilka tygodni wyrosna mi rogi i ogon.
– Och, do diabla! – Quinn zerwala sie i odwrocila do przyjaciolki. – Do diabla z twoimi madrosciami, Cybil! Zgwalcil te dziewczyne, zeby sie do nas dobrac, trzy i pol wieku temu, ale to, co w niej zasial, istnieje do dzisiaj. A jezeli nie jestesmy tu po to, zeby polozyc temu kres? Tylko mamy pomoc ich skrzywdzic?
– Gdyby twoj mozg nie byl zaczadzialy od milosci, zobaczylabys, ze to gowniana teoria. Reakcja histeryczna przyprawiona uzalaniem sie nad soba. – Ton Cybil byl bezlitosnie chlodny. – Nie jestesmy sterowane przez zadnego demona. Nie odbije nam nagle i nie wlozymy mundurow oddzialu jakiejs ciemnej istoty, ktora probuje dla rozrywki zabic psa. Jestesmy dokladnie tymi samymi osobami, ktorymi bylysmy piec minut temu, wiec przestan zachowywac sie jak idiotka i wez sie w garsc.
– Ona ma racje. Nie chodzi mi o to o idiotce – dodala Layla – ale o to, ze jestesmy takie same. Musimy tylko znalezc sposob, zeby to wykorzystac.
– Swietnie. Bede miala oczy dookola glowy.
– Glupoty – powiedziala Cybil. – Sarkazm lepiej by ci wychodzil, Q, gdybys tak bardzo sie nie martwila, ze Cal cie rzuci z powodu tego wielkiego D jak demon, ktore masz wypisane na czole.
– Przestan – rozkazala Layla, a Cybil tylko wzruszyla ramionami.
– Jesli tak zrobi – powiedziala po chwili lagodniej – to i tak nie jest wart twojego czasu.
Zapadla cisza. Polano osunelo sie w kominku, wyrzucajac w gore snop iskier.
– Wydrukowalas ten zalacznik? – zapytal Cal.