zadzwonila i spytala, czy moze przyjsc, zebysmy razem odrobily lekcje. Szczerze mowiac, moja matka nie byla zachwycona. Mialam zaleglosci z algebry, a ona chciala, zebym sie skoncentrowala. Wiedziala, ze Andrea i ja tracimy mnostwo czasu na rozmowy, kiedy w zasadzie powinnysmy sie uczyc. Poza tym mama wybierala sie do klubu brydzowego, wiec nie mogla dopilnowac, czy na pewno zajmujemy sie matematyka.
– Skonczylyscie odrabiac lekcje wczesniej czy raczej myslisz, ze Andrea wykorzystala ten pretekst, aby wyjsc z domu i spotkac sie z Robem?
– Mysle, ze zamierzala wyjsc wczesniej przez caly czas, wiec moim zdaniem odpowiedz brzmi tak, bylam jej wymowka.
I wtedy zadalam zasadnicze pytanie:
– Nie wiesz, czy Rob dal Andrei lancuszek?
– Nie, nigdy mi o tym nie wspomniala, a jesli jej dal, to nigdy go nie widzialam. Ale twoj tata dal jej lancuszek i bardzo czesto go nosila.
Tego wieczoru Andrea miala na sobie sweter z glebokim wycieciem w serek. Dlatego bylam taka pewna, ze widzialam, jak zapina lancuszek na szyi. Byl dosyc dlugi i konczyl sie w polowie dekoltu.
– A zatem, jesli mozesz to stwierdzic po tylu latach, nie miala na sobie zadnej bizuterii, kiedy od ciebie wychodzila?
– Tego nie powiedzialam. Pamietam, ze nosila cienki zloty lancuszek. Byl krotki, siegal do kolnierzyka.
Ale to wlasnie to, pomyslalam, przypomniawszy sobie nagle kolejny fragment tego wieczoru. Plaszcz Andrei wisial na dole, a matka czekala na nia. Zanim moja siostra wyszla z sypialni, przekrecila lancuszek, tak ze zlote serduszko znalazlo sie na plecach, pomiedzy lopatkami. Efekt byl taki, jakby wlozyla krotki lancuszek.
Starannie przeczytalam opis ubrania, ktore miala na sobie Andrea, kiedy znaleziono jej cialo. Nie bylo zadnej wzmianki o bizuterii.
Opuscilam dom Joan kilka minut pozniej z solenna obietnica, ze wkrotce zadzwonie. Nie powiedzialam jej, ze mimo woli zweryfikowala moje wspomnienie Andrei zapinajacej lancuszek.
Rob Westerfield wrocil po niego rankiem, po tym, jak ja zabil. Teraz mialam juz calkowita pewnosc, ze lancuszek byl zbyt wazny, by ryzykowac pozostawienie go przy zwlokach. Jutro opisze go na stronie internetowej, tak jak opisalam go Marcusowi Longo dwadziescia dwa lata temu.
Trzeba dodac jeszcze jedno zdanie, pomyslalam, przejezdzajac obok klasztoru Graymoor. Jesli Rob Westerfield byl wystarczajaco zaniepokojony, by wrocic po lancuszek, ktos moze byc zainteresowany otrzymaniem nagrody za informacje, dlaczego byl dla niego tak wazny.
Dzwony kaplicy Graymoor zaczely bic. Bylo poludnie.
Szkola podstawowa.
Moze ktoregos dnia moj duch znow sie uraduje, pomyslalam, wlaczajac radio.
Ale jeszcze nie teraz.
23
Z recepcji w gospodzie Parkinsona moglam zajrzec do restauracji i zobaczylam, ze wypelnia ja zwykly podczas weekendow tlum. Dzisiaj goscie wydawali sie szczegolnie rozbawieni. Zastanawialam sie, czy to sloneczne jesienne popoludnie wywiera taki wplyw po kilku posepnych dniach na poczatku tygodnia.
– Niestety, wszystkie pokoje zostaly zarezerwowane na ten weekend, panno Cavanaugh – poinformowal mnie recepcjonista. – Jest tak co tydzien tej jesieni i bedzie az do Bozego Narodzenia.
To wyjasnialo wszystko. Nie bylo sensu zatrzymywac sie tu, a potem wyprowadzac na weekend. Musialam znalezc inne lokum. Perspektywa jezdzenia od gospody do motelu w poszukiwaniu noclegu byla jednak malo pociagajaca. Zdecydowalam, ze lepiej bedzie wrocic do apartamentu, wziac ksiazke telefoniczna i zaczac sprawdzac, gdzie moglabym zamieszkac przez nastepne kilka miesiecy. Mialam nadzieje, ze uda mi sie znalezc cos niedrogiego.
Kukurydziana buleczka, ktora zjadlam rano, byla moim jedynym posilkiem tego dnia. Dochodzila pierwsza, a ja nie mialam szczegolnej ochoty na kanapke z serem, pomidorem i salata, gdyz tylko to, o ile pamietalam, moglabym zjesc w apartamencie.
Weszlam do restauracji i znalazlam stolik. Teoretycznie byl to stolik dwuosobowy, lecz kazdy, kto chcialby usiasc na drugim krzesle, musialby byc chudy jak szkielet. Krzeslo to stalo wcisniete w kat wneki, w ktorej usiadlam, i nie bylo do niego dostepu. Obok mnie znajdowal sie stol szescioosobowy z kartonikiem informujacym o rezerwacji opartym o koszyczek z przyprawami.
W swoich samotnych wedrowkach bylam w Bostonie tylko raz, kiedy szukalam materialow do pisanego wowczas artykulu. Ta krotka wizyta zaszczepila we mnie nieprzemijajaca milosc do nowoangielskiej zupy z malzy, ktora wedlug karty byla potrawa dnia.
Zamowilam ja wraz z zielona salata i butelka perriera.
– Lubie, jesli zupa jest naprawde goraca – powiedzialam kelnerce. Czekajac, az zostane obsluzona, pogryzalam chrupiacy chleb i zaczelam sie zastanawiac, dlaczego czuje sie zaniepokojona, a nawet przygnebiona.
Nietrudno dociec przyczyny, uznalam. Kilka tygodni temu, kiedy tu przyjechalam, czulam sie niemal jak zenski Don Kichot walczacy z wiatrakami. Ale gorzka prawda przedstawiala sie tak, ze nawet ludzie, ktorzy powinni byc przekonani o winie Roba Westerfielda, nie stawali po mojej stronie.
Znali go. Wiedzieli, kim jest, a mimo to uwazali, iz jest zupelnie mozliwe, ze spedzil ponad dwadziescia lat w wiezieniu jako niewinny czlowiek, jeszcze jedna ofiara tej zbrodni. Choc odnosili sie do mnie ze wspolczuciem, w ich oczach bylam owladnieta mania przesladowcza siostra zabitej dziewczyny, zaslepiona i myslaca nieracjonalnie w najlepszym razie, opetana i niezrownowazona w najgorszym.
Wiem, iz pod niektorymi wzgledami bywam arogancka. Kiedy uwazam, ze mam slusznosc, zadne moce niebieskie i piekielne nie sklonia mnie do ustepstw. Moze wlasnie dlatego jestem dobra reporterka w dziale kryminalnym. Ciesze sie reputacja osoby, ktora potrafi przedrzec sie przez mgle pozorow, dotrzec do tego, co jest prawda, i dowiesc swoich racji. Teraz, w tej samej restauracji, gdzie dawno temu siedzialam jako najmlodszy czlonek szczesliwej rodziny, probowalam byc wobec siebie szczera. Czy istnieje mozliwosc, chocby najbardziej nieprawdopodobna, ze ten sam zapal, ktory czynil ze mnie dobra dziennikarke, zadzialal teraz przeciwko mnie? Czy wyrzadzalam krzywde nie tylko zyczliwym ludziom, takim jak pani Hilmer i Joan Lashiey, lecz takze mezczyznie, ktorym pogardzalam, Robowi Westerfieldowi?
Bylam tak pochlonieta wlasnymi myslami, ze zdumialam sie, gdy w polu mojego widzenia znalazla sie czyjas reka. To kelnerka postawila przede mna zupe z malzy. Tak jak prosilam, nad talerzem unosila sie para.
– Prosze uwazac – ostrzegla mnie. – Jest naprawde goraca.
Matka zawsze powtarzala nam, ze nie jest przyjete dziekowac kelnerowi lub kelnerce za obsluge, lecz nigdy nie przyswoilam sobie tej lekcji. Powiedziec „dziekuje”, kiedy dostaje sie to, co sie chcialo, nigdy nie wydawalo mi sie niestosowne i nadal tak jest.
Nabralam pierwsza lyzke, lecz zanim zdolalam podniesc ja do ust, przy sasiednim zarezerwowanym stoliku zjawila sie grupa ludzi. Spojrzalam w gore i zaschlo mi w gardle – obok mojego krzesla stal Rob Westerfield.
Opuscilam lyzke. Wyciagnal reke, lecz ja zignorowalam. Wydawal mi sie uderzajaco przystojny, teraz nawet bardziej niz w telewizji. Emanowaly z niego jakis zwierzecy magnetyzm, poczucie sily i pewnosci siebie, bedace cecha szczegolna wielu wplywowych ludzi, z ktorymi robilam wywiady.
Jego oczy byty kobaltowoniebieskie, ciemne wlosy lekko przyproszone na skroniach siwizna, twarz zaskakujaco opalona. Widywalam juz wiezienna bladosc na twarzach innych ludzi i pomyslalam, ze od chwili zwolnienia musial spedzac sporo czasu pod kwarcowka.
– Wlascicielka pokazala mi cie, Ellie – powiedzial glosem tak cieplym, jakbysmy byli znajomymi, ktorzy czesto sie spotykaja.
– Doprawdy?
– Zdala sobie sprawe, kim jestes, i bardzo sie zaniepokoila. Nie miala innego stolika dla szesciu osob i sadzila, ze moge nie chciec usiasc obok ciebie.