wiezniowi. Powiedzial: „Zatluklem Phila na smierc i to bylo wspaniale uczucie”. Poniewaz zaatakowal ucznia w swojej poprzedniej szkole, nie mozna wykluczyc, ze kiedy byl tutaj, wszedl w zatarg z uczniem o imieniu Phil lub Philip.
Jej oczy pociemnialy i przybraly jeszcze bardziej zaniepokojony wyraz, kiedy rozwazala implikacje tego, co oznajmilam. Potem wstala.
– Panno Cavanaugh, doktor Douglas Dittrick pracuje w Carrington od czterdziestu lat. Zamierzam go poprosic, aby do nas przyszedl. Posle rowniez po spis uczniow za tamte lata. Jesli nie ma pani nic przeciwko temu, to zapraszam do pokoju konferencyjnego. Bedzie latwiej rozlozyc listy na stole i uwaznie je przejrzec.
Doktor Dittrick przeslal wiadomosc, ze wlasnie prowadzi wyklad i przyjdzie do nas za pietnascie minut.
– To wspanialy nauczyciel – powiedziala Jane Bostrom. – Mysle, ze gdyby zawalil sie dach, nie ruszylby sie z miejsca, dopoki nie skonczylby zajec.
Chyba poczula sie ze mna bardziej swobodnie i z pewnoscia chciala pomoc.
– Philip to rownie dobrze moze byc drugie imie, nie tylko pierwsze zauwazyla. – Mamy wielu uczniow, ktorzy sa znani pod swoimi drugimi imionami, poniewaz pierwsze nadano im po ojcach i dziadkach.
W okresie gdy Westerfield byl w Carrington, liczba uczniow dochodzila do szesciuset. Szybko zdalam sobie sprawe, ze Philip nie jest czesto spotykanym imieniem. Na listach pojawiali sie regularnie James, John, Mark i Michael.
I mnostwo innych: William, Hugo, Charles, Richard, Henry, Walter, Howard, Lee, Peter, George, Paul, Lester, Ezekiel, Francis, Donald, Alexander…
A potem Philip.
– Mam jednego! – zawolalam. – Chodzil do pierwszej klasy, kiedy Westerfield byl w drugiej.
Jane Bostrom wstala i spojrzala mi przez ramie.
– Zasiada w naszej radzie nadzorczej – powiedziala.
Szukalam dalej.
Zjawil sie doktor Dittrick, nadal ubrany w profesorska toge.
– Co sie stalo, Jane? – spytal.
Wyjasnila i przedstawila mnie. Dittrick zblizal sie do siedemdziesiatki, byl sredniego wzrostu i mial twarz naukowca. Mocno uscisnal mi dlon.
– Pamietam Westerfielda, oczywiscie. Skonczyl szkole zaledwie dwa lata wczesniej, zanim zabil te dziewczyne.
– Byla siostra panny Cavanaugh – wtracila pospiesznie doktor Bostrom.
– Bardzo pani wspolczuje, panno Cavanaugh, to straszna tragedia. A teraz chce pani sprawdzic, czy ktos o imieniu Phil, kto uczyl sie tutaj w tamtym okresie, nie padl ofiara zabojstwa.
– Tak. Zdaje sobie sprawe, ze to moze sie wydawac troche naciagane, lecz musze zbadac te mozliwosc.
– Oczywiscie. – Zwrocil sie do doktor Bostrom. – Jane, sprawdz z laski swojej, czy Corinne jest wolna, i zapros ja tutaj. Dwadziescia piec lat temu nie byla jeszcze dyrektorka teatru, ale w nim pracowala. Popros, zeby przyniosla afisze wszystkich przedstawien, w ktorych wystepowal Westerfield. Przypominam sobie, ze wydarzylo sie cos dziwnego przy okazji umieszczania jego nazwiska w programie.
Corinne Barsky zjawila sie dwadziescia minut pozniej. Energiczna, szczupla kobieta okolo szescdziesiatki o ciemnych, przenikliwych oczach i glebokim, cieplym glosie, przyniosla afisze, o ktore prosil Dittrick.
Do tego czasu znalezlismy dwoch dawnych uczniow o pierwszym imieniu Philip i jednego, ktory mial tak na drugie.
Pierwszy Philip zasiadal, jak powiedziala mi doktor Bostrom, w radzie nadzorczej szkoly. Doktor Dittrick pamietal, ze uczen o drugim imieniu Philip wzial udzial w dwudziestym spotkaniu swojej klasy dwa lata temu.
Do sprawdzenia pozostal wiec tylko jeden. Sekretarka doktor Bostrom odszukala go w komputerze. Mieszkal w Portland w stanie Oregon i dokonywal corocznych wplat na fundusz stypendialny szkoly. Ostatnio w czerwcu ubieglego roku.
– Obawiam sie, ze zajelam panstwu mnostwo czasu – przeprosilam cala trojke. – Jesli mozna, to rzuce jeszcze okiem na afisze i zaraz sobie pojde.
W kazdym z przedstawien Rob Westerfield gral glowna role meska.
– Pamietam go – odezwala sie Corinne Barsky. – Byl naprawde dobry. Bardzo zadufany w sobie, bardzo arogancki w stosunku do innych uczniow, ale dobry aktor.
– Wiec nie mieliscie z nim zadnych problemow? – spytalam.
– Och, pamietam, ze wdal sie w sprzeczke z dyrektorem. Chcial wystapic, jak to nazwal, pod swoim scenicznym nazwiskiem zamiast pod wlasnym. Dyrektor odmowil.
– Jak brzmialo to nazwisko sceniczne?
– Chwileczke, sprobuje sobie przypomniec.
– Corinne, czy nie bylo jakiejs historii z Robem Westerfieldem i peruka? – spytal doktor Dittrick. – Jestem pewien, ze cos takiego pamietam.
– Chcial nosic peruke, w ktorej wystepowal w przedstawieniu w poprzedniej szkole. Dyrektor tez sie na to nie zgodzil. Podczas sztuki jednak Rob wychodzil z garderoby we wlasnej peruce i dopiero w ostatniej chwili zmienial ja na wlasciwa. Chyba nosil te peruke rowniez na terenie szkoly. Za kazdym razem dostawal za to kare, ale nadal to robil.
Doktor Bostrom popatrzyla na mnie.
– Tego nie bylo w jego aktach.
– Oczywiscie ze nie. Jego akta zostaly wyczyszczone – wyjasnil doktor Dittrick niecierpliwie. – A jak ci sie zdaje, skad w przeciwnym razie wzielibysmy wtedy pieniadze na kapitalny remont osrodka sportowego? Wystarczylo, by dyrektor Egan zasugerowal ojcu Westerfielda, ze Rob czulby sie lepiej w innej szkole.
Doktor Bostrom spojrzala na mnie zaniepokojona.
– Prosze sie nie martwic. Nie zamierzam tego wydrukowac – zapewnilam ja. Siegnelam do torebki i wyjelam z niej telefon komorkowy. – Zaraz sie pozegnam – powiedzialam – ale zanim wyjde, chcialabym do kogos zadzwonic. Jestem w kontakcie z Christopherem Cassidym, ktory chodzil do szkoly w Arbinger razem z Westerfieldem. To wlasnie jego pobil Rob, kiedy byl w drugiej klasie. Pan Cassidy wspomnial mi, ze Rob poslugiwal sie czasem nazwiskiem postaci, ktora gral na scenie. Mial sprawdzic, jak brzmialo to nazwisko.
Odszukalam numer i wybralam go.
– Firma Inwestycyjna Cassidy – odezwala sie telefonistka.
Mialam szczescie. Christopher Cassidy wrocil z podrozy i natychmiast mnie do niego przelaczono.
– Sprawdzilem! – oznajmil triumfalnie. – Znam nazwisko, ktorego uzywal Westerfield, wzial je z jednej ze sztuk, w ktorych gral.
– Przypomnialam sobie to nazwisko! – odezwala sie Corinne Barsky z nuta podniecenia w glosie.
Cassidy byl w Bostonie, pani Barsky stala poltora metra ode mnie w Maine, ale wymowili je razem.
– Jim Wilding.
Jim, pomyslalam. Rob sam narysowal szkic!
– Ellie, musze odebrac drugi telefon – przeprosil mnie Cassidy.
– Nie krepuj sie, tylko to chcialam wiedziec.
– To, co napisalas o mnie do Internetu, jest wspaniale. Zamiesc calosc. Popre cie bezwarunkowo. – Christopher sie rozlaczyl.
Corinne Barsky rozwinela jeden z afiszow.
– Moze to pania zainteresuje, panno Cavanaugh – odezwala sie. – Dyrektor zyczyl sobie, aby kazdy czlonek obsady umiescil swoj podpis na afiszu obok wlasnego nazwiska.
Przytrzymala afisz i wskazala palcem odpowiednie miejsce. Z zuchwala ostentacja Rob Westerfield nie podpisal sie wlasnym nazwiskiem, lecz jako Jim Wilding.
Przygladalam sie temu przez dluzsza chwile.
– Chcialabym dostac kopie – powiedzialam. – I prosze bardzo uwazac na oryginal. Prawde mowiac, najlepiej by bylo, gdyby trzymala go pani w sejfie.
Dwadziescia minut pozniej siedzialam w samochodzie, porownujac podpis na szkicu z tym na afiszu.
Nie jestem grafologiem, lecz kiedy przyjrzalam sie imieniu „Jim” na obu dokumentach, podpisy wydaly mi sie identyczne.