stron, zaczal je odczytywac, robiac tu i owdzie koleczka olowkiem na znak, ze trzeba bedzie wprowadzic poprawki. Skonczyl. Do tej pory bylo dobrze. Ale trzeba przemyslec jeszcze jeden czy dwa fragmenty dramatu. Podszedl do lozka, siegnal po lezace na nocnym stoliku pudelko papierosow i zapalil. Ostatni papieros. To nic, pozniej zejde do Iana. Na razie trzeba troche pomyslec. Polozyl sie w szlafroku na lozku i przymknal oczy. W powietrzu czul lekki zapach dymu papierosa, ktory wypalal sie pomiedzy palcami. Alex zaciagnal sie mocno, potem jeszcze raz. Nie smakowal mu. Zgasil papierosa i znowu przymknal oczy. Jazda z Sara. To dziecko. Ohydna ryba, ktora zlowil Hastings. Powoli ryba zmienila sie w krolowa, ktora oddychala ciezko po zabiciu meza. „Oto jestem”… – powiedziala ryba, – „Zadany cios i czyn spelniony…” Usnal.

Obudzil sie nie wiedzac zupelnie, gdzie jest. Swiatlo nad stolem plonelo nadal. Usiadl i przetarl powieki. Spojrzal na zegarek. Za piec pierwsza. O Boze… – rozejrzal sie bezradnie i siegnal po papierosy. Nie. Nie bylo juz ani jednego. Moze rozebrac sie i usnac? Ale ostatni papieros w wannie byl nieodzowny. Podszedl do okna. Ian juz na pewno spi. Nie. Swiatlo plonelo nadal. Jakze on chce lowic rano, jezeli do tej pory pracuje?

Podciagnal poly szlafroku i cicho otworzyl drzwi. Dom spal. Nigdzie nie bylo slychac najmniejszego szelestu. Nad schodami plonela malenka lampka nocna. Nie zamykajac swoich drzwi Alex na palcach minal pusty pokoj i ujawszy porecz schodow zaczal schodzic cicho. Na zakrecie zatrzymal sie. Jakis dzwiek? Nie. To musialo byc przewidzenie. Zszedl na dol. Schody zaskrzypialy ostro. Drzwi gabinetu Iana byly uchylone. Ale swiatlo nie palilo sie. Musial je zgasic przed chwila. Moze jest w laboratorium? Wszedl i stanal niezdecydowanie. Przez story saczyl sie lekki ksiezycowy blask, tak nikly, ze zaledwie zdolal odroznic siedzaca za stolem postac w bialej koszuli.

– Ianie?… – powiedzial Alex.

Postac za stolem nie poruszyla sie. W tej samej chwili uslyszal za soba cos jak stlumiony oddech i rownoczesnie wszystko zniknelo. Pozostalo gluche, rownomierne huczenie w glebi czaszki i barwne, lagodne kola, ktore wirowaly, wirowaly, wirowaly… gdy osunal sie w nieprzenikniona ciemnosc.

VIII. Wszyscy w domu spia

Kola zgasly, zniknely i w glowie rozrosl sie bol. Alex otworzyl oczy. Nie wiedzial, gdzie jest. Nie mogl sobie niczego przypomniec. Lezal na jakims dywanie. Dotknal dlonia tylu glowy.

– Uderzyl mnie ktos… – wyszeptal. – Dlaczego mnie uderzyl?

I nagle wszystko powrocilo. Wstal. Szum mijal. Rozejrzal sie. W ksiezycowym blasku postac za stolem nadal siedziala nieruchomo.

– Ianie! – szepnal i poczul gwaltowny skurcz w gardle. – Gdzie jest kontakt? Nie dotykac lampy na biurku… Nie dotykac lampy na biurku. Na pewno przy drzwiach…

Zaczal wodzic reka po scianie. Jest. Nacisnal. Pokoj zalalo swiatlo z duzej mlecznej lampy zawieszonej pod sufitem.

Ian Drummond siedzial za stolem, a wlasciwie nie siedzial, na wpol lezal z glowa oparta o jego powierzchnie. Czujac, ze wlosy jeza mu sie na glowie, Alex podszedl blizej i zobaczyl…

Posrodku bialej koszuli widniala na plecach siedzacego wielka plama krwi, a wewnatrz niej tkwil wbity gleboko noz o srebrzystej, metalowej rekojesci. Krew splynela na oparcie fotela i utworzyla duza ciemna plame na dywanie. Nie mogac oderwac oczu od tej plamy, Alex zblizyl sie.

„Musze zobaczyc, czy zyje… – pomyslal rozpaczliwie: – Musze!”

Ian mial oczy na wpol otwarte. Byly zupelnie nieruchome i na dnie ich czailo sie cos, jak wyraz bezbrzeznego, spokojnego zdumienia. Jedna reka trzymala kurczowo brzeg stolu, jak gdyby chcial sie podzwignac, nim glowa opadla i przestala rozumiec. W drugiej trzymal pioro. Przed nim lezala kartka, a na niej jakies slowa, jak gdyby poczatek listu. Z boku porozkladane byly na stole pudelka z haczykami i przynety. Lecz Alex dostrzegl to, nie rozumiejac i nie widzac jeszcze niczego procz tych nieruchomych zdumionych oczu. Przemogl sie i wyciagnal reke. Dotknal czola Drummonda. Bylo zimne, tak zimne, ze pozornie wydawalo sie niemozliwe, aby w tym cieplym pokoju czlowiek mogl byc tak zimny nawet po smierci.

– On umarl… umarl… – szepnal Joe i opuscil reke. Zbyt wielu umarlych widzial w zyciu, aby nie wiedziec, ze zadna pomoc nie jest juz potrzebna. „Pomoc? Gdzie jest kartka? Kartka, ktora mi dal Parker? Telefon…”

Wyprostowal sie i obszedl stol dokola, starajac sie niczego nie dotykac. Nie zrobil tego z rozmyslem. Ale zbyt wielu zbrodniarzy w jego ksiazkach pozostawialo slady… W jego ksiazkach? Przeciez Drummond mial zginac w jego ksiazce… Dotknal reka glowy. „Boze, co sie ze mna dzieje? – Podszedl do drzwi. – Trzeba cos robic!”

I nagle przypomnial sobie: „Ktos mnie uderzyl! Tu byl morderca! Byl, kiedy wszedlem! – Przystanal. – Nie, musial juz dawno odejsc. Gdyby chcial mnie zabic, zabilby juz… Malachi? Stary Malachi i jego psy…”

Wyszedl do ciemnego hallu. W swietle padajacym z drzwi gabinetu herbowa tarcza Drummondow wynurzyla sie z mroku wraz ze skrzyzowanymi wloczniami, ktore stanowily jej glowny motyw. „Ostatni Drummond… przebity… nozem… Znam ten noz?… Skad go znam?”

Ujal sluchawke aparatu i nakrecil numer. Odezwal sie daleki glos.

– Czy posterunek policji?

– Tak. Tu dyzurny policjant, Malisborough.

– Tu Sunshine Manor – powiedzial Alex odzyskujac glos. – Moje nazwisko brzmi Alex. Chce sie natychmiast polaczyc z inspektorem Parkerem ze Scotland Yardu.

– Tak, prosze pana. Chwileczke.

Znowu trzask, drugi, trzeci.

– Hallo? – odezwal sie spokojny, trzezwy glos i Alex uczul ogromna ulge, chociaz dopiero teraz zaczynal rozumiec, i ogarnela go rozpacz.

– To ja, Joe – powiedzial cicho. – Ian nie zyje!

– Co? – powiedzial Parker. – Nie zyje? Zamordowany?

– Tak. Na pewno.

– Zaczekaj chwile. Zaraz wroce.

Joe uslyszal daleki, przytlumiony glos:

– Jones!

Odpowiedz byla nieuchwytna. I znowu Parker mowil do kogos:

– Lekarz, fotograf, daktyloskop. Jedziemy!

I znowu glos do sluchawki:

– Za godzine bede na miejscu. Czy wiesz, kto to zrobil?

– Nie – powiedzial Alex. – Znalazlem go w tej chwili w jego gabinecie. Wszyscy w domu spia. Nikt jeszcze nie wie.

– Poza morderca – mruknal Parker. Potem po sekundzie wahania: – Jezeli mozesz, przypilnuj, zeby nikt tam nie wchodzil. Nie budz nikogo do naszego przyjazdu. Niechaj Malachi nie zamyka swoich psow.

– Dobrze.

– Juz jade.

– Tak.

Po tamtej stronie sluchawka opadla na widelki. Alex odwrocil sie od aparatu. Przed nim byla mroczna sien, a z lewej strony padalo swiatlo przez uchylone drzwi gabinetu.

Starajac sie nie patrzec w tamta strone minal je, podszedl do oszklonych drzwi, ktore prowadzily do parku, i wyjrzal. Ksiezyc swiecil nadal, chociaz juz z innej strony. Joe odnalazl wiszacy na grubym haku wielki klucz o starodawnym wygladzie. Wlozyl go w zamek. Zgrzyt rozlegl sie tak glosno, ze wydalo mu sie, jakby w calym domu zazgrzytaly klucze. Okropne zelazne echo. Nacisnal klamke. Siedzacy na progu czlowiek w baranim futrze uniosl glowe. Psow nie bylo widac.

– Malachi… – powiedzial Alex szeptem.

Postac drgnela i zerwala sie.

– Co sie stalo? – zapytal troche nieprzytomnie staruszek. Mowil rownie cicho jak Alex, jak gdyby przyjmujac ten ton jako koniecznosc nocy.

– Pan Ian… pan Drummond nie zyje.

– Co? – powiedzial Malachi. – Co takiego?

W tej chwili nadbiegly psy. Stanely przy nim i nagle jeden wstapil na prog i wsunawszy glowe do sieni obok stojacego Alexa, zawyl cicho i krotko.

– Nie zyje – powiedzial Malachi Lenehan i przezegnal sie. – Pan Ian nie zyje…

Вы читаете Powiem wam, jak zginal
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату