znowu zasyczal – jego prawa po raz kolejny zostaly bezczelnie naruszone.
W ciagu calego obiadu Mao zachowal subtelne milczenie. Ojciec Vanessy podczas jedzenia wolal sluchac niz mowic, a teraz z zainteresowaniem sledzil dyskusje sumeryjskiego maga, dzinna liliputa, demona ze strychu i oczywiscie ukochanej corki.
– Zaplanowales cos na jutro rano? – zapytala Vanessa, gdy wytarla usta serwetka.
– Rano zabije yira… – zamyslil sie Kreol i rowniez otarl usta serwetka. Mimo wszystko, starozytny Babilon nie byl miejscem barbarzynskim, Kreol mial dobre maniery, chociaz nie calkiem takie, jakie uwaza sie za normalne we wspolczesnym swiecie. – Potem… potem bede odpoczywac. Moge dac ci kilka lekcji, jesli chcesz.
– Jesli zdazymy – grzecznie odmowila Vanessa. – Widzisz, pomyslalam… Jutro jest niedziela, a pojutrze poniedzialek. To ostatni dzien mojego urlopu.
– Czego?
– Co, nie wiesz, co to jest urlop? – Vanessa uniosla brwi.
– Ja tez nie wiem – wtracil Hubaksis.
– Ani ja – niechetnie przyznal sie Butt-Krillach.
– Dzikusy! – mruknela Van i pokrotce wyjasnila im, czym jest „urlop”.
– Aaaa… – rozczarowal sie Kreol. – W takim razie przez cale zycie mialem ten twoj… urlop. Pracowalem, kiedy chcialem i konczylem, kiedy chcialem.
– Szczesliwiec… – pozazdroscila Vanessa. – O czym to ja mowilam? Ach, tak… Moze gdzies sie jutro wybierzemy? Na przyklad, do restauracji?
Zasadniczo Vanessa wolalaby poczekac, az zostanie zaproszona, ale w przypadku Kreola nie mozna bylo miec na to nadziei. Predzej pieklo by zamarzlo. Zupelnie nie umial sie zalecac, wiec dziewczyna musiala wziac sprawy w swoje rece.
– Po co? – nie zrozumial Kreol. – Co, zle cie tu karmia?
– Nie… – Van zmarszczyla sie, zdenerwowana jego tepota. – Tak, po prostu… Jesli nie chcesz do restauracji, to moze gdzie indziej…
– Gdzie?
– A gdzie chodzili w waszym Babilonie? Zeby sie rozerwac?
– Do swiatyni – zaczal wyliczac na palcach Kreol – do teatru, na hipodrom, na walki gladiatorow…
– Tak… – Vanessa zamyslila sie. – Swiatynia odpada, bo u nas nie chodzi sie do kosciola dla rozrywki. Gladiatorow nie mamy… co najwyzej wrestling. W teatrach nic ciekawego teraz nie graja… Moze do opery?
– Dobrze, uczennico, pojdziemy do restauracji, jesli masz ochote! – Kreol podniosl rece w gescie poddania. – Mnie jest wszystko jedno.
– Ja tez! Ja tez! – wpraszal sie Hubaksis.
– Ty zostaniesz w domu – oznajmila Van nieublaganym tonem.
– To niesprawiedliwe… – Dzinn natychmiast sie nadasal.
– Milcz, niewolniku – pospieszyl z rozkazem Kreol.
Kreol wlasnie zamierzal wstac od stolu, gdy z podworka dal sie slyszec wrzask, a potem dzwiek, jakby cos pacnelo w bloto. Wrzask byl niewatpliwie damski.
Margaret Foresmith, lubiaca z rana pospac dluzej, wznowila obserwacje domu Katzenjammera dopiero o pierwszej po poludniu. Tym razem twardo postanowila przedostac sie do srodka i co by sie nie dzialo, odkryc wszystkie tajemnice nowych sasiadow.
Najostrozniej jak sie tylko dalo otwarla furtke i zaczela skradac sie sciezka wiodaca do drzwi. Miala szczescie, ze Kreol nie uznal za stosowne zabezpieczyc podworka, inaczej taki wyczyn by sie jej nie udal.
Drzwi wejsciowe nie byly zamkniete. Mao rankiem wychodzil sprawdzic skrzynke pocztowa, a wracajac, zapomnial je zamknac. Pani Foresmith, usmiechajac sie z zadowoleniem, uchylila je i zamierzala wejsc do srodka, gdyz w przedpokoju nikogo akurat nie bylo.
Tego, co sie zdarzylo potem, nie mogla pojac. Gdy tylko przestapila prog, poczula jakby ktos uderzyl ja niewidzialna piescia. Trzeba przyznac, ze uderzenie bylo lagodne i nie sprawilo jej bolu, ale odrzucilo ja na dobre dziesiec metrow. Zasadniczo, Kreol najpierw chcial urzadzic to tak, aby kazdy nieproszony gosc padal martwy, ale Vanessa natychmiast zaprotestowala, nazwala go sadysta i kryminalista, uzyla tez kilku slow niezrozumialych dla starozytnego maga, ale brzmiacych wybitnie niepochlebnie. Musial wiec zadowolic sie prostym zakleciem ostrzegajacym. Kazdy, kto nie uzyskal pozwolenia na wejscie do domu, a jednak probowal to zrobic, odbijal sie od drzwi jak pileczka do tenisa. Pani Foresmith wykrecilaby sie tylko lekkim strachem, gdyby nie to, ze tam, gdzie upadla, znajdowal sie basen – a konkretnie dziura, ktora dopiero miala stac sie basenem. Gdy Sluga wykopal dziure, Vanessa nie mogla sie zebrac, by zakonczyc caly proces. Biorac pod uwage, ze od tamtego czasu trzy razy spadl deszcz, nietrudno zgadnac, ze dno „basenu” bylo, delikatnie mowiac, dosc brudne.
Gdy Kreol i Vanessa podbiegli do nieszczesnego dolu, ich oczom ukazala sie zdziwiona i rozzloszczona pani Foresmith. Do tego strasznie ublocona.
– Margaret? – zdziwila sie Van. – Co ty tam robisz?
– Sama chcialabym wiedziec… Zdaje mi sie, ze ktos mnie tu… wepchnal?
– Jak to? – Vanessa zaczela miec zle przeczucia.
– Chciala wejsc do naszego domu – szepnal jej do ucha Kreol. – Zadzialal system ochronny.
– Aha… – mruknela ze zrozumieniem. – Ale jak jej to wyjasnimy?
– A po co wyjasniac? Za moich czasow szpiegow rozrywalo sie na kawalki. Chwileczke… Zastosuje zaklecie Dwunastu Ostrzy i zmiesci sie w byle jakiej skrzynce.
– Cos ty, calkiem zglupiales?! – wyszeptala Van. – Ile razy mam ci tlumaczyc, ze nie wolno zabijac ludzi?!
– Co tam szepczecie?! – krzyknela pani Foresmith podejrzliwie. – A moze jednak pomozecie mi stad wyjsc? I, jesli juz o tym mowa, wyjasnicie, skad sie tutaj wzielam?!
Uprzykrzona paniusia przyszla juz do siebie po upadku i zaczelo do niej docierac, ze liczba dziwnych wydarzen wzrosla o jedno. Co wiecej, tym razem ucierpiala osobiscie. A to znaczy, ze mozna podac sasiadow do sadu, oficjalnie zazadac wyjasnien, a takze, oczywiscie, rekompensaty za straty moralne… Pani Foresmith bardzo lubila sie sadzic.
Podjawszy taka decyzje, odczula satysfakcje i juz calkiem spokojnie pozwolila Kreolowi i Vanessie wyciagnac sie z blotnistego dolu. Wygladala nie najlepiej, ale nie przeszkadzalo jej to.
– Oczekujcie mojego adwokata – oznajmila ze zlosliwa satysfakcja w glosie i ruszyla w strone furtki.
– Minutke, pani Foresmith! – poprosila Van slabym glosem.
– Nie, nie, nie! – Wstretne babsko nawet sie nie odwrocilo. – Tylko droga sadowa, tylko droga sadowa…
– Zrob cos! – Van natychmiast szturchnela Kreola.
– Zabic ja? – rezolutnie zaproponowal mag.
– Nie! – wyjeczala dziewczyna. – Zaraz, poczekaj… O, wlasnie! Uspij ja!
– Bardzo prosze… – wzruszyl ramionami Kreol, rzucajac na pania Foresmith zaklecie Uspienia. Ze wzgledu na przydatnosc i niewielki rozmiar zawsze trzymal jedno w gotowosci bojowej.
Margaret nie zdazyla dojsc do furtki, miekko osunela sie na srodku sciezki. Kreol podszedl blizej i energicznie tracil ja czubkiem buta.
– Co dalej?
– Niech pomysle… – Vanessa potarla nos. – Czy potrafisz zrobic tak, zeby wszystko zapomniala?
– Zupelnie wszystko? – upewnil sie Kreol. – To proste. Aby pozbawic czlowieka pamieci wystarczy stuknac go mocno w ciemie czyms ciezkim. Mysle, ze laska sie nada…
– Barbarzynca! – oburzyla sie Van. – Ma zapomniec nie wszystko, a tylko to, co sie wydarzylo przed chwila.
– Proste – mruknal mag.
– A da sie zrobic tak, zeby wiecej nas nie niepokoila?
– Zabic? – zaproponowal Kreol z nadzieja.
– Powinienes sie leczyc! – Vanessa z niedowierzaniem przewrocila oczami. – Nie. Powiedzmy… zahipnotyzowac! Wlasnie! Wmow jej, ze jestesmy calkiem normalnymi ludzmi i nie ma u nas nic niezwyklego. Potrafisz?
– Proste – mruknal Kreol po raz kolejny. – Potrzymaj jej glowe.