Vanessa poslusznie uniosla spiaca pania Foresmith, a Kreol mamrotal cos pod nosem i wodzil jej reka przed oczami.
– Posluchaj mnie, kobieto! – warknal na koniec. – W tym domu nie ma nic ciekawego! Wszystko jest tak samo, jak w innych miejscach! Jesli zobaczysz tu cos niezwyklego, nie zwrocisz na to uwagi! Nie pamietasz tego, co zdarzylo sie rano i nie zamierzasz nam szkodzic! Gdy uderze cie laska tak sie stanie! Raz… Dwa… Trzy!
Wymawiajac ostatnie slowo, Kreol z calej sily walnal zlota laga nieszczesna kobiete po glowie. Przestraszona, otwarla oczy i rozejrzala sie dookola.
– Co sie stalo? – wyjeczala.
– Przyszla pani do nas w gosci, poslizgnela sie i wpadla do wykopu na basen… – poinformowala ja Vanessa uspokajajaco. – Uderzyla sie pani w glowe i stracila przytomnosc, ale teraz wszystko juz jest w porzadku. Zaprowadze pania do domu, do meza…
Margaret pokornie kiwnela glowa, zgadzajac sie na wszystko. Czula, ze cos jest nie tak, ale nie potrafila tego wyrazic. Do tego, nie wiadomo dlaczego, swiecie wierzyla, ze Vanessa i jej narzeczony sa wspanialymi ludzmi, ktorych absolutnie nie nalezy o nic podejrzewac. Bylo to u niej bardzo nietypowe zachowanie.
Vanessa odprowadzila nieproszonego goscia do sasiedniego domu, a po powrocie zapytala Kreola:
– Czy mozna bylo nie bic jej po glowie, a po prostu pstryknac palcami?
– Oczywiscie! – Mag wyszczerzyl zeby w cwanym usmiechu. – Ale po glowie bardziej boli.
– Wiesz, tak w ogole, to jestesmy humanitarnym spoleczenstwem… – powiedziala Van, ale nie zloscila sie zbytnio. Margaret Foresmith porzadnie zalazla jej za skore. – A czy ona moze wyzwolic sie spod hipnozy?
– Sama, nie – odpowiedzial Kreol z przekonaniem.
– Na pewno? – powatpiewala Van.
– Absolutnie, zrobilem kawal uczciwej roboty.
– A jesli pojdzie do psychologa? – zaniepokoila sie Van. – On nie dokopie sie do prawdy?
– Psychulo… Do kogo? Do maga?
– A skad by tutaj wziela maga?! – rozzloscila sie Vanessa. – Do lekarza! Uzdrowiciela, jesli tak lepiej rozumiesz!
– Moje zaklecie moze przelamac tylko inny mag! I musi byc co najmniej tak silny jak ja! – nadal sie Kreol.
– W takim razie, dobrze – uspokoila sie dziewczyna. – Takich jak ty u nas nie ma…
Kreol stanal w dumnej pozie, opierajac rece na biodrach.
Rozdzial 10
Mao stal na balkonie i przygladal sie, jak z sasiedniego domku wychodzi zniechecona pani Anderson i panna Wilson. Gdy Kreol i Vanessa robili porzadek z uprzykrzona sasiadka, tez byl tutaj – w swoim ulubionym punkcie obserwacyjnym, skad widzial cala scene od poczatku do konca, dlatego bez trudu odgadl, dlaczego te dwie wygladaja na tak rozczarowane. Prawdopodobnie pani Foresmith oznajmila im, ze sama nie zamierza wiecej zajmowac sie glupotami i im tez nie radzi. Taka radykalna zmiana pogladow nie mogla ich nie zdziwic.
Po obiedzie Kreol znowu zajal sie budowaniem magicznych barykad. Z pomoca Slugi przygotowal dlugachna zerdz i ustawil ja na dachu jak maszt. Nastepnie zamknal sie na kilka godzin w laboratorium i zrobil… oko. Tak, tak, najprawdziwsze oko, dokladna kopie ludzkiego, tyle ze wielkosci piesci. Kreol stworzyl je z galki ocznej jednego z lezacych w lodowce nieboszczykow, powiekszajac je za pomoca magii. Pokryl je tez czyms na podobienstwo krysztalowej powloki.
Ten niezwykly przedmiot przymocowal na wierzcholku masztu. Dla postronnych oko bylo niewidoczne – polprzezroczyste i znajdowalo sie zbyt wysoko, by mozna je bylo dostrzec z ziemi, ale samo widzialo na bardzo duza odleglosc, a do tego obracalo sie plynnie wokol wlasnej osi.
– Gdy zobaczy yira, da mi znac… – z ochota wyjasnil mag depczacej mu po pietach Vanessie. – Pozyteczna rzecz, mozna na niej polegac…
– Ja tez moglbym posiedziec na wiezyczce… – oznajmil obrazony Hubaksis.
– Raz juz sie zagapiles… – wytknal mu Kreol. – Nie, Oko Ureja jest pewniejsze.
– Oko Ureja? – powtorzyla Van.
– Tak wlasnie sie nazywa. – Mag zadarl glowe, sprawdzajac, czy jego dzielo nadal tkwi na maszcie. – Jesli sie bardziej postarac, moze nie tylko wypatrywac wrogow, ale takze palic ich Slonecznym Promieniem, ale to i tak nie dziala na yira… Niech tam, bic z nim bede sie osobiscie.
Po przygotowaniu systemu obrony i systemu obserwacji, Kreol zaczal sie nudzic. Do przybycia wroga zostalo jeszcze duzo czasu, a wszystko juz bylo zrobione. Oczywiscie, mozna bylo nadal szykowac bojowe i obronne zaklecia, ale bylaby to juz paranoja. Nie namyslajac sie dlugo, wyruszyl na poszukiwanie Vanessy.
Znalazl ja w ogrodzie, gdzie policjantka bardzo podejrzliwie ogladala drapiezny kwiat. Kwiat patrzyl na nia nie mniej podejrzliwie.
– Skad TO sie tutaj wzielo? – spytala Van. – Zreszta, nie odpowiadaj, sama zgadne…
– Twoja propozycja jest nadal aktualna? – upewnil sie Kreol, ignorujac jej slowa.
– Jaka moja propozycja? – burknela Vanessa, rysujac czubkiem buta linie, do ktorej mogl dosiegnac roslinny potwor.
– Zeby pojsc do restauracji – wyjasnil Kreol, bezczelnie przechodzac nad kreska i drapiac miesozerna rosline u nasady platkow. Stwor zaszelescil i wydal z siebie dziwny mruczacy dzwiek. Najwyrazniej roslina byla zadowolona. – Chodzmy teraz.
– Teraz? – zdziwila sie Van. – Dlaczego tak nagle?
– Nudze sie.
Dziewczyna obrazila sie. Wyszlo na to, ze jest dla sumeryjskiego maga jedynie srodkiem do walki z nuda. Z drugiej strony… ona sama zaprosila go z innego powodu?
– Dobrze juz, ty wezu, skusiles mnie. – Vanessa zdobyla sie na blady usmiech. – Poczekaj, przebiore sie… A propos, w czym ty pojdziesz.
– W tym co mam na sobie. – Mag wzruszyl ramionami. – A co za roznica?
Vanessa sceptycznie zlustrowala go od stop do glow. Tydzien temu, gdy znudzilo jej sie to, ze Kreol caly czas chodzi w tych samych rzeczach, kupila mu dwa zapasowe komplety ubran i kilka innych drobnych czesci garderoby, ale mag nawet tego nie zauwazyl. Spal nago, jak prawdopodobnie bylo przyjete w jego rodzimym Babilonie, a rano zakladal to, co mu pierwsze wpadlo w reke. Do wspolczesnego ubrania przyzwyczail sie bardzo szybko i juz nie uwazal, ze jest niewygodne, ale do tej pory nie zorientowal sie, ze ludzie ubieraja sie rozmaicie w zaleznosci od okolicznosci.
Teraz byl ubrany w sportowa koszulke z logo „Adidas” na piersi, spodnie od dresu z napisami NBA wzdluz szwow i pare sportowych butow z rozwiazanymi sznurowkami. Skarpetek Kreol nie nosil. Nie pocil sie, nie bal sie wiec, ze poobciera nogi – pewne cechy, zwiazane z dlugim przebywaniem w stanie smierci, pozostaly mu na zawsze. No i, oczywiscie, nie rozstawal sie z torba z narzedziami. Vanessa podejrzewala, ze nawet spi przytulony do niej.
– A co ci sie nie podoba w moim stroju? – zazadal odpowiedzi Kreol.
– Nie, jak dla mnie jest w porzadku… – powiedziala Van troche niepewnym tonem. – Ale do ludzi tak sie nie wychodzi.
– Ona ma racje, panie – wtracil Hubaksis, wynurzajac sie ze sciany domu. Vanessa juz przyzwyczaila sie do tego, ze malutki dzinn co chwila wyskakuje nie wiadomo skad, jak diabel z pudelka, przy czym zazwyczaj w zadziwiajaco nieodpowiednich momentach, ale tym razem ucieszyla sie z jego poparcia. – Nie spacerowales przeciez po Babilonie w domowej szacie?
– To logiczne – przyznal Kreol. – No coz, uczennico, niech bedzie po twojemu… Przebiore sie. Ale musisz mi pomoc – nie wiem, w co nalezy sie odziac.
– Ja pomoge, panie! – Hubaksis pospiesznie zaproponowal swoje uslugi. – Juz sie wszystkiego nauczylem!
– Moze lepiej ja to zrobie? – delikatnie zaproponowal Mao, wygladajac zza drzwi. – Nie masz nic przeciwko temu, coreczko?