Vanessa w roztargnieniu pokiwala glowa, dziwiac sie w duchu, jak bardzo w pore pojawil sie tata. Z Hubaksisem sprawa byla jasna, ale ojciec…? Czyzby podsluchiwal?
Rzeczywiscie, podsluchiwal. Mao, nauczony przez zycie, uwaznie obserwowal stosunki Kreola i Vanessy, i wszelkimi sposobami staral sie sprzyjac ich rozwojowi. Gdyby tych dwoje rzeczywiscie oznajmilo o zblizajacym sie slubie, szanowny Mao bylby obiema rekami za. W koncu jedyna wada Kreola jako ziecia byl jego wiek, ale czy to rzeczywiscie jest takie wazne? Jesli czlowiek wyglada na trzydziesci lat z hakiem i nie zamierza sie starzec, co za roznica, ile ma naprawde? Niestety, wygladalo na to, ze biedny ojciec nie moze za bardzo na to liczyc… Przynajmniej w ciagu najblizszego dwudziestolecia.
– Hubercie, badz tak dobry, zamow nam stolik w Astorii! – krzyknela w biegu Van.
– Tak jest, ma’am. – Skrzat ceremonialnie kiwnal glowa, wybierajac numer restauracji.
Kreol zszedl na dol po dziesieciu minutach. Wsrod jego nowo nabytej odziezy znalazl sie szary garnitur, jakby specjalnie uszyty na wielkie wyjscia. Do tego Mao udalo sie go przekonac, ze grzebien jest bardzo przydatna rzecza. Mag zdecydowanie nie zgodzil sie rozpuscic wlosow, ale udalo sie je przynajmniej doprowadzic do porzadku. Na krawat tez sie nie zgodzil.
Vanessa dolaczyla do niego po kilku minutach. Ubrana byla w swoja najlepsza wieczorowa suknie. Krytycznie obejrzala kawalera i niechetnie pokiwala glowa.
– Moze byc – zgodzila sie z oporami. – Szary pasuje ci do oczu. Ale to trzeba bedzie zostawic w domu!
Vanessa miala na mysli torbe z narzedziami, wiszaca, jak zwykle, na ramieniu Kreola. Sprobowala nawet zabrac mu ten od dawna juz denerwujacy ja przedmiot, ale Kreol bronil go jak ukochanego syna i ryczal ze zloscia. Van zrozumiala, ze z tym elementem stroju bedzie musiala sie pogodzic.
– Wszystko w porzadku, ma’am, stolik bedzie gotowy na wasze przybycie – oznajmil urisk.
– Wspaniale, jedziemy.
Samochod stal na podworzu. Jako ze dom Katzenjammera zbudowano w odleglej przeszlosci, samo sie przez sie rozumie, ze garazu tam nie bylo. Kolejni wlasciciele przebywali tu zbyt krotko, by zbudowac cos wiekszego niz psia buda. Najdluzej mieszkal tu ostatni, ktory doprowadzil elektrycznosc i telefon, ale on akurat z jakichs powodow nie mial samochodu. Vanessa musiala zaprzac Sluge do roboty i zbudowac tymczasowa wiate, dopoki nie znajdzie czasu, by wzniesc cos lepszego. A Kreol zmajstrowal jakas magiczna ochrone przed zlodziejami.
Kreol mruczal niezadowolony, gramolac sie na przednie siedzenie toyoty, w miedzyczasie wyrzucil za okno Hubaksisa, ktory zdazyl juz schowac sie pod fotelem. Vanessa usiadla za kierownica.
– Powinienes tez nauczyc sie prowadzic samochod – zauwazyla wesolo, wyprowadzajac samochod za brame. – Chcesz, naucze cie. Dwa, trzy tygodnie praktyki i…
– Moge sie tego nauczyc w dwie, trzy godziny, uczennico – usmiechnal sie Kreol. – Slyszalas o Zakleciu Poznania Mechanizmu?
– No popatrz… – obrazila sie Van. – Czy jest cos, czego nie umiesz?
– Spiewac. Grac na instrumentach muzycznych. Tanczyc. Fechtowac. Walczyc bez broni. Strzelac z luku i samostrzalu. Pisac wiersze. Prawic wyszukane komplementy…
– Starczy, starczy! – zasmiala sie Vanessa. – Zartowalam.
– A ja mowilem powaznie. – Kreol zacisnal wargi.
– Niech ci bedzie… Powiedz lepiej, co bedzie, jesli potwor zjawi sie, gdy nas nie bedzie?
– Czlowiek-Skorpion powiedzial, ze yir wroci dopiero rano. – Kreol probowal rozwiac jej obawy.
– A jesli sie pomylil?
– Czlowiek-Skorpion sie nie myli.
– A jesli?
– Nawet jesli cos takiego sie zdarzy – mag popatrzyl na swa uczennice ze zniecierpliwieniem – chociaz jest to absolutnie niemozliwe, nie stanie sie nic zlego. Nie pamietasz? Przyszedl juz raz, gdy bylismy w Lengu i nie zrobil nic zlego twojemu ojcu. Potrzebny mu jestem ja, nikogo wiecej nie ruszy… A sam Troy na razie o mnie nie wie.
– Hmmm… – Vanessa nadal miala pewne watpliwosci, ale przeciez absolutna gwarancje moze dac tylko Pan Bog.
Samochod podjechal do drzwi restauracji, gdy slonce chylilo sie juz ku zachodowi. Vanessa wypuscila Kreola, podala kluczyki parkingowemu i zdecydowanym krokiem ruszyla w strone drzwi.
– Czegos nie rozumiem… – zwrocil sie do niej zdziwiony mag, patrzac, jak chlopak wsiada do toyoty. – Przeciez to twoj rydwan!
Vanessa westchnela ciezko i jak mogla najlepiej wyjasnila, na czym rzecz polega. Kreol ze zrozumieniem pokiwal glowa, ale i tak patrzyl podejrzliwie na oddalajacy sie samochod.
– Vanessa Lee. – Van przedstawila sie kierownikowi sali, patrzacemu na nia chlodnym wzrokiem karasia. – Zamawialismy stolik.
Kierownik sali, malutki czlowieczek z rzadkimi wasikami, obrzucil ja i Kreola wzrokiem pelnym pogardy, niechetnie przekartkowal swoj notes i jeszcze bardziej niechetnie przyznal:
– Tak, zgadza sie… Niestety, te miejsca sa teraz zajete. Musicie panstwo poczekac jakies dziesiec – dwadziescia minut.
Vanessa byla oburzona do glebi duszy, juz miala ochote zademonstrowac swoja odznake policyjna i zazadac, aby natychmiast posadzono ja na najlepszym miejscu, ale w ostatniej chwili przypomniala sobie, ze przedmiot ten lezy teraz na wystawie u jubilera albo jeszcze gdzie indziej. A nawet gdyby go miala przy sobie, zeton z czystego zlota w najlepszym wypadku wywolalby zdumienie.
Trzeba bylo zastosowac ogolnie dostepny sposob rozwiazywania problemow.
– Bylabym bardzo wdzieczna, gdyby znalazl pan nam od razu wolny stolik – z uprzejmym usmiechem poprosila Van, sciskajac jednoczesnie reke kierownika sali.
Kierownik niezauwazalnie wlozyl reke do kieszeni i odwzajemnil usmiech Vanessy. Na jego twarzy nie zostal ani slad pogardy, spojrzenie bylo cieplejsze, a twarz dobra jak u Swietego Mikolaja.
– Macie panstwo szczescie, wlasnie zwolnil sie jeden z naszych najlepszych stolikow – oznajmil z radosnym usmiechem. – Bardzo pania prosze…
Kreol, ktory nic nie zrozumial z krotkiej sceny, milczac podazyl za towarzyszka. Bardzo uwaznie obserwowal otoczenie, zapamietujac drobne elementy miejscowej etykiety i obyczajow.
– Czy moge wziac pana torbe? – zaproponowal kierownik sali.
– Po moim trupie! – zaryczal natychmiast rozjuszony Kreol. Biedny facecik, nie rozumiejac, co sie dzieje otworzyl usta, wstrzasniety taka niestandardowa reakcja na drobna uprzejmosc.
Kelner, zdazywszy wymienic kilka slow z kierownikiem sali, podskoczyl do Vanessy, gdy tylko usiadla przy stole. Podal menu Kreolowi, ale ten ze zdziwieniem wpatrywal sie w karte, nic nie mowiac. Kelner postanowil wiec przyjac zamowienie od damy.
– Tak… – powiedziala w zadumie. – Dla mnie bulion, wolowy befsztyk… tak, i czerwone wino. Beaujolais, rocznik osiemdziesiaty czwarty.
– Wspanialy wybor – ocenil kelner. – A dla pana?
– Wszystko to samo. – Mag bez emocji machnal reka.
Garson skinal glowa i oddalil sie zrealizowac zamowienie.
– Ladnie… – lakonicznie oznajmil Kreol, ogladajac sale. – Czy beda wystepy?
– Wystepy?
– No tak, muzycy, bajarze, sztukmistrze… U nas nawet w najpodlejszej karczmie pokazywali cos takiego.
– To nie kabaret… – ze zloscia syknela Vanessa. – Tu sie przychodzi, zeby cos zjesc w romantycznej atmosferze.
– Romantycznej? A co to znaczy?
Van zamyslila sie. Po raz pierwszy przyszlo jej do glowy, ze sama nie ma pojecia, co to znaczy „romantyzm”. Z wysilkiem przypomniala sobie wszystko, co wiedziala na ten temat i wylozyla wszystko Kreolowi. Z jej wersji wynikalo, ze romantyczna atmosfera, to taka atmosfera, w ktorej odczuwa sie nietypowe emocje. Na przyklad, ich podroz do Lengu byla bardzo romantyczna.
– I za cos takiego ludzie jeszcze placa? – uniosl brwi Kreol. – Jestescie szaleni…
Vanessa znowu sie obrazila. Na szczescie kelner przyniosl akurat zamowione dania i mozna bylo skoncentrowac sie na nich.
Na przekor obawom Vanessy pamietajacej, jak Kreol nazwal widelec „malym trojzebem”, dosc dobrze