sprawdzic go naszymi kanalami, ale nic nie znalazlem. Wyglada tak, jakby pojawil sie znikad.
– Sledzisz mnie? – Vanessa z gniewem odwrocila sie w jego strone. – Lepiej tego nie rob, Shep!
– Nie, nie rozumiesz, ja po prostu… I Florence tez mnie poprosila, zebym ci sie przyjrzal. Jestesmy twoimi przyjaciolmi, niepokoimy sie…
Zamek, na ktory brame zamknieto, tez byl lichy – z latwoscia dal sie otworzyc pierwszym z policyjnego zestawu wytrychow. Wewnatrz bylo bardzo cicho. „Brama”, przez ktora weszli, nie byla glownym wejsciem, lecz tylnym wejsciem do pakamery, dostali sie wiec nie do glownego pomieszczenia, a do korytarza na zapleczu. Swiatlo sloneczne z trudem przebijalo sie przez brudne okna, dookola wisialy pajeczyny i unosil sie zapach plesni. Idealne miejsce, zeby cos schowac… Cokolwiek.
Van gestem nakazala partnerowi milczenie, ostroznie wygladajac za rog.
Na zakurzonym fotelu siedzial niewysoki chlopak z obrzynem na kolanach. Z zadowoleniem przegladal czasopismo, ktorego blyszczaca okladke zdobilo praktycznie nagie dziewcze z nieludzko ogromnymi piersiami. No coz, wiadomo, ze na warcie nie bedzie czytal „Przeminelo z wiatrem”.
– No juz, szybciutko rece do gory! – cicho powiedziala Van, robiac krok w jego strone.
Chlopak ocknal sie, a gdy dostrzegl skierowany w swoja strone policyjny pistolet, z wrazenia upuscil gazete. Na szczescie, nie zaczal robic glupot i poslusznie poniosl rece, nawet nie probujac siegnac po bron.
– Shep, zabierz mu te zabawke – wskazala glowa Vanessa.
Partner zabral straznikowi obrzyn, rutynowymi gestami obmacal kieszenie, zalozyl mu kajdanki, a na zakonczenie zrobil z chustki do nosa cos w rodzaju knebla i wepchnal mu do ust.
– Policja San Francisco. Ktos tam jest? – cicho zapytala Van, nachylajac sie nisko nad wystraszonym chlopakiem.
Nerwowo pokiwal glowa i wymamrotal cos niezrozumialego, wskazujac odlegly koniec korytarza. Tam, o ile Van sie orientowala, znajdowalo sie najwieksze pomieszczenie w magazynie.
– Dobra. Lez tutaj i nie waz sie drgnac, rozumiesz?
Wiezien znowu poslusznie pokiwal glowa, pokazujac, ze swietnie zrozumial.
Jeszcze ostrozniej Van i Shep przekradli sie korytarzem i zobaczyli to, co dzialo sie w magazynie. A dokladniej, zobaczyla to Van – Shep stal z tylu zzerany przez ciekawosc.
– I co? – wyszeptal.
– Jacys ludzie – odgryzla sie partnerka rownie cicho. – Przemytnicy. Co najmniej pietnascie osob albo i wiecej… Jakies skrzynki, pudelka… Maja bron.
– Uzbrojone pudelka? – mruknal Shep ironicznie.
– Zamknij sie glupku! – objechala go Van. W pracy tracila poczucie humoru. – A Florence mowila, ze nie bedzie klopotow…
– Moze wezwiemy wsparcie? – zaproponowal partner.
– Mozna… Tylko ze radiotelefon zostawilam w samochodzie.
Vanessa wyciagnela z kieszeni telefon komorkowy.
– Cholera… nie ma zasiegu – szepnela.
– Zobacz, z tego okna widac twoja toyote, pobiegniemy szybko, wezwiemy pomoc? – zaproponowal z lekka wystraszony Shep.
– Do diabla z nimi, sami damy rade – odmowila Vanessa. Nigdy nie byla strachliwa. – Czyli tak: wyskakujemy szybko i od razu strzelamy w powietrze. Potem ja na nich nawrzeszcze, a ty odczytasz im ich prawa. I zeby ci czasem glos nie zadrzal! Jesli poczuja, ze sie boisz – przepadles… Zrozumiales?
– Aha… – Shep z wysilkiem przelknal sline.
– No to ruszamy…
I wtedy na zewnatrz rozlegl sie wybuch. Vanessa szybko jak blyskawica rzucila sie w strone okna i zdazyla zobaczyc, jak jej ulubiona toyota rozlatuje sie w kawalki, a na jej miejscu rozrasta sie ognista kula. Z ognia wyleciala potworna figura, podobna do poskrecanej jaszczurki wielkosci czlowieka. Potwor byl pokryty luska i sluzem, jego skore pokrywala warstwa migoczacego ognia, a w ogromnych oczach buzowaly najprawdziwsze plomienie. Stwor zawyl, wydajac z siebie nieludzkie dzwieki, napotkal wzrok Vanessy i skoczyl wprost na nia. Rozlegl sie brzek tluczonego szkla.
Nanghsibu byl zly. Zarowno jego, jak i jego rodaka Ozoga, wezwal do tego zalosnego swiata jeden z tych nedznych ludzikow – niejaki Troy. Oczywiscie, poczatkowo k’ule chcieli rozerwac czarnoksieznika, ale ten okazal sie niezlym demonologiem i zmusil ich, by poddali sie jego woli. Dobrze chociaz, ze po wykonaniu rozkazu mogli wrocic do Lengu.
K’ule to ogniste uttuku, demony zyjace w ognistych rzekach Lengu. Naleza do sredniej klasy nadzorcow i nie potrafia nic wiecej poza rozrywaniem na kawalki tych chodzacych kawalkow miesa, zwacych siebie ludzmi. Ich zywiolem jest ogien, wszystko, czego dotknie k’ul natychmiast sie zapala. Ale tylko wtedy, gdy demon jest w swej cielesnej postaci – w eterycznej formie k’ul pozostaje niewidzialny i niewyczuwalny, ale sam tez nie moze wyrzadzic nikomu krzywdy.
Kreol, potencjalna ofiara Nanghsibu i Ozoga okazal sie twardym orzechem do zgryzienia. Juz trzy dni obserwowali jego siedzibe, rozsadnie pozostajac w eterycznej postaci. Mag otulil swoj dom tak szczelna warstwa zaklec, ze do srodka nie mozna bylo sie dostac w zaden sposob. Demony nawet nie probowaly – zycie bylo im mile.
Najpierw po prostu czekaly, az ofiara opusci chronione terytorium. Potem czekanie znudzilo im sie i zaczely szukac sposobu, ktory pozwolilby im przeniknac do srodka. I w koncu wymyslily pewien plan.
Przez te dni ogniste uttuku zrozumialy, ze kobieta Kreola (stworzenie rodzaju zenskiego, zyjace w jednym domu ze stworzeniem rodzaju meskiego, wedlug k’uli, moglo miec tylko jeden status) codziennie wsiada do ohydnego, zelaznego powozu i gdzies jedzie. A potem wraca. Demony postanowily, ze Nanghsibu bedzie ja sledzil, poczeka na stosowny moment, schowa sie w pojezdzie, przeniknie na zamkniete terytorium i ukryje sie tam. Nastepnego dnia to samo zrobi Ozog i razem zaatakuja Kreola. W powozie oprocz demonow znajdowac sie bedzie takze kobieta Kreola, wiec system ochronny go nie zatrzyma. Zrobiliby to od razu we dwojke, ale w stanie eterycznym demony nie mogly przeniknac do domu maga nawet wewnatrz tego powozu, a w formie cielesnej byly za duze.
Wlasnie teraz Nanghsibu staral sie schowac wewnatrz zelaznego pojazdu. K’ulowi wydawalo sie, ze najlepiej do tego celu nadaje sie pudlo umieszczone z przodu. Co prawda, lezalo tam jakies ohydne zelastwo, ktore trzeba bylo wyrzucic. Ku wielkiemu zaskoczeniu Nanghsibu, okazalo sie to znacznie trudniejsze niz sie spodziewal. W koncu dotarl do zelaznej butli, napelnionej brzydko pachnaca ciecza.
Skad nieszczesny demon mogl wiedziec, ze ten smierdzacy mocz shoggotow tak latwo sie zapala?! Jak niby mial przewidziec, ze nie tylko latwo sie zapala, ale tez bardzo szybko plonie, wywolujac koszmarny halas i tworzac przy tym ogromna, ognista kule?! Nanghsibu nie mial nic przeciwko ogniowi, lubil ogien, lecz fala uderzeniowa bardzo bolesnie uderzyla nim o ziemie, a odlamki rozerwanego zelaznego pojazdu mocno go poranily.
Nanghsibu uporal sie z bolem (zajelo mu to dokladnie jedna sekunde) i zobaczyl za szyba przestraszona twarz kobiety Kreola. To ona byla winna temu, ze tak go boli, a skore ma pelna dziurek!
Zobaczywszy lecacego ku niej demona, Vanessa wykonala najbardziej imponujacy skok w zyciu, ktory pozwolil jej umknac przed potwornymi pazurami. Otarla sie o nia ognista skora uttuku, nie czyniac jej krzywdy. Zdazyla jeszcze poczuc, jak wstretnie smierdzi pysk Nanghsibu. Jej magiczna Osobista Ochrona rozsypala sie.
Zobaczywszy Nanghsibu, Shep zawyl dziko i zaczal strzelac, nerwowo naciskajac spust. Kilka kul dosieglo celu, wyrywajac w pokrytych sluzem luskach k’ula dziury, z ktorych wylewala sie czarna ciecz, przypominajaca rope, ale demon nie zwrocil na to najmniejszej uwagi. Ryknal groznie na Shepa, ale natychmiast odwrocil sie w druga strone, gdzie stala Vanessa. Postanowil, ze najpierw zabije ja.
Dziewczyna takze wyjela pistolet, ale gdy zauwazyla, ze nawet dziura w czole zostawiona przez jedna z kul Shepa nie niepokoi demona, rozmyslila sie. Nanghsibu wyszczerzyl sie, roztaczajac wokol duszacy smrod i energicznie uniosl cale cialo w powietrze, lecac prosto na Vanesse. Dziewczyna nerwowo lyknela sline, rozumiejac, ze nie zdazy umknac.
Dalsze zdarzenia rozegraly sie w ciagu jednej, jedynej sekundy. Gdy k’ul pokonywal kilka metrow dzielacych go od policjantki, ta zdazyla przypomniec sobie o pierscionku podarowanym przez Kreola, nacisnac, tak jak ja