nauczyl, palcem malutka wypuklosc i wykrzyknac w myslach slowo „Piorun!”. Prawde mowiac, mysli brzmialy tak: „Piorun, piorun, piorun, piorun, pioru-uuuuuun!!!”.

Nanghsibu zdziwil sie niepomiernie. Ofiara jakims sposobem wystrzelila w jego strone cale mnostwo poteznych ladunkow elektrycznych. Zdziwienie bylo jego ostatnim zyciowym doswiadczeniem – piec piorunow uderzajacych niemal jednoczesnie, zmienilo go w sterte zweglonego miesa. Co prawda, zdazyl jeszcze rzucic Vanessa o sciane, niszczac jeszcze jedna Ochrone Osobista. Dobrze, ze Kreol zadbal o swa uczennice, otaczajac ja az trzema warstwami.

Vanessa z trudem podniosla sie na nogi. Shep z przerazeniem patrzyl na to, co zostalo z demona i na nia. Niepewnie podniosl pistolet, w ktorym zostala jedna, jedyna kula – pozostale tkwily w trupie Nanghsibu i w pobliskich scianach.

– Van, co… – powiedzial z trudem.

– Daj mi spokoj, nie mam do ciebie glowy! – odpedzila go Vanessa, wyjmujac z kieszeni puderniczke. – Kreol, mamy powazny problem! Nie wiem, co to by…

Przerwalo jej uderzenie w glowe. Podczas krotkiej, ale pelnej akcji walki z demonem, policjanci zapomnieli zupelnie, ze doslownie o kilka krokow od nich znajduje sie cala banda uzbrojonych bandytow, ktorzy po prostu nie mogli nie uslyszec calego tego halasu – wybuchu samochodu, brzeku rozbijanego szkla, wycia demona, wystrzalow Shepa i bynajmniej nie bezglosnego pioruna. Wiec teraz…

Uderzenie nie zrobilo Van krzywdy – zostala jej jeszcze jedna Ochrona Osobista, ale mimo to nie byla w stanie utrzymac sie na nogach – mezczyzna, ktory zadal cios, wygladal jak Herkules. Puderniczka wypadla jej z reki i natychmiast zmienila sie w okruchy, zalosnie trzeszczace pod butami drugiego czlonka bandy, Vanessa z przerazeniem pomyslala, ze teraz, gdy wbudowany w artefakt nadajnik zostal zniszczony, Kreol nie bedzie mogl jej odnalezc. A to znaczy, ze o pomocy mozna zapomniec…

Zanim silacz, wyraznie zaskoczony, ze nie stracila przytomnosci, uderzyl ja po raz kolejny, zdazyla jeszcze zobaczyc, jak Shep strzela ostatnia kula prosto w piers jednego z bandytow. Ten pada trupem, a drugi, stojacy z nim ramie w ramie, wsciekle cos krzyczy, odruchowo starajac sie go podtrzymac. Potem dziewczyna stracila przytomnosc.

Przebudzenie bylo powolne i meczace. Mdlilo ja, miala zawroty glowy, rece nie chcialy jej sluchac. Przyczyny nie trzeba bylo dlugo szukac – byla mocno przywiazana do krzesla. Z prawej strony Vanessa dostrzegla Shepa, smetnie patrzacego na nia z takiego samego krzesla. Byl zwiazany jeszcze mocniej.

Van obrzucila wzrokiem miejsce, w ktorym sie znalezli. Bylo to pomieszczenie, do ktorego z taka pewnoscia siebie zamierzala wpasc i wszystkich aresztowac – wzdluz scian pietrzyly sie skrzynki i pudla, przemytnicy w pospiechu ladowali je do niewielkich busikow.

– Obudzilas sie [piiip…]? – chamsko zapytal jeden z nich, potezny jak czolg, z ciemnymi wlosami obcietymi na jeza i tatuazem na policzku. Byl to jakis skomplikowany zygzak, nieco przypominajacy arabski napis. Vanessa poznala mezczyzne od razu – to on krzyczal, gdy Shep postrzelil jednego z bandytow. – No co, [piiip…], porozmawiamy, poki jest czas…

– Szefie, ladowac roleksy?! – krzyknal niewysoki chlopak. – Nieduzo ich zostalo…

– Powiedzialem, ladowac wszystko! – wrzasnal na niego. – Ty, [piiip…], czego nie rozumiesz [piiip…], co? Metownia siedzi nam na ogonie, trzeba natychmiast [piiip…] wszystko i [piiip…] stad!

– Eeee… szefie, co nam siedzi na ogonie? – niepewnie dopytywal sie malutki przemytnik.

– Mety, [piiip…]! – Wyszczerzyl sie duzy. – Psy! Oni! – Wskazal na zwiazana Vanesse i Shepa.

– Aaaa, gliny… – Ze zrozumieniem pokiwal glowa maly.

– [piiip…] [piiip…]! – Z oburzeniem postukal sie palcem w czolo duzy. – Tak, gliny! Amerykancy [piiip…], prostych slow nie [piiip…], wszystko trzeba tlumaczyc jak [piiip…]!

– Rozumiesz cos z tego? – wyszeptal Shep, nachylajac sie w strone Vanessy. – Czy oni w ogole mowia po angielsku? Jesli to slang, to jakis nowy…

– Przypomina mi to wkurzona Florence – mruknela Van pod nosem.

– Wrocmy wiec do was. – Duzy usmiechnal sie nieprzyjemnie, odwracajac sie z powrotem do policjantow. – Pozwolcie, ze sie przedstawie – Arkadij Kirillowicz Polakow, Amerykancy [piiip…] caly czas przekrecaja moje nazwisko…

– Wpadlismy w rece rosyjskiej mafii? – zdziwila sie Vanessa.

– Nieee! – zachichotal Polakow. – Nie jestesmy z mafii, my tylko tak, zajmujemy sie drobiazgami… Ci dookola to sami Amerykancy. Ja jestem Rosjaninem, dlatego jestem tu szefem. A wszystko dlatego, ze w waszej [piiip…] Ameryce nie ma normalnych kryminalistow, ze swieca nie znajdziesz, nawet [piiip…] nie potraficie. Z tymi [piiip…] [piiip…] mozna co najwyzej sprzedawac podrobki zegarkow…

O tym, ze dookola sa wylacznie „Amerykancy” Vanessa juz zdazyla sama sie przekonac. Czterech sposrod obecnych bylo czarnoskorych, jeden – skosnooki typ, byc moze taki sam pol-Chinczyk jak ona.

Polakow energicznie zacisnal piesc, wzial zamach i rabnal Shepa w twarz. Ten zazgrzytal zebami, ale milczal, z nienawiscia patrzac na przywodce bandy. Lewe oko policjanta szybko puchlo. Prawego juz nie bylo widac – najwidoczniej bandyta zaczal egzekucje, zanim Shep odzyskal przytomnosc.

– Mysle, ze ciekawi cie, [piiip…] Amerykancu, dlaczego ja ciebie tak? – znudzonym glosem zapytal Polakow. – A dlatego, [piiip…], ze ty, [piiip…], dopiero co zalatwiles mojego brata! I teraz w tej waszej [piiip…] Ameryce, zostalem sam jeden, ostatni normalny gosc! No i po [piiip…] musiales strzelac, psie [piiip…]? Wszystkich bym was pozabijal, jankesow [piiip…]!

– Jestem polkrwi Chinka – oznajmila Van na wszelki wypadek.

– Niewazne – odparl Polakow. – W trumnie wszyscy leza tak samo: i Amerykancy, i Chinole, i Zydzi, i Czukcze. A wiec tak, z toba sprawa jest jasna. – Jeszcze raz uderzyl Shepa. – Zyjesz tylko dlatego, ze jeszcze nie zdecydowalem, jak mam cie zabic. Chce, rozumiesz, zebys [piiip…], pomeczyl sie przed smiercia. Sa jakies propozycje? Powinno bardzo bolec i trwac dlugo, ale czysto – nie bede [piiip…] [piiip…] zostawiac dowodow.

– Coz za oszczednosc! – ironicznie zachwycila sie Van. – A moze w takim razie przerobisz nas na nawoz, po co ma sie dobro marnowac?

– Podoba mi sie twoj sposob myslenia, madame – fuknal Polakow. – Gdybym mial tu dacze, tak bym wlasnie zrobil. Ale obawiam sie, ze trzeba bedzie wepchnac was do betonu. Tu niedaleko jest budowa – zawieziemy was tam w nocy i zakopiemy pod fundamentami… Szybko i pewnie… Przykro mi, ale musimy sie spieszyc, przez was, psy [piiip…] wszystkie plany [piiip…]. Wiec nie narzekajcie.

– A gdzie moj pierscionek? – nie wytrzymala Vanessa, caly czas bezskutecznie obmacujaca palec wskazujacy. Miala straszna ochote postapic z tym draniem tak samo jak z demonem, ktory zniszczyl jej toyote, ale strzelajaca piorunami bizuteria rozplynela sie bez sladu.

– Co znowu za [piiip…] pierscionek? – nie zrozumial Polakow. – Nie zmieniaj tematu, madame. Ten [piiip…], bez watpienia bedzie sie meczyl przed smiercia, ale ty masz niewielka szanse pozostac przy zyciu albo przynajmniej umrzec szybko. Wybor jest prosty: albo wspolpracujesz ze mna i to od razu, a wtedy zabije cie szybko… a moze nawet wypuszcze na [piiip…], albo… Albo nie wspolpracujesz i wtedy zabawie sie z toba [piiip…]. I wtedy [piiip…] cie [piiip…], az [piiip…] nie [piiip…]…

Vanessa nie calkiem zrozumiala, co obiecal jej ten Rosjanin, ale sadzac po jego gebie, nie bylo to nic przyjemnego.

– Biorac pod uwage, ze nie krzyczysz: „Strzelaj faszysto, i tak nic nie powiem!”, mysle, ze postanowilas wspolpracowac? – zlosliwie upewnil sie Polakow. – W takim razie, pytanie pierwsze: ile mamy czasu? Biorac pod uwage, ze nie slysze wycia syren, mamy go jeszcze troche, prawda? Dawno bysmy stad [piiip…], ale widzisz, nawalone tu jest towaru, nie [piiip…] zostawic… Chciwosc mnie kiedys zgubi… I nawet nie mysl, zeby mnie [piiip…]; bez wzgledu na wszystko, zdaze was zastrzelic [piiip…].

Vanessa wzruszyla ramionami, a potem uczciwie odpowiedziala, ze nie ma pojecia, kiedy nadejdzie pomoc. I czy w ogole nadejdzie – wyglada na to, ze Florence szczerze wierzyla, ze posyla Vanesse i Shepa do prostego zadania i nie ma sie czym przejmowac. Na Kreola tez nie bylo co liczyc – jak mial ich znalezc, skoro puderniczka z wbudowanym nadajnikiem rozbila sie w drobny mak?

– Odpowiedz niepoprawna, kara: smierc. – Polakow zacisnal wargi. – Druga szansa. Z czego strzelalas w korytarzu?

– Z pistoletu… – odpowiedzial za nia Shep.

– Nie ciebie pytam [piiip…]! – warknal bandyta, uderzajac go kolejny raz. – Twoj [piiip…] pistolet nie [piiip…]

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату