Zaklinam cie, na zycie Ea, wladcy zrodel! Zaklinam cie, na zycie Asalluhi, egzorcysty bogow! Zaklinam cie, na zycie Girry, ktory cie schwytal! Ina zumrija lu tapparrasama! Isa isa rerha rerha! Besha besha hilrha hulrha!

Vanessa, ktorej Elektryczna Zbroja zaczela sie rozplywac, a naboje dawno sie skonczyly, z ulga otarla pot z czola. Gdy zabrzmialo ostatnie slowo zaklecia, niewidzialna sila odrzucila Guya pod sciane, gdzie wil sie w agonii wsrod skrzynek i pudelek, niszczac to, co jeszcze zostalo do zniszczenia.

Jeden z przemytnikow dostal sie w jego pole razenia i teraz konal w drgawkach wskutek straszliwego uderzenia pradem.

Agonia yira nie trwala dlugo. Po kilku sekundach bezksztaltny piorun kulisty wybuchl jasnym swiatlem, a potem rozsypal sie na mnostwo iskierek. Potem one tez znikly…

– Teraz twoja kolej – obiecal Kreol groznie, podchodzac do Ozoga, caly czas zajetego pojedynkiem z pobratymcem – demonem.

Obaj nie wygladali najlepiej. Cialo Ozoga gesto pokrywaly szarpane rany, pozostawione przez zeby Butt- Krillacha. Elwen natomiast po spotkaniu jego paszczy z pancernym lbem uttuku pozbyl sie niemal polowy zebow, a do tego wygladal na mocno poparzonego – jego przeciwnik ani na chwile nie przestal otaczac sie plomieniami.

– Arra i Agnibaal! – krzyknal Kreol, chloszczac Ozoga magicznym lancuchem. – W imie Marduka i Marutukku, Trzeciego Emblematu – rozsyp sie w proch, perfidny uttuku!

W miejscu, gdzie Ozoga uderzyl lancuch, natychmiast pojawila sie opuchnieta, ohydna prega, a po chwili z k’ula zostala tylko sterta czarnego popiolu.

Butt-Krillach, zmeczony i wyczerpany, podpelzl do maga, kulejac na wszystkie rece i smetnie zaskomlil.

– Widzi pan, Kreolu? – z trudem powiedzial pokaleczona paszcza. – Ze mnie tez moze byc jakas korzysc…

– To prawda… – Mag pokiwal glowa z uznaniem, mimochodem nakladajac na niego zaklecie Regeneracji. Zwyczajne Uzdrowienie praktycznie nie dziala na demony. – A co zrobimy z tym drugim?

Z zainteresowaniem obejrzal zwloki Nanghsibu, szturchnal go czubkiem buta, poskrobal palcem, po czym odwrocil sie obojetnie.

– Co, nie zamierzasz go zniszczyc? – ze zdziwieniem zapytala Van, ale mag nie raczyl nawet odpowiedziec, zbierajac z ziemi pyl, ktory pozostal z Ozoga. – Dobrze, nie, nie tak… Znajda go faceci w czerni, odwioza do „Bazy 51”… Maja juz trupy kosmitow, teraz beda mieli demona… Oj, Shep, nie rozwiazalismy cie!

Ocalali przemytnicy zaczeli powoli wylazic z ukrycia. Kreol nadal budzil w nich przerazenie, ale jednak byl czlowiekiem, a nie jaszczuropodobnym demonem czy zywym piorunem.

– A wy wszyscy dlaczego jeszcze zyjecie? – zupelnie szczerze zdziwil sie mag, odkrywszy, ze w magazynie jest mnostwo ludzi. – Niech was ogien Gibila pochlonie, robaki!

Oczywiscie, zaklecie zadzialalo natychmiast – Vanessa nie zdazyla nawet krzyknac, zeby nie wazyl sie zabijac aresztowanych. Banda Polakowa ostatecznie zakonczyla swe istnienie – wszyscy jej czlonkowie, zgodnie z zyczeniem Kreola zamienili sie w pochodnie. Magazyn wypelnil sie dzikim wrzaskiem i wyciem – smierc w plomieniach jest bardzo bolesna. Jedna zywa pochodnia zaplonela nawet na zewnatrz – komus udalo sie uciec w zamieszaniu, choc niezbyt daleko.

Ogien Gibila w ciagu kilku sekund zabil wszystkich, oprocz Kreola i jego kompanii oraz Shepa. Nieszczesny chlopak w koncu zdolal sie uwolnic, a teraz z przerazeniem patrzyl na swych wybawcow, wyraznie bojac sie ich znacznie bardziej niz tych, ktorych Kreol pokonal.

Vanessa rozumiala, ze powinna zrugac maga za masowe zabojstwo – przeciez na jej oczach miala miejsce taka jatka, w porownaniu z ktora czyn osadzonego niedawno Fletchera wydawal sie dziecinna zabawa! Ale teraz nie miala do tego glowy. Wziela sie pod boki, podeszla do Kreola i wrzasnela:

– Co tak pozno, co?! Ja tutaj… a ty…! Swinia, swinia, swinia!!!

Van z calej sily uderzyla go w piers. I jeszcze raz, i jeszcze. Kreol, zupelnie skolowany, mrugal, patrzac na rozszalala uczennice. Przerwala egzekucje dopiero wtedy, gdy zauwazyla, ze dol koszuli Kreola jest przesiakniety krwia.

– I to sie nazywa wdziecznosc? – powiedzial, obrazony. – Nie doczekasz sie jej, ani tu, ani w Sumerze…

– Oj, a co ci sie stalo? – zapytala zmieszana Van, wskazujac na krew.

– A jak myslisz?! – odburknal rozdrazniony mag. – Nie moglem znalezc cie bez nadajnika… w kazdym razie, nie dosc szybko! Musialem wezwac demona. W legionie Eligora poszukiwaniem zagubionych zajmuje sie Andromalis, a jego juz wykorzystalem… zreszta pamietasz to.

– Pamietam?

– Oczywiscie. To on mi ciebie wtedy przywlokl… chociaz wcale go o to nie prosilem!

– A, ten punk z muzeum… – przypomniala sobie Van.

– Kto? Tak czy inaczej, musialem wezwac Ninnghizhiddu, a z nia nie mam umowy. Wiesz, ile krwi wziela jako zaplate za pomoc?! Mojej wlasnej krwi! Powiedz lepiej, czemu zniszczylas nadajnik?!

– Ja zniszczylam?! – oburzyla sie Vanessa. – To przeciez ktorys z nich! Zdaje sie ten… a moze ten…?

Vanessa z obrzydzeniem patrzyla na pogryzione i zweglone zwloki, ale teraz odroznic jednego od drugiego praktycznie sie nie dalo.

– Dobrze, niech bedzie. A po co wypuscilas yira? Czy po to go lowilem?!

– Ja wypuscilam?! – znowu oburzyla sie Vanessa. – A czy uprzedziles mnie, ze z tego pierscionka nie mozna strzelac seriami? I w ogole – nie mialam wyboru, cos chcialo mnie zezrec! I to twoja wina!

– Moja?! – tym razem Kreola oburzyl niesprawiedliwy zarzut. – A co ja mam z tym wspolnego, uczennico?! Czy to ja naslalem na ciebie demona?!

– Nie ty. – Vanessa postanowila nie rzucac oszczerstw. – Ale przeciez naslali go na ciebie! A ja jestem tylko niewinna ofiara! Przezylam dwadziescia cztery lata i ani razu nie widzialam nawet malutkiego demona! A odkad ciebie poznalam, wylaza z kazdej szpary!

– Tez mi cos, dwadziescia cztery lata… – usmiechnal sie Kreol z wyzszoscia. – Ja mam nie jeden wiek, a trzy. Bezwzgledny: piec tysiecy lat z nieduzym okladem. Osobisty: dziewiecdziesiat trzy i pol. I biologiczny: troche mniej niz trzydziesci. Sadze, ze w tej chwili jakies dwadziescia dziewiec…

– A do tego jeszcze zniszczyl moja toyote… – smetnie pociagnela nosem Vanessa, nie sluchajac rozwazan Kreola o jego wieku. – To byl taki dobry samochod…

Samochodu rzeczywiscie bylo zal – Vanessa dostala go z okazji osiagniecia pelnoletnosci i jezdzila nim juz dosc dlugo.

Kreol popatrzyl na nia z poczuciem winy i wyciagnal reke. Dosc niezrecznie – ciagle jeszcze nie opanowal dobrze tego gestu.

– Remis? – zaproponowal.

– Remis. – Van usmiechnela sie przez lzy, ale nie uscisnela mu reki. Zamiast tego jeszcze raz pociagnela nosem i objela swojego osobistego maga. Ten tylko jeknal – wciaz jeszcze bolala go rana brzucha, ktora sam sobie zadal rytualnym nozem, ale nie opieral sie.

Przyjacielskie objecia nieco sie przeciagnely i zrobily sie nie do konca przyjacielskie. Kreol, zdziwiony, nieoczekiwanie zlapal sie na mysli, ze sprawia mu to przyjemnosc. Powachal nawet wlosy Vanessy, zeby sprawdzic, czy nie sa w to zamieszane jakies wrogie czary. Jak wiadomo, czlowiek nie ma narzadow sluzacych do odbioru magii, wiec czarodzieje musza wykorzystywac takie zmysly, jakie maja. Magowie „widza” czarodziejska aure, „slysza” czarodziejskie pluski, „czuja zapach” czarow, a nawet potrafia rozpoznawac artefakty

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату