Sotnikow. Dwa razy widzialam
Na dolnych pryczach dziewuchy caly czas wrozyly: kto zwyciezy, nasi czy Niemcy.
A Tani i Nataszce bylo wszystko jedno – zeby tylko nie bombardowali.
Nas to trzy razy bombardowali. Tyle ze wszystkie bomby spadly nie na wioske, ale na pola. Tylko powybijalo szyby i krowy wysieklo. I jeszcze jedna baba z wioski wlazla na mine. Przyniesli ja do wioski w rogozy: bez nogi, kiszki na wierzchu. A ta w kolko powtarzala:
– Matulu moja kochana, matulu moja kochana.
I umarla.
A ja zasnelam.
Kiedy sie obudzilam – wszyscy juz wstali. Polecialam z dziewuchami szczac. Wychodek byl duzy, czysty. Wyszczalysmy sie, a niektore nawet wysraly. Potem poszlysmy jesc do tych kotlow. Znowu grochowka. Ale juz rzadsza, nie taka jak wczoraj. I dokladki nie dali. Wysiorbalam ja. Ledwom oblizala miske, juz krzycza:
– Ustawiac sie!
I wszyscy poszli na majdan.
Ustawili nas – chlopakow osobno, dziewczyny osobno. Niemcy stoja, patrza na nas. Milcza. Jeden na zegarek spoglada. No to stoimy. Niemcy dalej nic nie mowia. Godzine przestalismy, nogi zaczely nam dretwiec. Nataszka mowi:
– Czekaja na ciezarowki, zeby nas wywiezc.
Nagle slyszymy – jada samochody. Ale nie ciezarowe, tylko osobowe. Trzy samochody. Czarne, ladne. Podjechaly. Wysiedli z nich Niemcy. Wszyscy na czarno, jak te samochody. A jeden, najwazniejszy – wysoki, w czarnym skorzanym plaszczu. I w rekawiczkach. No i wszyscy Niemcy oddawali mu honory. A on tez zasalutowal, podszedl do nas, zlozyl rece na brzuchu i patrzy. Ladny taki, jasny blondyn. Popatrzyl i mowi:
– Gut. Zer gut.
I cos do Niemcow powiedzial. A wtedy ta Niemka, co mowila po rosyjsku, mowi:
– Zdjac nakrycia glowy.
Ale ja nie zrozumialam. Dotarlo do mnie, kiedy chlopaki pozdejmowali kaszkiety i czapki. A dziewuchy zaczely rozwiazywac i zdejmowac chustki. Mysle: no to teraz mnie ostrzyga. I na to sie zanosi, bo Niemka mowi:
– Wszyscy z wlosami – wystap.
Co bylo robic. Wystapilo nas z pietnascioro – chlopakow i dziewuch. Wszyscy nieostrzyzeni. I ciekawe – wszyscy jasnoblond, jak ja! Az mi sie smiac zachcialo.
A Niemka:
– W szeregu zbiorka!
Wszyscy sie ustawili.
A Niemiec, ten glowny, podszedl i patrzy. I patrzy jakos… nie wiem, jak to powiedziec. Dlugo i powoli. A potem zaczal podchodzic do kazdego z nas. Podejdzie, dwoma palcami podbrodek podniesie i patrzy. Potem idzie dalej. I milczy.
Podszedl do mnie. Podbrodek mi podniosl i wpatruje sie w oczy. A sam ma taka twarz… jeszcze takiej nie widzialam. Jak Chrystus na ikonie. Chudy taki, plowowlosy, oczy niebieskie-niebiesciuchne. Bardzo czysty, ani paproszka, ani pylku. Czapka z daszkiem czarna, a na niej – czaszka.
Przyjrzal sie mnie, potem pozostalym. I wskazal troje z nas.
– Dizes, dizes, dizes.
Potem dotknal nosa rekawiczka, jakby sie zamyslil. I wskazal mnie.
– Und dizes.
Odwrocil sie i poszedl do samochodow.
A Niemka mowi:
– Wszyscy wskazani przez pana oberfuhrera – marsz za nim!
I poszlismy, we czworke.
Niemiec podszedl do pierwszego samochodu, od razu otworzyli mu drzwi, wsiadl. A inny Niemiec macha do nas i pokazuje na drugi samochod. I otworzyl drzwi. Podeszlismy, wsiedli. Niemiec drzwi zamknal, usiadl z przodu, obok szofera.
I ruszylismy.
Nigdy nie jezdzilam samochodem osobowym. Tylko ciezarowka. Jakesmy ziarno wozili. I kiedy u nas w Kolubakinie byl pomor krow, to nam w dwoch samochodach przywozili cielaki na przychowek. A komitet rejonowy przydzielil samochody. Z mamunia i z oborowym Piotrem Abramyczem po te cielaki samochodami pojechalismy do Lompadzi. A samochod osobowy widzialam w Kirowie. Kiedy przyjechalismy do kina. Ten samochod stal, bo wjechal w bloto i ugrzazl. Wszyscy zebrali sie dokola i mysleli, jak go stamtad wyciagnac. A gruby towarzysz, ktory przyjechal tym samochodem, zwymyslal drugiego, z komitetu rejonowego. I ten gruby mowil glosno:
– Na to twoje zadupie, Borisow, to tylko w przymrozki mozna jezdzic.
A ten Borisow milczal i gapil sie na samochod.
No. A teraz w tym niemieckim samochodzie to sie nie moglam napatrzec. Jak tu pieknie! Z przodu szofer z Niemcem, my z tylu. Wszystko blyszczy, wszystko czyste, siedzenia ze skory, wszedzie rozne klamki. I pachnie ropa. Jak w miescie. A jak lekko pruje ten samochod! Czlowiek nawet nie czuje, ze jedzie, tylko na wybojach kolysze, jak w kolysce. Zrozumialam wtedy, dlaczego te pojazdy nazywa sie samochodami.
Oprocz mnie byly jeszcze dwie dziewuchy i chlopak. Jedziemy, jedziemy. Dokad – nie wiadomo.
Ze dwie wiorstysmy przejechali, skrecili w las i staneli. Niemiec wyskoczyl, otworzyl drzwi: – Aussztajgen!
Wysiedlismy. Patrzymy, a te dwa samochody tez tu stoja. Dokola las, jeszcze mlody.
Niemiec, ten glowny, wysiadl z samochodu. I cos powiedzial do innych Niemcow. A ci od razu zaczeli nam wiazac rece za plecami. I to tak sprytnie, ze zanim sie polapalam, to oni mnie cap – i juz! Sciagnal rece sznurem. I podprowadzaja nas do czterech drzew, i zaczynaja przywiazywac.
Dziewuchy zawyly, ja tez. Jasna sprawa, ze w tym lesie juz zostaniemy. Wyjemy, jedna zaczela sie modlic; chlopak, starszy od nas, krzyczy:
– Panowe, ja sz ne Sawoska Hnutaj! Ja sz ne Sawoska Hnutaj! Opamentajte sia, panowe!
Poprzywiazywali nas do drzew. Potem zatkali nam usta, zebysmy nie krzyczeli. I staneli dokola. A glowny popatrzyl i pokazal na chlopaka. Dwoch Niemcow podeszlo do samochodu.
Mysle sobie: no, to teraz nas wykoncza. A za co – nie wiadomo. Boze, czyzby za to, zesmy nieostrzyzeni?! I to jest cala nasza wina? Przeciez ta gadzina niemiecka zapomniala nas ostrzyc, mnie nic do tego! Mnie tam wszystko jedno! To ja przez glupie wlosy mam isc do piachu?! Mamunciu kochana! No to ladny koniec! Pojde tutaj do piachu i nikt sie nie dowie, gdzie jest mogila Warki Samsikowej!
Tak stoje i mysle. Oczy zachodza mi lzami.
A Niemcy wracaja i niosa jakas zelazna skrzynke. Postawili ja. Otworzyli. I wyciagaja z niej ni to topor, ni to mlot kowalski – z poczatku nie bylam pewna. Czyli nie beda strzelac, tylko tak zarabia, na zywca. Oj, marny nasz los!
Podchodza do chlopaka. Biedaczysko zaczal sie szamotac jak ten ptaszek. A Niemiec mu palto na piersi rozsunal – ciach! Koszule – raz! Rozerwal. I spodnia tez – trach! Obnazyli mu piers.
A glowny kiwnal glowa.
– Gut.
I wyciagnal reke w rekawiczce. Niemiec dal mu ten mlot kowalski. Patrze – to nie mlot, ale nie wiadomo co. Zupelnie jak z lodu. Albo z soli, ktora na fermie daja krowom do lizania. Nie zelazny. A glowny zamachnal sie i z calej mocy chlopaka tym mlotem w piers – buch! Biedaczek az caly zadygotal.
Drugi Niemiec do piersi chlopaka taka trabke przystawil, jak dochtor jaki, i slucha. A glowny stoi z tym mlotem. Niemiec pokrecil glowa.
– Niks.
Wtedy glowny znowu – buch! A drugi Niemiec znowu posluchal. I od nowa:
– Niks.
I od nowa glowny wali chlopaka w piersi. No i tak zatlukli go na smierc. Zwisl na sznurze. A Niemcy ten mlot