Rece trzymala w kieszeniach. Patrzyla na Lapina wciaz tak samo cieplo i zyczliwie. Usmiechala sie.

– Tak wiec, drogi kolego, mamy niewielkie pekniecie mostka – odezwal sie lekarz.

– Slyszalem – wymamrotal Lapin, nie odrywajac wzroku od Mer.

– Repetitio est mater studiorum - ciagnal lekarz obojetnym glosem. – Opatrunku elastycznego nie zdejmowac przez dziesiec dni. Nie podnosic betonowych plyt. Nie ustanawiac rekordow swiata. Nie uprawiac milosci z tytanami. A to zazywac – podal Lapinowi dwa opakowania lekarstw. – Dwa razy dziennie. A jak bedzie bolalo – pentalgin. Albo siedem kieliszkow wodki. Rozumiemy sie?

– Co? – Lapin przeniosl na niego ciezkie spojrzenie.

– Zartowalem. Prosze to wziac. – Na dloni lekarza lezaly dwa opakowania tabletek.

Lapin przyjrzal sie, nastepnie siegnal po nie i powpychal do kieszeni.

– Mlody czlowiek nie zna sie na zartach – z usmiechem powiedzial lekarz do kobiet.

– Wrecz przeciwnie. Dziekuje. – Mer przytulila policzek do policzka lekarza.

– Badz szczesliwy, Ural – glosno powiedziala pielegniarka.

Lapin gwaltownie odwrocil sie w jej strone. Wlepil w nia wzrok: ladna, zgrabna, cieple spojrzenie. Duze okulary. Duze usta.

Mer skinela im glowa. Wyszla przez szklany przedsionek na dwor. Bylo pochmurno, wilgotno i zimno. Nagie mokre drzewa. Resztki sniegu. Poszarzala trawa.

Lapin wyszedl za nia. Stapal ostroznie.

Mer podeszla do duzego granatowego mercedesa. Otworzyla tylne drzwi. Odwrocila sie do Lapina.

– Zapraszam, Ural.

Chlopak wsiadl. Ulokowal sie na sprezystym siedzeniu. Granatowa skora. Cicha muzyka. Przyjemny sandalowy zapach. Jasnoblond czupryna kierowcy.

Mer usiadla z przodu.

– Frop, poznajcie sie. To Ural.

Kierowca obrocil glowe: 52 lata, okragla, pospolita twarz, metne niebieskie oczka, pulchne dlonie, granatowy garnitur, pod kolor samochodu.

– Jestem Frop – usmiechnal sie do Lapina.

– Jura… to znaczy… Ural. – Lapin wykrzywil twarz w usmiechu. I nagle wybuchnal smiechem. Kierowca odwrocil sie. Skupil na kierownicy. Samochod ruszyl gladko. Wyjechali na bulwar Luzniecki. Lapin wciaz sie smial. Dotykal reka piersi.

– Gdzie mieszkasz? – zapytala go Mer.

– W Miedwiedkowie. – Z trudem oblizal wargi.

– W Miedwiedkowie? Odwieziemy cie do domu. Podaj dokladny adres.

– Pokaze… Przy stacji metra… Wysiade kolo metra.

– Dobrze. Ale najpierw pojedziemy w jedno miejsce. Poznasz tam trzech braci. To twoi rowiesnicy. Wyjasnia ci po prostu pare spraw. No i w ogole pomoga. Teraz potrzebujesz pomocy.

– A… gdzie to bedzie?

– W centrum. Na Cwietnym Bulwarze. To zajmie najwyzej pol godziny. Potem odwieziemy cie do domu.

Lapin spojrzal w okno.

– Najwazniejsze, zebys sie niczemu nie dziwil – powiedziala Mer. – Nie boj sie. Nie jestesmy jakas totalitarna sekta, tylko po prostu wolnymi ludzmi.

– Wolnymi? – wymamrotal Lapin.

– Wolnymi.

– Dlaczego?

– Bo sie przebudzilismy. A przebudzeni ludzie sa wolni.

Lapin patrzyl na jej ucho.

– Bolalo mnie.

– Wczoraj?

– Tak.

– To naturalne.

– Dlaczego?

Mer odwrocila do niego twarz.

– Bo urodziles sie na nowo. A porod to bol. I dla rodzacej, i dla nowo narodzonego. Kiedy twoja matka wypchnela cie z pochwy, okrwawionego, posinialego, to nie czules bolu? Co wtedy zrobiles? Rozplakales sie.

Lapin patrzyl w jej niebieskie oczy pod lekko opuchnietymi powiekami. Zrenice mialy ledwie dostrzegalna zoltawozielona obwodke.

– To znaczy, ze wczoraj na nowo sie narodzilem?

– Tak. My to nazywamy przebudzeniem.

Lapin spojrzal na jej starannie ostrzyzone jasne wlosy. Ich koniuszki leciutko drgaly w takt ruchu auta.

– I ja sie przebudzilem?

– Tak.

– A… kto spi?

– Dziewiecdziesiat dziewiec procent ludzi.

– Dlaczego?

– Trudno to wyjasnic w kilku slowach.

– A kto… nie spi?

– Ty, ja, Frop, Haro. Bracia, ktorzy cie wczoraj budzili.

Wjechali na Sadowe Kolco. Ulice blokowal ogromny korek.

– No tak – westchnal kierowca. – Niedlugo po centrum bedzie mozna poruszac sie tylko piechota…

Obok mercedesa utknal brudny ziguli-dziewiatka. Za kierownica siedzial gruby chlopak. Jadl cheeseburgera. Papierowe opakowanie drapalo go w splaszczony nos.

– A ten, ktory… tam zostal? – zapytal Lapin.

– Gdzie?

– No… wczoraj… co z nim? Tez sie przebudzil?

– Nie. Umarl.

– Dlaczego?

– Bo byl pusty. Jak orzech.

– A co… to nie czlowiek?

– Czlowiek. Ale pusty. Spiacy.

– A ja nie jestem pusty?

– Ty nie jestes. – Mer wyjela z torebki paczke gumy do zucia. Rozpieczetowala. Wyciagnela jedna. Podala kierowcy. Ten przeczaco pokrecil glowa. Poczestowala Lapina.

Siegnal automatycznie. Rozpieczetowal. Spojrzal na rozowy listek. Kilkakrotnie dotknal nim dolnej wargi.

– No to… ja…

– Co, Ural?

– Juz… pojde.

– Jak chcesz. – Mer kiwnela glowa do kierowcy.

Mercedes zahamowal. Lapin ziewnal nerwowo. Wymacal gladka i chlodna raczke przy zamku. Pociagnal. Z trudem otworzyl drzwi. Wysiadl. Wszedl miedzy samochody.

Kierowca i Mer odprowadzili go dlugimi spojrzeniami.

– Dlaczego wszyscy uciekaja? – zapytal kierowca. – Sam tez ucieklem.

– To normalna reakcja. – Mer znow zaczela zuc gume. – Myslalam nawet, ze sprobuje wczesniej.

– Cierpliwy… Dokad teraz jedziemy?

– Do Zaro.

– Do biura?

– Tak. – Zerknela na tylne siedzenie.

Zgiety rozowo-matowy listek wciaz lezal na granatowej gladkiej skorze.

Вы читаете Lod
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату