Yossarian parsknal sardonicznie, kiedy wreszcie zrozumial.

– To nie byl zaden hitlerowski morderca – powiedzial.

– Alez tak. Pulkownik Korn mowi, ze tak.

– To byla dziewczyna Nately'ego. I chodzilo jej o mnie, nie o pulkownika Cathcarta i pulkownika Korna. Usiluje mnie zabic, od chwili kiedy jej powiedzialem, ze Nately nie zyje…

– Ale jak to mozliwe? – zaprotestowal kapelan siniejac z urazy i frustracji. – Pulkownik Cathcart i pulkownik Korn obaj widzieli, jak uciekal. Oficjalny raport stwierdza, ze powstrzymales hitlerowskiego morderce, ktory chcial ich zabic.

– Nie wierz w oficjalne raporty – poradzil Yossarian sucho. – To wynika z umowy.

– Z jakiej umowy?

– Umowy, ktora zawarlem z pulkownikiem Cathcartem i pulkownikiem Kornem. Wypuszcza mnie do kraju jako wielkiego bohatera, pod warunkiem, ze bede wszedzie dobrze o nich mowil i nigdy nie bede ich krytykowal za to, ze kaza pozostalym zaliczac wieksza ilosc lotow.

Kapelan byl wstrzasniety i az uniosl sie na krzesle najezony wojowniczym przerazeniem.

– Alez to straszne. To jest przeciez haniebna, skandaliczna umowa.

– Ohydna – odparl Yossarian wpatrujac sie drewnianym wzrokiem w sufit. – O ile pamietam, uzgodnilismy, ze “ohydna' jest najwlasciwszym okresleniem.

– Wiec jak mogles na to przystac?

– Albo to, albo sad polowy.

– O! – wykrzyknal kapelan z wyrazem najwyzszej skruchy, zaslaniajac sobie usta grzbietem dloni, i niepewnie usiadl z powrotem.

– Nie powinienem byl nic mowic.

– Zamkneliby mnie w wiezieniu z banda kryminalistow.

– Oczywiscie. Musisz robic wszystko, co uznasz za stosowne.

– Kapelan kiwnal glowa sam do siebie, jakby przesadzal sprawe, i zapanowalo krepujace milczenie.

– Nie martw sie – powiedzial po dluzszej chwili Yossarian ze smutnym smiechem. – Ja tego nie zrobie.

– Musisz to zrobic – nalegal kapelan pochylajac sie z troska

– naprawde musisz. Nie mialem prawa wplywac na ciebie. Naprawde nie mialem prawa nic mowic.

– Wcale na mnie nie wplynales. – Yossarian z trudem przewrocil sie na bok i pokrecil glowa z udana powaga. – Chryste, kapelanie! Wyobrazasz sobie taki grzech? Uratowac zycie pulkownikowi Cathcartowi! Tej zbrodni za nic nie chcialbym miec na swoim sumieniu.

Kapelan podjal temat z ostroznoscia.

– Wiec co zrobisz? Nie mozesz dac sie im zamknac w wiezieniu.

– Bede latal dalej. Albo moze zdezerteruje naprawde i pozwole im sie zlapac. Pewnie i tak by mnie zlapali.

– I zamkna cie. Przeciez nie chcesz isc do wiezienia.

– No to bede latal az do konca wojny. Ktos z nas musi pozostac przy zyciu.

– Ale mozesz zginac.

– No to nie bede wiecej latal.

– I co zrobisz?

– Nie wiem.

– Zgodzisz sie, zeby cie odeslali do kraju?

– Nie wiem. Czy na dworze jest upal? Tutaj jest bardzo goraco.

– Na dworze jest bardzo zimno – odpowiedzial kapelan.

– Wiesz – przypomnial sobie Yossarian – zdarzyla sie zabawna rzecz, a moze mi sie to przysnilo. Wydaje mi sie, ze wszedl tutaj jakis nieznajomy i powiedzial, ze maja mojego kumpla. Zastanawiam sie, czy to bylo przywidzenie.

– Nie sadze – poinformowal go kapelan. – Zaczales mi o tym opowiadac, kiedy bylem tu wczesniej.

– A wiec on to rzeczywiscie powiedzial. “Mamy twojego kumpla, kolego'. Zachowywal sie niezwykle napastliwie. Zastanawiam sie, kto to jest ten moj kumpel.

– Chcialbym, zebys mnie uwazal za swojego kumpla – powiedzial kapelan z pokorna szczeroscia. – I niewatpliwie maja mnie, zapisali moj numer, trzymaja mnie pod nadzorem i maja mnie calkowicie w reku. Tak mi powiedzieli podczas przesluchania.

– Nie, nie sadze, zeby ciebie mieli na mysli – uznal Yossarian.

– Mysle, ze to musial byc ktos taki jak Nately albo Dunbar. Wiesz, ktos, kto zginal na wojnie, jak Clevinger, Orr, Dobbs, Kid Sampson albo McWatt. – Yossarian urwal przestraszony i potrzasnal glowa.

– Wlasnie sobie uswiadomilem – zawolal. – Przeciez oni maja wszystkich moich kumpli. Zostalem tylko ja i Joe Glodomor. – Zadrzal z przerazenia na widok nagle pobladlej twarzy kapelana. – O co chodzi? – spytal.

– Joe Glodomor nie zyje.

– O Boze, nie! Podczas akcji?

– Umarl we snie, dreczony koszmarem. Znaleziono na jego twarzy kota.

– Biedny skurwiel – powiedzial Yossarian i zaplakal zaslaniajac twarz. Kapelan odszedl bez pozegnania. Yossarian zjadl cos i zasnal. W srodku nocy obudzilo go potrzasanie za ramie. Otworzyl oczy i ujrzal chudego, zlosliwego osobnika w szpitalnym szlafroku i pizamie, ktory popatrzyl na niego z paskudnym usmiechem i drwiaco obwiescil:

– Mamy twojego kumpla, kolego. Mamy twojego kumpla. Yossarian przestraszyl sie.

– O co ci, do cholery, chodzi? – spytal blagalnie, z narastajacym lekiem.

– Przekonasz sie, kolego. Przekonasz sie.

Yossarian usilowal chwycic swego przesladowce za gardlo, ale ten bez trudu wyslizgnal sie z zasiegu reki i zniknal na korytarzu ze zlowrogim smiechem. Yossarian lezal drzac caly, serce walilo mu jak mlotem. Byl skapany w lodowatym pocie. Zastanawial sie, kto jest jego kumplem. W szpitalu panowal mrok i idealna cisza. Nie majac zegarka nie wiedzial, ktora jest godzma. Lezal z szeroko otwartymi oczami i wiedzial, ze jest przykutym do lozka wiezniem jednej z tych bezsennych nocy, ktore ciagna sie przez cala wiecznosc, zanim rozplyna sie w przedswicie. Przyprawiajacy o drzenie chlod saczyl sie od stop w gore. Yossarianowi bylo zimno i myslal o Snowdenie, ktory nigdy nie byl jego kumplem, a tylko ledwo znajomym chlopcem, ktory zostal ciezko ranny i zamarzal na smierc w kaluzy jaskrawego zoltego swiatla padajacego na jego twarz przez boczne okienko, kiedy Yossarian przeczolgal sie nad komora bombowa do ogona samolotu, uslyszawszy, jak Dobbs zaklina przez telefon, zeby ratowac strzelca, prosze, ratujcie strzelca. Yossarianowi zoladek podszedl do gardla, gdy po raz pierwszy ogarnal wzrokiem te makabryczna scene; poczul absolutne obrzydzenie i zanim zszedl, stal przerazony przez kilka chwil na czworakach obok zapieczetowanego kartonu z tektury falistej, zawierajacego apteczke, w waskim tunelu nad komora bombowa. Snowden lezal na wznak na podlodze, z rozrzuconymi nogami, nadal objuczony ciezka kamizelka przeciwodlamkowa, helmem, uprzeza spadochronu i kamizelka ratunkowa. Niedaleko lezal nieprzytomny maly strzelec ogonowy. Rana, ktora Yossarian ujrzal na zewnetrznej stronie uda Snowdena, mogla sadzac na oko pomiescic pilke do rugby. Nie sposob bylo okreslic, gdzie konczyly sie strzepy zakrwawionego kombinezonu, a gdzie zaczynalo sie poszarpane cialo.

W apteczce nie bylo morfiny, nie bylo dla Snowdena zadnej obrony przed bolem poza odretwiajacym szokiem samej ziejacej rany. Dwanascie ampulek morfiny ukradziono, wkladajac na ich miejsce schludna karteczke z napisem: “Dobro firmy M i M to dobro kraju. Milo Minderbinder'. Yossarian sklal Mila i przytknal dwie aspiryny do zbielalych warg, ktore nie mogly ich przyjac. Przedtem jednak pospiesznie zacisnal przepaske wokol uda Snowdena, gdyz nic innego nie przyszlo mu na mysl w tych pierwszych goraczkowych chwilach, kiedy w glowie czul kompletny zamet, wiedzac, ze musi dzialac umiejetnie, a jednoczesnie bojac sie, ze moze rozkleic sie zupelnie. Snowden obserwowal go przez caly czas w milczeniu. Zadna arteria nie tryskala krwia, ale Yossarian udawal, ze jest calkowicie pochloniety zakladaniem przepaski, poniewaz zakladanie przepaski bylo czyms, co umial robic. Pracowal z pozorowana zrecznoscia i spokojem, czujac zamglony wzrok Snowdena. Odzyskal panowanie nad soba, zanim skonczyl z przepaska, i natychmiast ja rozluznil, aby zmniejszyc niebezpieczenstwo gangreny. Umysl mial teraz jasny i wiedzial, jak dalej postepowac. Przetrzasnal apteczke w poszukiwaniu nozyczek.

– Zimno mi – powiedzial Snowden cicho. – Zimno mi.

– Wszystko bedzie dobrze, chlopcze – zapewnil go Yossarian z usmiechem. – Wszystko bedzie dobrze.

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×