Milo z powatpiewaniem wydal wargi.
– Dunbar mowi, ze Boga nie ma.
Wszystkie nadzieje zawiodly. W polowie drugiego tygodnia wszyscy w eskadrze upodobnili sie do Joego Glodomora, ktory byl zwolniony od lotow bojowych i krzyczal okropnie przez sen. On jeden w eskadrze mogl spac. Po calych nocach lotnicy krecili sie w ciemnosciach wokol namiotow jak nieme zjawy z papierosami. W ciagu dnia stojac w bezczynnych, zrezygnowanych grupkach gapili sie na linie frontu zaznaczona na mapie albo na nieruchoma postac doktora Daneeki, ktory siedzial przed zamknietym ambulatorium pod makabrycznym napisem. Zaczeli wymyslac ponure, niesmieszne dowcipy i katastroficzne pogloski o klesce, jaka ich czeka w Bolonii.
Yossarian bedac na gazie przysiadl sie ktoregos wieczoru w klubie oficerskim do pulkownika Korna, zeby z nim pozartowac na temat nowej armaty Lepaga sprowadzonej przez Niemcow.
– Co to za armata Lepaga? – spytal zaintrygowany pulkownik Korn.
– Nowa armata klejowa Lepaga, kaliber trzysta czterdziesci cztery milimetry – odpowiedzial Yossarian. – Skleja w powietrzu caly szyk samolotow w jedna mase.
Pulkownik Korn oburzony wyrwal lokiec z uscisku palcow Yossariana.
– Pusc mnie, ty idioto! – krzyknal ze zloscia, patrzac z msciwa aprobata, jak Nately podskakuje z tylu do Yossariana i odciaga go na bok. – Kto to jest ten wariat? – spytal.
Pulkownik Cathcart zarechotal radosnie.
– To ten, ktoremu kazal pan dac medal za Ferrare. Kazal mi pan tez awansowac go na kapitana, pamieta pan? Ma pan teraz za swoje.
Nately byl duzo lzejszy i z najwiekszym trudem ciagnal zataczajacego sie Yossariana ku wolnemu stolikowi.
– Czys ty zwariowal? – syczal mu do ucha przestraszony. – To byl pulkownik Korn. Czys ty zwariowal?
Yossarian chcial sie jeszcze napic i obiecal wyjsc spokojnie, pod warunkiem, ze Nately przyniesie mu jeszcze jedna whisky. Potem posylal go jeszcze dwa razy. Kiedy wreszcie Nately wyciagnal go do drzwi, z dworu wszedl kapitan Black, tupiac mocno mokrymi butami po drewnianej podlodze i ociekajac woda jak spadzisty dach.
– O rany, ale dostaniecie teraz, skurwiele, za swoje! – obwiescil radosnie, rozchlapujac kaluze, jaka utworzyla sie wokol jego stop. – Przed chwila telefonowal do mnie pulkownik Korn. Wiecie, co przygotowali na was w Bolonii? Cha! Cha! Maja tam nowa armate klejowa Lepaga, ktora skleja w powietrzu caly szyk samolotow w jedna mase.
– O Boze, wiec to prawda! – wrzasnal Yossarian i przerazony przypadl do Nately'ego.
– Boga nie ma – zareplikowal spokojnie Dunbar, zblizajac sie nieco chwiejnym krokiem.
– Hej, pomoz mi, dobrze? Musze go zaciagnac do jego namiotu.
– Kto tak powiedzial?
– Ja tak mowie. O rany, zobacz, jaki deszcz.
– Musimy skads wziac auto.
– Ukradnijcie samochod kapitana Blacka – odezwal sie Yossarian. – Ja zawsze tak robie.
– Nie da sie ukrasc zadnego auta. Odkad zaczales krasc pierwszy z brzegu samochod, kiedy tylko byl ci potrzebny, wszyscy zabieraja kluczyki.
– Wskakujcie – powiedzial pijany Wodz White Halfoat, ktory podjechal krytym jeepem. Zaczekal, az wcisna sie do srodka, i ruszyl tak gwaltownie, ze rzucilo ich wszystkich do tylu. Ryknal smiechem w odpowiedzi na ich przeklenstwa. Wyjechawszy z parkingu pognal prosto jak strzelil i wladowal sie na nasyp po drugiej stronie drogi. Pasazerowie polecieli do przodu tworzac bezladny klab cial i znowu obrzucili go przeklenstwami.
– Zapomnialem skrecic – wyjasnil.
– Lepiej uwazaj, jak jedziesz – ostrzegl go Nately. – Moze bys tak wlaczyl swiatla.
Wodz White Halfoat cofnal sie, zakrecil i wystrzelil jak z procy na pelnym gazie. Kola piszczaly po asfaltowej nawierzchni szosy.
– Nie tak szybko – upomnial go Nately.
– Pojedzmy najpierw do waszej eskadry, to pomoge ci polozyc go do lozka, a potem bedziesz mnie mogl odwiezc do mojej eskadry.
– Kto ty jestes, do cholery?
– Dunbar.
– Hej, wlacz swiatla – krzyczal Nately. – I patrz na droge!
– Czego sie czepiacie? Czy jest tam Yossarian? Gdyby nie on, to bym was, drani, wcale nie zabral. – Wodz White Halfoat odwrocil sie do tylu i rozgladal sie po samochodzie.
– Patrz na droge!
– Yossarian! Jestes tam?
– Jestem, Wodzu. Jedzmy do domu. Skad ta pewnosc? Nie odpowiedziales na moje pytanie.
– Widzisz? Mowilem ci, ze on tu jest.
– Na jakie pytanie?
– W sprawie tego, o czym rozmawialismy.
– Czy to bylo cos waznego? Bog mi swiadkiem, ze nie pamietam.
– Boga nie ma.
– O tym wlasnie rozmawialismy – zawolal Yossarian. – Skad ta pewnosc?
– Hej, a czy masz pewnosc, ze wlaczyles swiatla? – krzyknal
Nately.
– Wlaczylem, wlaczylem. Czego on ode mnie chce? To przez ten deszcz na szybie wydaje sie, ze jest ciemno.
– Deszcz, cudowny deszcz.
– Mam nadzieje, ze nigdy nie przestanie padac. Deszczu…
– …deszczu, idzze precz. Dokad…
– …pojdziesz, twoja…
– …rzecz. Yo-yo biegac chce…
– …po trawie. Nie…
– …przeszkadzaj mu w…
Wodz White Halfoat nie zauwazyl kolejnego zakretu i pojechal prosto, w miejscu gdzie droga biegla stromym nasypem. Jeep koziolkujac stoczyl sie na dol i utknal miekko w blocie. Zapanowala mrozaca krew w zylach cisza.
– Nikomu sie nic nie stalo? – spytal Wodz White Halfoat sciszonym glosem. Nikomu nic sie nie stalo, wiec wydobyl z siebie potezne westchnienie ulgi. – Wiecie, na czym polega moje nieszczescie? – jeknal. – Nigdy nie slucham dobrych rad. Ktos mi powtarzal, zeby wlaczyc swiatla, a ja nie usluchalem.
– To ja ci powtarzalem, zebys wlaczyl swiatla.
– Wiem, wiem. A ja nie usluchalem, prawda? Przydalaby sie jakas butelka. Hej, przeciez ja mam butelke. Patrzcie, nie stlukla sie.
– Pada tu do srodka – zauwazyl Nately. – Mokro mi.
Wodz White Halfoat odkorkowal butelke zytniej whisky, upil troche i podal dalej. Lezac splatani w jeden klab, wypili wszyscy z wyjatkiem Nately'ego, ktory bezskutecznie szukal klamki. Butelka ze stukiem uderzyla go w glowe i alkohol pociekl mu za kolnierz. Nately zaczal sie konwulsyjnie wiercic.
– Hej, musimy sie stad wydostac! – krzyczal. – Bo sie tu wszyscy potopimy.
– Jest tam kto? – spytal z troska w glosie Clevinger, swiecac z gory latarka.
– To Cleyinger! – zawolali i usilowali wciagnac go do srodka przez okno, kiedy schylil sie, zeby im pomoc.
– Spojrz tylko na nich! – wykrzyknal z oburzeniem Clevinger do
McWatta, ktory szczerzyl zeby za kierownica sztabowego samochodu.
– Leza tu pijani jak bydleta. I ty tez, Nately? Jak ci nie wstyd! Chodz, pomoz mi ich stad wyciagnac, zanim wszyscy poumieraja na zapalenie pluc.
– Wiecie, to wcale nie jest taki zly pomysl – zauwazyl Wodz White Halfoat. – Mysle, ze umre sobie na zapalenie pluc.
– Dlaczego?
– A dlaczego nie? – odpowiedzial Wodz White Halfoat i z usmiechem szczescia polozyl sie z powrotem w
