wygladaja jak Zydzi, l rzeczywiscie tak wlasnie wygladalismy.
We wloskich domach, ktore odwiedzalem z moimi telegramami, kiedy pracowalem jeszcze w Western Union, czekalem czasem, az ktos dorosly potwierdzi odbior telegramu podpisem albo wroci do mnie z napiwkiem i nieodmiennie napotykalem silny cierpki odor absolutnie nie do pomylenia z tym, ktory unosil sie w moim wlasnym mieszkaniu, chociaz tego ostatniego dzieki naturalnemu przystosowaniu prawie nie czulem. Dopiero pozniej zdalem sobie sprawe, ze ten szczegolny przenikliwy aromat, o ktorym mowie, jest wloski i ze tkwi w tapetach, dywanach, tynkach i obiciach mebli impregnowanych przez lata goracymi oparami oliwy, czosnku i pomidorow.
W tamtych czasach czesto dostawalem napiwek za przekazanie depeszy. W urodziny i Dzien Matki doreczalo sie na ogol po kilka telegramow jednej osobie, podobnie jak do lokali, w ktorych odbywaly sie wesela. Wysokosc napiwku wynosila najczesciej piec centow, czasami dyche. Najwieksza gratyfikacja spadla na mnie zupelnie niespodziewanie. Pewnego dnia, gdy wracalem poznym popoludniem do roweru po doreczeniu telegramu przy Bedford Avenue, jakis rozgoraczkowany mlody czlowiek podbiegl do mnie, jakbym byl aniolem, ktory pojawil sie w odpowiedzi na jego desperacka modlitwe. Chcial wiedziec, czy jesli da mi dolara, udam sie do sasiedniego domu i zaspiewam Happy Birthday – innymi slowy, czy jako niezalezny poslaniec przekaze dziewczynie o imieniu Phyllis, ktora bawi sie tam na przyjeciu, to, co oficjalnie nazywa sie muzycznym telegramem. Nie ma sprawy, odparlem, po czym zadzwonilem do drzwi, zaproszony wszedlem do srodka, ruszylem ku bawiacej sie grupce i stojac bez ruchu z rekoma spuszczonymi po bokach zaspiewalem Happy Birthday dla Phyllis od Eddiego. Moja publicznosc byla zachwycona i nagrodzila mnie oklaskami. Po wyjsciu na zewnatrz zasygnalizowalem Eddiemu, ze zadanie zostalo wykonane i ma wolna droge. Nie uznalem za stosowne zdradzic mu, ze obecna w srodku starsza pani, prawdopodobnie matka albo ciotka, dala mi dwadziescia piec centow za moj muzyczny telegram.
Spiewanie Happy Birthday uznalem za latwa robote – a takze lukratywna – i zalowalem, ze nie moge zrobic w tej dziedzinie kariery.
Pozna wiosna 1941 roku, kiedy na fotelu prezydenta zasiadl ponownie Franklin Delano Roosevelt, ukonczylem zgodnie z planem szkole srednia. Odszedlem z Western Union w dniu rozdania swiadectw. Jesli istnialo wtedy cos takiego jak bal maturalny, nic o tym nie wiedzialem; gdybym wiedzial, pewnie bym nie poszedl. Do dzis nieufnie traktuje uczestnictwo we wszelkich grupowych imprezach i za kazdym razem, gdy ulegam i biore w nich udzial, potem tego zaluje. W ramach protestu przeciwko wojnie w Wietnamie poszedlem na organizowany w Nowym Jorku marsz, pierwszy, w ktorym dolaczono mnie do innych ludzi piora, a nastepnie ustawiono w porzadku alfabetycznym. W rezultacie znalazlem sie nagle tuz obok dwoch krytykow literackich, ktorzy juz wczesniej nie kryli swojej dezaprobaty wobec mojej osoby i chocby na tej podstawie mogli wydedukowac, ze ja tez nie mam o nich najlepszego zdania. Bylem potem uczulony na inne marsze i wzialem udzial tylko w jednym, najwiekszym z nich, zorganizowanym w Waszyngtonie, dokad polecialem samolotem z grupka przyjaciol. Byla tez tam moja corka, Erica, ktora przyjechala autobusem z kolegami ze szkoly sredniej. Bioraca udzial w tym marszu grupa mlodych katolickich studentek oraz towarzyszace im zakonnice z Marymount College z Westchesteru, dokad tydzien pozniej pojechalem, zeby mowic na temat mojej tworczosci, zostaly zaatakowane gazem lzawiacym, kiedy staly niewinnie przy krawezniku, czekajac na swoj wyczarterowany autobus. Nie pomyslalem nawet, zeby pojsc na uroczystosc rozpoczecia roku w swoim college'u. Poszedlem na rozdanie swiadectw maturalnych; towarzyszyly mi dumnie moja matka, Lee i Sylvia. Zjedlismy razem wczesny obiad w restauracji, a potem pojechalem metrem 7 kilkoma przyjaciolmi do klubu przy Piecdziesiatej Drugiej Ulicy, zeby posluchac Billie Holiday. Mielismy juz wtedy wlasny klub i wiedzielismy, ze jest wyjatkowo dobra.
Moj pierwszy klub Highlight powstal w piwnicy, a potem przeniosl sie do bardziej wystawnych wnetrz przy Surf Avenue, poltorej przecznicy od mojego domu. Ktoregos dnia moj brat wpadl tam niespodziewanie, zeby wezwac mnie do domu. Palilem papierosa. Trzymalem to w tajemnicy przed rodzina i nie potrafie powiedziec, ktory z nas byl bardziej zaklopotany. Zostalem przylapany; Lee przylapal mnie. Kazdy z nas powinien cos zrobic. Najwyrazniej zaden nie wiedzial co.
– Od jak dawna to robisz? – zapytal w koncu z dezaprobata, gdy wyszlismy razem na ulice.
Zgniotlem niedopalek. Oboje z Sylvia palili i moglem zapytac, ile mial lat, jak sam zaczal, ale nie umiem byc wyszczekany, gdy to naprawde wazne. Niewinnym glosem i ze szczerym wyrazem twarzy potrafie opowiadac najbardziej niesamowite historie sluchajacym mnie jeleniom, ale robie to wylacznie wtedy, kiedy idzie o zart i w gre nie wchodzi powazna stawka. Przycisniety do muru, zaczynam sie jakac i zapominam jezyka w gebie.
– Skoro juz palisz, rownie dobrze mozesz to robic w domu – zadecydowal. – Nie powinienes robic poza domem niczego, o czym nie moglbys nam opowiedziec. Masz, sprobuj mojego – dodal po chwili.
Ta krytyka odniosla pozytywny skutek i rok pozniej wzmocnila opory, ktore zalegly sie juz wczesniej w moim sumieniu, a wynikaly, jak sadze, ze znikomych (z wyjatkiem zwodniczego apetytu) narkotycznych efektow palenia marihuany. Palilem ja kilka razy i zawsze bylem potem glodny jak wilk i mialem obolale gardlo. Palenie marihuany z cala pewnoscia nie bylo rzecza, o ktorej chcialbym, zeby dowiedziala sie moja rodzina. Nie mialem po niej zadnych wizji, ani wtedy, ani pozniej, jakis czas po wojnie, kiedy sztachnalem sie wylacznie po to, by nie sprawic zawodu bliskim znajomym, w ktorych towarzystwie sie znalazlem (nie chcialem narazic sie na zarzut, ze psuje dobra zabawe, albo jestem sztywniakiem). Na podstawie tego, czego nauczylem sie pozniej w trakcie kilku malo owocnych lat psychoanalizy, sadze, ze nie mialem wizji, poniewaz z powodow ukrytych gleboko w mojej podswiadomosci wcale ich nie chcialem. Prawde mowiac, w ogole nie mialem ochoty palic trawki.
Co do samej matury, moj udzial w uroczystosciach byl naprawde skromny. Nie wyglaszalem dzieki Bogu mowy pozegnalnej, nie zdobylem zadnych nagrod i poza momentem gdy odbieralem dyplom, nie zostalem ani razu wyrozniony z nazwiska. Prawdopodobnie jednak wyroznialem sie na tle wszystkich obecnych osiagnieciem, ktorego nie zauwazono. Bylem jedynym uczniem klasy maturalnej o imieniu Joey, ktory otrzymywal zasilek dla bezrobotnych, siegajacy astronomicznej kwoty szesciu dolarow tygodniowo.
Cale swietowanie ograniczylo sie, o czym juz wspomnialem, do obiadu i wizyty w klubie. Nikt nie myslal nawet o czyms w rodzaju nagrody czy wakacji. Nie sadze, zeby ktos, kogo wtedy znalem – w kazdym razie nie Lee ani Sylvia – pojechal gdzies na wakacje. W sobotni ranek odpoczywalem. W niedziele, razem z doradzajacymi mi przez ramie Lee i Sylvia zabralem sie do lektury ofert pracy, a w poniedzialek rano wsiadlem do metra, zeby odwiedzic posredniaki i poszukac szczescia w miescie.
Moje pierwsze biuro posrednictwa pracy, Wall Street Employment Bureau, mieszczace sie w finansowej dzielnicy dolnego Manhattanu, przy kretym zaulku o nazwie Beaver Street (fascynuje mnie, ze tego rodzaju detale tak mocno zapadaja w pamiec), na pierwsza rozmowe kwalifikacyjna skierowalo mnie ponownie na polnoc, do Towarzystwa Komunikacyjnych Ubezpieczen Wzajemnych Manhattan w General Motors Building, gdzie przystojna, macierzynska i jak nalezy zamezna czarnowlosa panna Beck (lub Peck) nie mogla uwierzyc, ze widziala mnie juz przedtem i dala do zrozumienia wzruszeniem ramion i pochyleniem glowy, ze tak naprawde nie ma to wiekszego znaczenia. Siedzaca przy biurku blizej drzwi moja nowa i chyba bardziej obiecujaca milosc zaprowadzila mnie daleko na tyly biura, gdzie jeszcze nie bylem. Najpierw rozmawiala ze mna sekretarka jednego z dyrektorow, panna Sullivan; zadala mi w uprzejmy sposob kilka pytan, glownie, jak dzisiaj sadze, zeby sprawdzic, czy rozumiem i potrafie mowic po angielsku. Jej szef potrzebowal potem zaledwie pieciu minut, zeby zaakceptowac, jak przypuszczam, moja powierzchownosc, i poslano mnie natychmiast do roboty w archiwum. Moje poczatkowe wynagrodzenie wynosilo szescdziesiat dolarow miesiecznie i wydawalo sie nie najgorsze. Bylem szczesliwy, ze w ogole mam jakas prace. Dosc szybko zorientowalem sie, ze tak dlugo, jak dlugo pozostane archiwista, moja placa raczej sie nie zmieni. Gdybym sie nad tym zastanowil, zdalbym sobie juz wtedy sprawe, ze w Towarzystwie Manhattan nie ma poza tym zbyt wielu rzeczy, ktorych moglbym sie szybko nauczyc i ktore w ogole chcialbym robic.
W tym czasie, w wieku osiemnastu lat, watpie, bym mial ochote myslec o czymkolwiek w sposob tak systematyczny. Podobnie jak moi rowiesnicy, nie zastanawialem sie nad przyszloscia. Tak naprawde zaden z nas nie wiedzial, co chce robic albo kim chce zostac. Sformulowania, ze jakas praca „daje szanse na awans' lub „moze zapewnic pomyslna przyszlosc', malo dla nas znaczyly, poniewaz niczego nie planowalismy; wykluczala to nasza sytuacja. Toczyla sie wojna, czekalo nas powolanie do wojska i bralismy to, co moglismy otrzymac. Jesli ktorys z nas dostal awans i wzniosl sie na troche wyzszy szczebel, traktowalismy to niejako cos, co mu sie slusznie nalezalo, lecz zaskakujacy usmiech fortuny. Nie pamietam, ile z moich szescdziesieciu dolarow miesiecznie dawalem rodzinie na ogolne koszty utrzymania, ale cos dawalem – tyle, ile Lee lub Sylvia chcieli, zebym dawal. Nie chcieli zbyt wiele.
Samo archiwum bylo przestronna klatka z siegajacej od podlogi do sufitu drucianej siatki, ktora zajmowala centralna czesc calego pietra. Przez jej kwadratowe oka ci z nas, ktorzy byli w srodku, widzieli to, co dzialo sie na