mialy sredni zasieg, a nasza taktyczna grupa atakowala prawie wylacznie mosty kolejowe i drogowe. Misja trwala srednio trzy godziny, czasami tylko dwie. Lot z Korsyki przez Elbe do srodkowych Wloch i z powrotem nie zajmowal duzo czasu. Mam przed soba wykaz, w ktorym czas misji do Poggibonsi, Pietrasanty i Orvieto wyliczono na dokladnie dwie godziny, do Parmy na dwie godziny i dziesiec minut, do Ferrary w dolinie rzeki Po, dalej na polnoc, na trzy godziny i dziesiec minut, a do Awinionu, o wiele dalej we Francji w dolinie Rodanu, na cztery godziny i trzydziesci piec minut. Czasami odbywalem – teraz odbywali oni – dwa loty jednego dnia.
Pietnastego sierpnia 1944, w dniu inwazji na poludniowa Francje, zbombardowalismy zaraz po swicie – ja tez bralem jeszcze wtedy udzial w akcji – stanowiska armatnie na plazy niedaleko Marsylii (dziala okazaly sie drewnianymi makietami), a po poludniu polecielismy po raz drugi nad Awinion. Cztery eskadry, ktore podzielily sie przed miastem na trzy grupy, aby rozproszyc ogien baterii przeciwlotniczych. Ogien zostal rozproszony, lecz mimo to wszystkie trzy grupy odniosly straty.
Przez caly ten pierwszy dzien inwazji, kiedy nie bylismy akurat sami w powietrzu, obserwowalismy wielkie armady ciezkich bombowcow lecacych wysoko, wyzej niz my kiedykolwiek latalismy, ze swoich baz niedaleko Neapolu – cale setki sunacych w kluczach, mruczacych statecznie maszyn, wiecej samolotow po naszej stronie, niz potrafilem uwierzyc, ze jest ich tyle na calym swiecie. Wojna wydawala nam sie nieodwolalnie wygrana. Ale pod koniec grudnia nastapila niemiecka kontrofensywa w Ardenach i dopiero po kolejnych pieciu miesiacach Niemcy ostatecznie poddaly sie nam i ZSSR na wschodzie.
Tematy wszystkich krotkich opowiadan, nad ktorymi sleczalem wtedy i nad ktorymi sleczalem wczesniej, nie byly oparte na moich wlasnych doswiadczeniach. Brakowalo mi przezyc, w moim przekonaniu godnych przelozenia na literature. Zapozyczalem akcje i tlo z utworow innych pisarzy, ktorzy – wowczas nie bralem tego pod uwage – rownie dobrze mogli zapozyczyc je od jeszcze innych. Doswiadczenia, ktore wykorzystywalem jako autor, byly jako owoc czytelniczych peregrynacji calkowicie literackie i zastepcze. Obejmowaly malownicze fantazje Williama Saroyana, ale rowniez przemadrzale i seksistowskie, zwlaszcza wobec kobiet i malzenstwa, poglady Hemingwaya i Irwina Shawa, obejmujace oczywiste potepienie materializmu, bogactwa oraz koltunerii, a takze idealy meskosci i meskiej uczciwosci, ktore traktowalem naiwnie jako cos absolutnie czystego, z czym nie moze sie rownac nic poza tym.
W olbrzymim obozie przejsciowym w Konstantynie w Algierii, gdzie przed odeslaniem na Korsyke spedzilem kilka tygodni z ludzmi, z ktorymi przylecialem ze Stanow na pokladzie naszego malego B-25, jako literacki neofita wzorowalem sie glownie na Saroyanie. Przypadl mi do gustu, a poza tym wydawal sie latwy do nasladowania i godny powielania. (Opowiadania, ktore wydawaly sie najlatwiejsze do nasladowania i najbardziej godne powielania, byly krotkie i zawieraly nieliczne literackie opisy przyrody oraz mnostwo pisanego gwara dialogu). W jednym z jego zbiorow bylo opowiadanie zatytulowane (cytuje z pamieci) „Czy zakochales sie kiedys w wazacej trzydziesci osiem funtow karlicy?'. Jeden z napisanych przeze mnie w okresie algierskim utworow opowiadal (znowu relacjonuje z pamieci) o mlodym mezczyznie w Nowym Jorku, romatycznie zakochanym w dziewczynie, ktora chodzila na rekach. (Przypuszczam teraz, ze wymyslilem dla tego dziela tytul „Czy zakochales sie kiedys w dziewczynie, ktora chodzila na rekach?'). Gdzie chodzila na rekach i co sie stalo dalej, na szczescie zapomnialem.
W tym czasie znalem dobrze prawie cala tworczosc Hemingwaya, Irwina Shawa i Jerome'a Weidmana. Zbior zamieszczonych przed wojna w „New Yorkerze' opowiadan Jerome'a Weidmana pod tytulem The Horse That Could Whistle Dixie nalezal do moich ulubionych, podobnie jak jego dwie przeczytane przeze mnie powiesci (przyniosla je Sylvia lub Lee z wypozyczalni ksiazek w drugstorze Magrilla na rogu Mermaid Avenue). Zatytulowane byly / Can Get It for You Wholesale oraz What's in It for Me? i uwazalem je za cudowne, tak samo jak What Makes Sammy Run? Budda Schulberga. Trylogia Studsa Lonergana o Jamesie T. Farrellu takze znalazla sie wsrod pozycji, ktore cenilem wysoko ja i wszyscy inni, glownie z powodu realistycznej akcji i realistycznego slownictwa. Do mieszkania na Coney Island zawedrowal rowniez na krotko „Ulisses' Jamesa Joyce'a, bez watpienia, jak mi sie dzisiaj zdaje, z powodu slawy, jaka zyskal po obaleniu przez sad zakazu jego rozpowszechniania. „Ulisses' odplynal szybko z powrotem do wypozyczalni Magrilla, nie przeczytany przez nikogo z nas, choc wciaz pamietam dreszcz podniecenia i zdumienia, jakiego doznalem, napotykajac na pierwszych stronach dwa zakazane slowa, jedno opisujace zielony kolor morza, drugie nedzna szara kondycje swiata. Znalem rowniez Johna O'Hare.
Za oceanem mialem szeroki asortyment innych lektur, z ktorych moglem czerpac natchnienie. Profesor Matthew Bruccoli z Uniwersytetu Karoliny Poludniowej przypomnial mi niedawno przebogate zbiory Biblioteczki Wojskowej (albo Sil Zbrojnych), o ktorej zupelnie zapomnialem. To zorganizowane przez panstwo przedsiewziecie wydawnicze o bezprecedensowych rozmiarach nie zostalo potem i nie bedzie prawdopodobnie nigdy powtorzone: ponad tysiac dwiescie tytulow drukowanych w nakladzie piecdziesieciu tysiecy egzemplarzy i rozdawanych bezplatnie amerykanskim zolnierzom na calym swiecie. Bruccoli, niepoprawny kolekcjoner, zebral ponad tysiac tytulow. Chce miec je wszystkie i nigdy ich nie zgromadzi, bo watpie, czy nawet on zdola zlokalizowac dwiescie brakujacych tomikow.
W jednej z tych ksiazek znalazlem wsrod innych opowiadan utwor Stephena Crane'a „Szalupa' i w tej historii o dryfujacych w lodzi rozbitkach znajduje sie kwestia powtarzana przez ludzi przy wioslach niczym wagnerowski lejtmotyw (chociaz o czyms takim jak wagnerowski lejtmotyw dowiedzialem sie dopiero pozniej): „Zluzuj mnie, Billy'. Nie jestem pewien, czy imie rzeczywiscie brzmialo Billy. Nie mam juz tego egzemplarza Biblioteczki Wojskowej (albo Sil Zbrojnych), a Bruccoli tez moze go nie miec wsrod swojego tysiaca.
Zapewne ten powtarzany dzwiecznie refren, nad ktorym dumalem w swoim namiocie, a takze przeczytana juz chyba wtedy przeze mnie jednoaktowka Saroyana zatytulowana Hello, Out There nasunely mi pomysl opowiadania pod tytulem „Halo, Genua, halo, Genua', ktore mialo opierac sie wylacznie na lapidarnym dialogu miedzy jednym albo kilkoma pilotami bombowcow i wieza kontrolna naszej bazy lotniczej na Korsyce. Pomysl jest (uwazam tak nawet dzisiaj) zachecajacy, a tytul opowiadania intrygujacy, lecz nigdy nie probowalem go napisac (w kazdym razie nie pamietam, zebym to zrobil).
Zamiast tego machnalem w dzien albo dwa opowiadanie pod tytulem / Don 't Love You Anymore. Liczylo mniej wiecej dwa tysiace slow i jak wszystko, co napisalem w moim okresie algierskim i korsykanskim, opieralo sie na rzeczach, o ktorych nie mialem zielonego pojecia i ktore zaczerpnalem wylacznie z ksiazek innych pisarzy. W konsekwencji powielalo styl i punkt widzenia zlosliwych i dwulicowych amerykanskich autorow plci meskiej naszej i owczesnej doby: zonaty, bywaly w swiecie zolnierz, z ktorym powinnismy sympatyzowac, wraca do domu i nie skarzac sie wlasciwie na nic konkretnego, dochodzi do wniosku, ze nie zalezy mu na jego malzenstwie i nie kocha swojej zony. (Co mialo znaczyc to ostatnie, naprawde nie mam pojecia. To byla czysta konwencja).
Nie wiem, jak to sie stalo, ale po moim powrocie do Stanow i zaraz po zwolnieniu z wojska opowiadanie wyladowalo jako nie zamowiony material i zostalo przyjete do druku w magazynie „Story', periodyku cieszacym sie duza estyma i publikujacym wowczas wylacznie literature piekna. Szczesliwym trafem skonczyla sie wlasnie wojna w Europie i niewykluczone, ze redakcja chciala w zwiazku z tym poswiecic caly numer literackim dokonaniom autorow w mundurach.
Kiedy listonosz przyniosl list z redakcji, bylem juz z powrotem na Coney Island i mieszkalem w apartamencie przy Zachodniej Trzydziestej Pierwszej. Z dnia na dzien zostalem, lub tez zdawalo mi sie, ze zostalem, lokalna znakomitoscia- zadbalem o to, pokazujac list wszystkim, ktorych znalem – i zaczeto o mnie mowic rowniez w niewielkiej spolecznosci przy Riverside Drive na Manhattanie, gdzie chodzilem juz z dziewczyna, poznana niedlugo przedtem, ktorej wkrotce mialem dac zareczynowy pierscionek i z ktora wzialem slub po poludniu drugiego pazdziernika 1945 roku tuz przed wyjazdem pociagiem sypialnym do Kalifornii, gdzie zaczynalem studia w Los Angeles.
Przyjecie do druku mojego opowiadania wywarlo oczywiscie na wszystkich duze wrazenie, choc nikt z wyjatkiem Ksiecia Danny'ego nigdy nie slyszal o magazynie „Story' (prawdopodobnie to wlasnie od Danny'ego po raz pierwszy sie o nim dowiedzialem i niewykluczone, ze zaoferowalem je redakcji wlasnie za jego namowa). Honorarium za I Don't Love You Anymore wynioslo – nie mialem pojecia, ile oczekiwac – dwadziescia piec dolarow.
Zaczalem wkrotce goraczkowo rachowac. Napisanie opowiadania zajelo mi tylko dwa dni, w czasie kiedy rozpraszala mnie wojna. Gdybym zabral sie ostro do roboty, wyobrazalem sobie, moglbym z latwoscia machnac cztery opowiadania na tydzien, srednio szesnascie na miesiac. Sprzedajac je po dwadziescia piec dolarow za sztuke zarabialbym wkrotce tyle samo, ile wyciagalem jako porucznik w sluzbie bojowej za oceanem.
Zywilem wielkie nadzieje.
Mialem oto w reku przekonujacy dowod, ze czeka mnie swietlana przyszlosc. Nawet moi przyszli tesciowie byli