swoja ogolna sceneria moze skojarzyc sie z ziemskimi restauracjami. W swiecie, w ktorym istnieja takie przedmioty codziennego uzytku jak stol i krzesla, sceneria taka jest najlogiczniejsza. Ale tylko ona, nie oszukujmy sie! Hedonczycy takze przeciez z wygladu podobni sa do ludzi. Ale ich psychika, sposob postepowania?”
– Popatrz – Maly szarpnal Kapitana za rekaw koszulki.
Kapitan odwrocil sie. Pomiedzy stolami pelzlo na czworakach wysunawszy po psiemu jezyki czterech Hedonczykow, nagich do pasa, o ogolonych lub moze przedwczesnie wylysialych glowach. Duze krople potu blyszczaly na ich opalonych plecach, z daleka slychac bylo ciezkie oddechy. Potezni mezczyzni, o dloniach jak lopaty, pelzli bezradnie, popedzani gardlowymi krzykami, dziwnie nie pasujacymi do sennej ciszy lepo.
Poganiaczy z palkami w rekach bylo dwoch. Kapitan katem oka popatrzyl na swoja, wiszaca przy pasie, taka sama. Te czarne palki swistaly groznie w powietrzu, a siedzacy za stolami opuszczali glowy albo odwracali sie plecami, aby tylko nie spotkac sie wzrokiem z intruzami. Kiedy oczy poganiaczy kierowaly sie w ich strone zamierali i nie mogli sie odwrocic.
Kapitan czekal, zeby ktorys z wlascicieli czarnych palek spojrzal na niego. Wlasciwie nie wiedzial dlaczego: byla to jakas chlopieca chec popatrzenia, nie mrugajac, w oczy – kto dluzej wytrzyma. Ale do takiej proby nie doszlo. Hedonczyk mimochodem przeslizgnal sie wzrokiem po Kapitanie, przez chwile wpatrywal sie w niego zimnymi, niebieskimi (co u licha, wszyscy maja niebieskie?) oczyma i cos przekazal w mysli swemu towarzyszowi. Ten nie zareagowal, nawet nie popatrzyl na „mowiacego”, po prostu poszedl dalej, popedzajac swoje „czworonogi” pelznace bezmyslnie i bez sprzeciwu w kierunku wolnego miejsca przy swiecacej scianie.
– Kim oni sa? – zapytal Kapitan ze zdziwieniem i dopiero teraz zauwazyl, ze ich przyjaciel ksor wyciera dlonia spocone czolo, ze sasiadowi: cieknie krew z przygryzionej wargi, a dwaj pozostali oddychaja ciezko, starajac sie nie patrzec na to, co dzieje sie obok. – Kim oni sa? – zmuszony byl powtorzyc pytanie.
– Magowie – odparl ksor, nie unoszac glowy znad stolu. – Wladcy.
– Wladcy? – zdziwil sie Maly. – Przeciez to Koordynator kieruje: Aora?
– Magowie panuja nad tymi, ktorzy sie im podporzadkuja.
– A jezeli ktos sie nie podporzadkuje?
– Tego zmusza, zeby sie czolgal, pelzal, drzal albo nawet utracil pamiec.
– Nie rozumiem. Co to znaczy utracil pamiec?
– Przeciez my nie umieramy. Tych, ktorzy pozbawieni sa pamieci, swiadomosci, osobowosci, po prostu kieruje sie do przerobki.
– W jaki sposob uzyskali taka wladze? Za pomoca palki?
– Wzrokiem.
Kapitan usmiechnal sie, dziecieca naiwnosc przy dojrzalosci technicznej. Paradoks? Raczej malenki blad w nieslychanie skomplikowanym mechanizmie cywilizacji Hedony. Ktos czegos nie dopatrzyl i prosze: olimpijczycy-polbogowie boja sie „magicznych” spojrzen, wyraznie boja sie, nawet nie probujac ukryc strachu.
– Dlaczego jestescie zli? – spytal ksor.
– Zli? – odpowiedzial w mysli Kapitan. – Raczej sie dziwimy. Ale w jaki sposob to zauwazyles?
– Wasze zrenice rozszerzaja sie i zwezaja. I twarz drga.
Kapitan natychmiast zrozumial, dlaczego ich twarze zainteresowaly ksora. Hedonczycy nie mogli poszczycic sie zdolnosciami mimicznymi. Nawet w chwilach wzburzenia emocjonalnego ich twarze byly zupelnie nieruchome. Dlatego wlasnie ksor pomylil zdziwienie z gniewem. Kapitan katem oka spojrzal na usadowionych nie opodal magow, przy ktorych stole zastygli, siedzac w kucki, „zniewoleni wzrokiem”. Ksor ma racje: nie nalezy sie dziwic, ale krzyczec, kiedy garstka skonczonych lajdakow moze zastraszyc cale miasto, znecac sie i awanturowac tylko dlatego, ze im wszystko wolno, a skoro ich sposob informacji jest wiekszy, to znaczy, ze moga dzialac bezkarnie. A gdyby im samym dac nauczke, pokazac „wyzsza szkole” hipnosterowania? Niech sami sprobuja, jak to smakuje. I zeby wszyscy to widzieli, na czym ta tak zwana wszechmoc sie trzyma: wystarczy dmuchnac i rozsypie sie jak domek z kart.
– Dalbys im nauczke – szepnal Maly. – Przypomnij sobie praktyke psychologiczna w instytucie. Sprobuj, na pewno nie przegrasz.
Krzeslo-platek odsunelo sie powoli, uwalniajac wstajacego juz Kapitana. Nie wiadomo, czy byla to natychmiastowa psychoinformacja, czy nieprawdopodobne lokacyjne umiejetnosci Hedonczykow – ale twarze wszystkich znajdujacych sie w lepo zwrocily sie w jego strone. Zatrzymal sie przed magami zasiadajacymi za takim samym stolem-ameba. Ich czerwone trykoty przyciagaly wzrok swa jaskrawa, wyzywajaca barwa nawet w panujacej tu ogolnej pstrokaciznie. Ale Kapitana nie interesowaly stroje przeciwnikow. Ironicznie zmruzywszy oczy, zupelnie jak chlopczyk prowokujacy bojke, szukal ich lodowatych spojrzen: no, kto kogo?
Niebieskooki mag nie byl psychologiem i nie przewidzial podstepu. W ogole problem „kto kogo” dla niego nie istnial. To on jest najsilniejszy, najmadrzejszy.
– Siadz – polecil Kapitanowi, kiwnawszy w strone pojawiajacego sie natychmiast krzesla.
Przekazana przezen mysl nie byla rozkazem, a raczej propozycja, ktora podyktowal nie gniew, ale zaciekawienie osoba smialka. Kapitan usiadl, smiejac sie w duchu z tej sytuacji: jego wysokosc raczyl zwrocic uwage na zuchwalego ciure. No coz, niech wszechmocny zmierzy sie ze zwyklym smiertelnikiem.
– Czego chcesz? – przekazal swe pytanie mag.
Kapitan milczal.
– Chcesz sie pecherzyc?
– Niedawno skonczylem szkole – odparl Kapitan. – Jeszcze nie wiem wszystkiego. Co to znaczy „pecherzyc sie?”
– Popatrz na nich – usmiechnal sie mag, wskazujac na zastyglych w kucki Hedonczykow. – To pecherze. Wszyscy, ktorzy nam sluza, to pecherze.
– Sami zechcieli sluzyc? – z udana naiwnoscia zapytal Kapitan. Magowie spojrzeli po sobie zablokowawszy wymiane mysli, ale Kapitan doszedl do wniosku, ze najprawdopodobniej wzieli go za kompletnego idiote.
– Jestes glupi, uczniu – „uslyszal” wreszcie. – Po prostu zabralismy im wole i osobowosc.
– I nie sprzeciwiali sie? – Kapitan wciaz kontynuowal zabawe w glupiego Jasia.
– Ktoz moze sie nam sprzeciwic?
– Nie wiem. – Kapitan popatrzyl po sali. – Moze ten?
Wskazal na silacza o rozowych policzkach, rozwalonego w fotelu przy sasiednim stole. Ten jasnowlosy osilek sprawial wrazenie, ze nie obchodzi go to, co dzieje sie wokol niego i tylko trwozliwe spojrzenia, jakie rzucal ukradkiem w strone magow, zdradzaly stan jego ducha.
– On? – Mag pogardliwie wykrzywil usta. – To wolny. Chcesz, zamienie go w pecherz? Najpierw jego, a potem ciebie.
W oczach maga rozblysnal niedobry blask. Kapitan nie slyszal rozkazu, zobaczyl tylko, jak zadrzaly rece silacza o rozowych policzkach, jak pochylil sie bezwolnie i powoli opuscil puchar z nie dopitym niebieskim, plynem.
„Juz czas” – zdecydowal Kapitan i mysla rozkazal zamienionemu w „pecherz”: „Jestes sam, wokolo nikogo nie ma. Pij!”
Osowiale spojrzenie wolnego natychmiast odzyskalo rozumny wyraz. Wyprostowal sie, bez pospiechu uniosl nie dopity puchar i wychylil go do dna, jakby nikt nigdy nie czynil zamachu na jego wolna wole.
„Jeden zero” – pogratulowal sobie w mysli Kapitan.
Mag zwrocil ku niemu zbielala z wscieklosci twarz:
– Ktos mi przeszkadzal.
– Ja – odparl Kapitan.
Mag podniosl sie gwaltownie i krzeslo-platek nie zdazywszy sie odsunac rozplynelo sie w powietrzu.