dla mieczakow. Z kazda sekunda robilo sie coraz ciemniej, temperatura wzrastala.

– Co to? – zachrypnietym glosem spytal swego ledwo widocznego w „smogu” towarzysza.

– Katalizator.

Jaki to katalizator, w jakim procesie uczestniczy, Os nie wyjasnil, a Maly krepowal sie spytac. Tymczasem proces wyraznie zmienial swa istote i charakter, palenie w nosie i uszach znikalo, coraz bardziej wystepowaly zarysy powstajacych we mgle przedmiotow: przezroczysty fotel wyskakujacy bezposrednio z pustki i zasloniety rozowa kula, pekaty dzban z waska szyjka, rekojesc „bicza”, spodek czy popielniczka. Nie, chyba nie popielniczka, przeciez nikt tu nie palil. Potem plynely gigantyczne, przezroczyste sterowce, podobne do skrzepow plynnego ognia w czarnym niebie. Plazma czy gaz fotonowy? Prawdopodobnie plazma: plynne swiatlo to raczej nieodpowiedni osrodek dla operacji syntetyzujacych. Zreszta, ktoz to moze wiedziec, tutejsza nauka i technika jest na poziomie przewyzszajacym intelektualne mozliwosci pilota-mechanika Wschodnioeuropejskiej Sluzby Kosmicznej. Ale gdziez jest to ryzyko, niebezpieczenstwo, czyhajace na gapiow przy pulpitach? Przeciez i u nich sa gapie zakochani marzyciele, ktorzy musza zajmowac sie praca, odrywajaca ich od marzen, fanatycy opetani idea, ktora rozprasza nawet tak wycwiczona uwage. A moze ich tu nie ma? Moze zawsze czuwa Koordynator, nadzorujac rownie fantastyczna technike bezpieczenstwa pracy?

– Ostrozniej – uslyszal Maly, i mocna reka schwycila go z tylu za ramie. – Nie odchylaj sie! Niebezpiecznie. Trzymaj sie mocniej.

– Co? – nie zrozumial Maly.

Os nie odpowiedzial. Chodnik nagle przekrecilo spodem do gory. „Ulica” zwezila sie tu do rozmiarow szybu windy pochylonego pod katem czterdziestu pieciu stopni. Szybkosc, jak wydalo sie Malemu, wynosila chyba sto kilometrow na godzine. Wiatr swiszczal w uszach, jak przy jezdzie na torze saneczkowym, z ta roznica, ze temperatura byla jak w lazni i zwiekszala sie z sekundy na sekunde. Nie tylko temperatura dawala sie we znaki, ale i niewidzialny ciezar, ktory przyginal i wciskal w plastik podlogi. Maly mial ochote sie polozyc, ale odpedzil te mysl. Nie mogl nawet zetrzec splywajacego mu do ust potu – unikal nieostroznych ruchow. W czym jednak krylo sie niebezpieczenstwo? Chodnik nagle skrecilo na bok, potem do dolu i znowu przekrecilo poziomo, ale Maly nawet sie nie zachwial. Byc moze, panowaly tu inne warunki grawitacyjne albo tez przeciazenia, jakie powstaly przy tej szybkosci, pozwalaly utrzymac sie na nogach podczas tych ewolucji. Zar siegal granic ludzkiej wytrzymalosci. Malemu wydawalo sie, ze przenika przez sciany plonacego domu. Przez chwile cos zaslonilo mu oczy i zgasilo mysli. Omdlenie? I dopiero w tym momencie pojal, ze malenka, mocna reka trzyma go jak stalowa, nie pozwalajac upasc.

– Zegnij prawa noge w kolanie, lewa cofnij do tylu, bedzie lzej – uslyszal.

Glos byl dziwnie cichy w otaczajacym ich bezdzwieku, ktory – zdawalo sie – gluszyl wszystkie odglosy mogace zrodzic sie w tym huraganowym ruchu poprzez barwny mrok szybu. Maly jednak uslyszal i przykleknawszy na jedno kolano zdolal utrzymac rownowage w chwili, gdy szyb znowu skrecil i zawirowalo nimi az do bolu w skroniach. Po co to potrzebne? A przeciez ta droga poruszaja sie codziennie, co godzina, moze nawet co minuta syntetyzatorzy, chwytacze, przestrzeniowcy czy jak ich tam zwa, tych cudotworcow niepojetej dla Ziemianina techniki.

Wreszcie chodnik wypadl na niebieska przestrzen i bylo to podobne do startu samolotu w czyste niebo. Rowna, bez zametu czy gry barw niebieska kopula i zlocista kula w dali, nie slonecznie zlota, oslepiajaco jaskrawa, lecz zlocista jak kopula cerkwi w niebieskiej mgielce.

Mocny chwyt na ramieniu Malego oslabl.

– Co to bylo? – spytal Maly.

– Przeszlismy konwertor.

– Co?!

– Uzywam terminow, ktore sa dla was zrozumiale. Tak byscie go scharakteryzowali przy naukowym opisie. Funkcja silnika i generatora. My mowimy prosciej: wirnik. Czesc syntetyzatora.

Dalsze objasnienia byly dla Malego zbedne: i tak czul sie jak na tureckim kazaniu. Powiedzial po prostu:

– Mysmy tamtedy tylko jechali. A kto jest w stanie pracowac w tym wirniku?

– Najbardziej przystosowani. Do goraca, do predkosci, wirazy.

– I spadaja?

– Czasami. Niektorych ratuja.

– A innych? Do atomowego dezintegratora?

Os przemilczal to pytanie. Zlocista, odlegla kula wisiala nieruchomo w niebieskiej mgielce jak miniaturowe slonce. Tak wlasnie moglo wygladac z pokladu przelatujacego obok kosmolotu – trzeba by tylko zaczernic kopule. Wlasnie tam, do nakreslonego wzrokiem poziomu, unosil sie ich kaprysny plastikowy chodnik.

– Koordynator? – spytal Maly, nie wiadomo czemu sciszajac glos. – A gdzie sa chlopcy?

– Zaraz wszyscy sie spotkacie. Czas i dlugosc naszych drog sa zsynchronizowane.

Moze tak wlasnie bylo. Ale Alik, podobnie jak Maly, nie myslal o tej synchronizacji.

– Dlaczego przez caly czas suniemy pod gore?

Si odparl:

– Poniewaz trzeci porzadek wypoczynku osiagniemy dopiero na dwudziestym dziewiatym poziomie.

– Dlaczego trzeci? A gdzie drugi i pierwszy?

– Drugi i pierwszy to porzadki nocy. Pierwszy – sen, drugi – przebudzenie. Trzeci usuwa stres w czasie pracy.

Alik nie zaryzykowal zadawania dalszych pytan o porzadki i poziomy, tym bardziej ze liczenie tych ostatnich bylo prawie niemozliwe. To pojawialy sie, to znikaly w trakcie ich jazdy, nie przestrzegajac zadnej kolejnosci, nie dajac sie porownac ani z podestami, ani z pietrami. Pojawialy sie to jako przestrzen ograniczona ekranami lub pulpitami, to jako wnetrze napelnione gazem. Taki basen z przezroczystymi scianami znalezli i na dwudziestym dziewiatym poziomie – kolosalne akwarium z pomaranczowa ciecza, wzdymajaca sie i opadajaca pod uderzeniami mnostwa ludzkich cial. Alikowi wydalo sie, ze jest na zawodach plywakow- akwalungistow, zabawiajacych sie pod woda nie wiadomo dlaczego zabarwiona minia. Nie mieli na sobie ani masek, ani akwalungow, ale zaden z nich nawet nie probowal sie wynurzyc, aby zaczerpnac powietrza. Byli albo amfibiami, albo pomaranczowe „cos” nie bylo ciecza. Alik moglby to okreslic jako kolorowy „smog”, mieszanine, zawierajaca tlen atmosferyczny z rozpuszczonym w niej suchym pomaranczowym barwnikiem, najwidoczniej nieszkodliwym dla pluc. Ale za slusznosc tej hipotezy nie mogl, oczywiscie, zareczyc.

Si zaproponowal mu, zeby sie rozebral i przylaczyl do plywakow. „Czy to bezpieczne?” – zapytal spojrzeniem Alik. „Calkowicie” – w ten sam sposob odparl Si. Blyskawicznie zrzucil ubranie i ze zdziwieniem obserwowal manewry Alika. Szczegolnie zaskoczyla go bielizna i skarpetki, ale nie zadal zadnego pytania. Si skoczyl z nieruchomego skraju chodnika w pomaranczowa mgle i zawisnal, nie wykonujac zadnych ruchow plywackich. Alik odwaznie poszedl za jego przykladem i tracac blyskawicznie ciezar, znalazl sie w tej samej zawiesinie.

– Milcz, nie krzycz, nie pytaj – powiedzial wygiety parabola Si i Alik nieoczekiwanie poczul, ze ktos go trzyma, nie pozwalajac mu nawet poruszyc palcami.

Ta sama niewidzialna, ale wyczuwalna sila wygiela go nagle w luk, przewrocila na plecy i przekrecila luk na druga strone tak, ze az chrupnely kosci. Alik zaczerpnal ustami powietrza – rzeczywiscie otaczalo go powietrze – i sprobowal sie wyprostowac, ale natychmiast wygielo go najpierw na lewy, a potem na prawy bok. Ten niewidzialny „ktos” wyraznie nie liczyl sie z wytrzymaloscia sciegien i miesni i Alik nieomal chcial wyc z bolu, gdy rozciagano go wzdluz.

Nawet nie widzial, co dzialo sie z jego towarzyszem, tylko jeden raz mignal mu przed oczyma wygiety nieomal na podobienstwo kola Si.

– Boli – bardziej wyszeptal, niz krzyknal Alik, ale tortura w pomaranczowym „smogu” trwala dalej: Alika wyciagano, zginano, przekrecano, uciskano mu miesnie brzucha i plecow, do momentu, kiedy wreszcie domyslil sie, ze jest to miejscowa „gimnastyka przemyslowa”.

Zakonczyla sie ona takim samym skokiem – tylko nie w dol, a do gory; Alika wyrzucilo

Вы читаете Wszystko dozwolone
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату