kazdy ma wlasny Paryz pol na pol z Pipidowka. Jesli skleisz to wszystko do kupy, nie bedzie modelu. Nie da rady, nie to.

Powtorzyl przypuszczenia Ziernowa, ale ciagle jeszcze mialem watpliwosci. Bawimy sie klockami? Dzis zbudujemy, jutro rozrzucimy? Dzis Nowy Jork, jutro Paryz? Dzis Paryz z Mont Blanc w tle, a jutro z Fudzijama? Ale niby dlaczego nie? Moze w tym laboratorium poszukuje sie tego, co w naszym ziemskim zyciu jest typowe? Moze sprawdza sie tu owo „typowe” i uscisla? A moze to „nie to” to dla nich jest wlasnie „to”, to, czego szukaja?

– A dlaczego nie opadamy? – zapytal nagle Tolek.

– Slyszales kiedy o zjawisku niewazkosci?

– W stanie niewazkosci czlowiek jak gdyby plywa. A ja sie nie moge ruszyc. Spadochron tez jest jak z drewna. Cos nas trzyma.

– Nie cos tylko ktos. Goscinni gospodarze daja nieproszonym gosciom lekcje uprzejmosci.

– Duby smalone! – powiedzial Tolek i zamilkl, poniewaz cos, jak gdyby nagly podmuch wiatru, poderwalo nas wlasnie i ponioslo nad Paryzem. Poczatkowo opadlismy na jakies dwiescie metrow. Miasto stalo sie jeszcze wyrazistsze, bylo je jeszcze lepiej widac. Nad kominami fabryk zaklebily sie czarne, szpakowate dymki. Liszka, ktora powolutku pelzla wzdluz Sekwany, przepoczwarzyla sie w pociag jadacy na Gare de Lyon, a kasza rozsypana na chodnikach ulic przemienila sie w barwna mozaike letnich garniturow i sukienek. Potem podrzucilo nas do gory, miasto znowu zaczelo sie zmniejszac, wreszcie topniec. Tolek wzlecial wyzej niz ja i nagle zniknal wraz ze spadochronem w korku Ula. W dwie czy trzy sekundy pozniej wpadlem w ow korek i ja, a potem obaj z Tolkiem jak dwa delfiny podskoczylismy ponad krawedzia blekitnej kopuly, przy czym zaden z naszych spadochronow ani na chwile nie zmienil swego ksztaltu, zupelnie tak, jak gdyby wial w nie od dolu jakis niewidzialny strumien powietrza. Zaczelismy opadac na biala rownine lodowca.

Wyladowalismy wolniej niz przy normalnym skoku ze spadochronem, Tolek jednak upadl przy ladowaniu i spadochron powlokl go po lodzie. Zanim odpialem swoje szelki, zanim zdazylem pospieszyc mu z pomoca, biegli juz w nasza strone ludzie z obozu. Thompson biegl na czele. W rozpietej kurtce i kanadyjskich sznurowanych butach, bez czapki, ostrzyzony na jeza wygladal jak stary trener. Widywalem takich trenerow na ostatniej olimpiadzie zimowej.

– No i co? – zapytal swoim zwyklym wladczym tonem.

– Wszystko w porzadku – powiedzialem.

– Martin juz nas zawiadomil, ze obaj pomyslnie przebyliscie korek.

Wzruszylem w milczeniu ramionami. Po kiego diabla trzymali Martina w powietrzu? Coz on by nam pomogl, gdybysmy nie przebyli korka pomyslnie?

– Co tam jest? – zapytal wreszcie Thompson.

– Jig-saw – odpowiedzialem.

ZAKLAD

Wracalismy do Umanacu samochodem terenowym. Admiral wraz z cala aparatura, jaka tylko sie dala zaladowac do samolotu, odlecial juz bezposrednio do Kopenhagi.

W Kopenhadze odbyla sile jego ostatnia konferencja prasowa. Wysluchalismy jej przez radio w naszym wozie i nagralismy ja nawet na magnetofonie. Oto zapis naszego nagrania. Usunelismy wszystkie okrzyki, smiechy, nieistotne repliki z sali, zostawilismy tylko same pytania i odpowiedzi:

– Moze komandor zechce nam na poczatek zlozyc oficjalne oswiadczenie?

– Bedzie ono krotkie. Wyprawa sie nie powiodla. Nie udalo sie nam zbadac ani fizycznego i chemicznego charakteru blekitnego blasku, ani istoty zachodzacych w jego wnetrzu zjawisk – mowiac o wnetrzu blasku mam na mysli przestrzen ograniczona protuberancjami.

– Dlaczego wam sie nie powiodlo?

– Otaczajace rejon protuberancji pole silowe jest, jak sie okazalo, nieprzenikliwe dla srodkow, ktorymi dysponowalismy.

– Prasa otrzymala jednak pewne informacje swiadczace o tym, ze udalo sie wam poprzez to pole przeniknac.

– Co pan ma na mysli?

– „Fioletowa plame”.

– Widzielismy kilka takich „plam”. Rzeczywiscie nie sa one chronione przez pole silowe.

– Tylko je widzieliscie czy tez probowaliscie sie przez nie przedostac?

– Probowalismy. I nawet udalo nam sie to. W pierwszym wypadku przeniknal przez „plame” kierowany podmuch eksplozji, w drugim – superszybki strumien wodny z hydromonitora. A takze ludzie.

– Dlaczego Martin nie chce udzielac wywiadow? Prosze nam zdradzic tajemnice.

– Nie ma zadnej tajemnicy. Po prostu zabronilem rozglaszania wiadomosci o naszej pracy.

– Komu oprocz Martina udalo sie przeniknac w glab blekitnego blasku?

– Dwom Rosjanom. Operatorowi filmowemu i meteorologowi.

– W jaki sposob?

– Na spadochronach.

– A jak wrocili?

– Rowniez na spadochronach.

– Spadochron sluzy do opadania, nie mozna sie na nim wznosic. A moze udzielono im pomocy ze smiglowca.

– Nie udzielano im pomocy ze smiglowca. Pole silowe zatrzymalo ich i wyrzucilo. Z jego tez pomoca wyladowali.

– Co widzieli?

– Zapytajcie ich samych, kiedy ekspedycja zostanie rozwiazana. Sadze, ze wszystko, co tam zobaczyli, to zasugerowany miraz.

– W jakim celu posluzono sie nim?

– Tego nie wiem.

– Wiemy, ze pilot widzial Nowy Jork, Rosjanie zas Paryz. Niektorzy sa zdania, ze mamy tu do czynienia z modelami dzialajacymi, takimi jak w Sand City.

– Moj poglad na te sprawe jest juz panom znany. Zreszta teren objety blekitnymi protuberancjami nie jest dostatecznie rozlegly, by mozna bylo wybudowac na nim takie dwa miasta jak Nowy Jork i Paryz.

KOMENTARZ ZIERNOWA. Mister Thompson wyrazil sie niescisle. Nie chodzi o budowe miast, ale o rekonstrukcje obrazow wzrokowych, ktore przybyszom udalo sie zarejestrowac. Jak na stole montazowym, kiedy kreci sie film. Przeglada sie rozne ujecia, wybiera z nich pewne kadry, laczy je ze soba. Nasi chlopcy i Martin mieli szczescie – mogli obejrzec ten stol montazowy, wpuszczeni kuchennymi schodami.

Tak zabijalismy czas jadac do Umanacu najprzedziwniejsza w swiecie droga. Nie istnieja maszyny, przy pomocy ktorych mozna by bylo uzyskac rownie idealnie plaska nawierzchnie. Nasz samochod jednak nawalil. Zepsula sie gasienica czy tez cos w silniku. Wano nie tlumaczyl nam, co mianowicie, burknal tylko: „A nie mowilem, ze uzyjemy jak pies w studni?”. Minela godzina, dawno juz wyprzedzil nas blizniaczy woz ciagnacy za soba dlugi sznur san, a naprawa ciagle jeszcze trwala. Moim towarzyszom podrozy to jednak nie przeszkadzalo, kazdy nad czyms pracowal. Ziernow przegladal jakies notatki, Irena pisala artykul dla pisma kobiecego. Tolek kreslil jakies jedynie dla niego zrozumiale mapy upstrzone elipsami i strzalkami i tylko ja snulem sie bez zajecia, przeszkadzajac wszystkim. Wreszcie po prostu wystawili mnie za drzwi – pospaceruj sobie i sfilmuj cos dla potomnych.

Wzialem kamere i wyszedlem. Coz tu jest do fotografowania, chyba tylko ostatni lodowiec na Ziemi? Ale wyszedlem. Wano w masce ochronnej spawal pekniete ogniwo gasienicy. Spojrzalem za siebie, przed siebie i cos mnie nagle zainteresowalo. Przed nami, w odleglosci mniej wiecej kilometra, sterczalo na samym srodku tej bezblednej szosy lodowej cos, co bylo wielkie, jasnoczerwone i przypominaloby mamuta z podkurczonymi nogami, gdyby kiedykolwiek zyly mamuty o tak czerwonej skorze.

Podszedlem do Wano.

– Badz tak dobry i spojrz na droge.

Вы читаете Jezdzcy z nikad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату