wymontowana z helikoptera, aby zmniejszyc jego mase. Ennil zgodzil sie natychmiast – Chris domyslil sie dlaczego: Ennil wyprosil sobie cialo zabitego zwierzecia jako obiekt badan.
Gela rowniez domyslila sie, o co chodzi Ennilowi. – Dla mnie soczysty kawalek miesa – zawolala juz w drzwiach helikoptera. Wyruszala z Karlem na pierwszy lot zwiadowczy.
Helikopter wzniosl sie do gory i wkrotce zniknal za wierzcholkami olbrzymich drzew.
Gela rozkoszowala sie lotem. Przez pewien czas widzieli w dole platanine olbrzymich lisci wirujacych na wietrze, co stwarzalo istotne niebezpieczenstwo dla malego smiglowca. Kilkakrotnie dostrzegla mrowki i inne zwierzeta, rowniez podobne do tego, ktorego ubil Chris.
Las w dole przerzedzil sie troche. Helikopter lecial nad wierzcholkami tonacymi w morzu rozkolysanej zieleni. W gorze przemykaly olbrzymie owady. Geli przypomnialy sie obawy Ennila i poczula sie jakos nieswojo. Wpatrywala sie z natezeniem przed siebie. Tylko raz spojrzala do tylu. Las siegal az po horyzont.
Znajdowali sie w poblizu obozu na wysokosci niemal szesciuset stop. Silnik huczal na najwyzszych obrotach, halas stawal sie nie do zniesienia. Maszyna wznosila sie powoli, jak gdyby osiagnela juz granice swoich mozliwosci.
Las urywal sie na wschodzie. Okolica byla tu bardziej gorzysta i pokryta jakby roznobarwnymi figurami geometrycznymi.
– Karl, zobacz, co to moze byc?
Nilpach wzruszyl ramionami. On tez patrzyl uwaznie przed siebie. Potem powiedzial powoli:
– Tam w tyle, obok zoltej powierzchni, to wyglada jak… rzad drzew…
– Rzad drzew? – Gela spojrzala przez lornetke. – Dwa rzedy, jak… aleja…
– Spojrz tam – glos Karla zdradzal silne podniecenie. Powoli kierowal maszyna.
Za pasmem zieleni, niemal dokladnie na poludniu, staly skapane w blasku slonca, dziwacznie ulozone jedne na drugich szesciany i prostopadlosciany, wysmukle cylindry i maszty, pomiedzy ktorymi sterczaly soczysto-zielone korony drzew.
– Troche dziwne – rzekl z namyslem Karl, tym razem bez tak charakterystycznego dla siebie kpiacego tonu. – Powiedzialbym, ze to miasto, osiedle. A co ty o tym sadzisz?
Maszyna zadrzala. Karl wyrownal kierunek. Gela spogladala przez lornetke tak dlugo, ze Karl zaczynal juz tracic cierpliwosc.
– Miasto – powiedziala cicho, a jej glos zginal w huku silnika. – Nie mozesz jej utrzymac? – dodala szorstko, kiedy maszyna opadla ponownie.
– Do diabla! – zaklal glosno Karl. – Musimy zejsc na ziemie. Spojrz!
Dopiero teraz Gela spojrzala uwaznie w kierunku, ktory wskazywal Karl: nad miastem swiecilo jeszcze slonce, ale od zachodu nadciagala ciemna sciana, wydawalo sie, ze prze szybko do przodu, goniac rozwiane strzepy chmur…
W mgnieniu oka nastala ciemnosc. Rownine rozciagajaca sie przed miastem i obszar pomiedzy pasmem zieleni a skrajem lasu zalegla gesta mgla, w ktorej zniknely kontury osobliwych budowli.
– Do licha – zawolala Gela. – Jeszcze chwileczke, Karl, tylko dane… – Zaczela odczytywac przyrzady.
– Dziewczyno, musimy ladowac! – wolal Karl. Spojrzala na niego: twarz wyrazala zaniepokojenie.
Nowe, potezne uderzenie wichury sprawilo, ze maszyna opadla o kilka stop i przyjela niebezpieczne ukosne polozenie. Karl zmniejszyl obroty silnika. Maszyna gwaltownie tracila wysokosc.
Wtem blysnelo, a potem przetoczyl sie gluchy grzmot, zagluszajac halas silnika. Karl walczyl z burza. Maszyna wisiala ukosnie i wbrew woli pilota kontynuowala lot.
Opadali na wierzcholki drzew. Burza przybrala na sile. Obok helikoptera przelatywaly oderwane liscie, ktore zaslonily calkowicie widocznosc.
Gela zacisnela zeby. Trzymajac sie mocno fotela drugiego pilota usilowala dostrzec cos w dole. Trzeba bylo znalezc miejsce dogodne do ladowania.
– Nie dam rady! – wykrzyknal Karl. Na czole wystapily mu obficie krople potu.
Smiglo bronilo sie rozpaczliwie przed atakami burzy. Przedarli sie przez wierzcholki, cos podrzucilo ich do gory, a potem wokol nastala noc. Maszyna leciala jeszcze. Silne uderzenie, jeszcze jedno. To koniec, pomyslala Gela. A wiec to tak wyglada. Byla zupelnie spokojna.
Silnik umilkl, ale maszyna nie runela. Z gluchym loskotem opadla na cos miekkiego, zostala podrzucona do gory, potem przechylila sie, uderzyla o cos silnie i znowu zaczela spadac.
Zupelnie nieoczekiwanie w kabinie przejasnialo. Tak jakby zdjeto z szyb zaslony. Czyzby na oknie do tej pory lezal jakis lisc? – przemknelo Geli przez glowe.
Wkrotce rozszalala sie burza. Na ziemie runely strumienie wody, wielkie krople gnaly wraz z maszyna w jednym kierunku, rozbijajac sie gdzies z pluskiem. Nic poza tym nie mozna bylo dostrzec.
Gela siedziala okrakiem na fotelu, zaciskajac na oparciu rece i nogi i znoszac wzglednie dobrze przechyly i silne wstrzasy maszyny.
Karl zapial wprawdzie pasy, ale chyba za bardzo zaufal ich mocy. Niekiedy cisnienie przygniatalo go do siedzenia, to znow wisial w fotelu jak skoczek spadochronowy zaplatany w linach.
Nagle nastapilo uderzenie, a potem – niespodzianka – maszyna zaczela sie toczyc!
Gela poczula, ze robi jej sie niedobrze. Zanim jednak jej zoladek zbuntowal sie na dobre, zapanowal nagle spokoj. Helikopter lezal na boku, ale za to przestalo im grozic smiertelne niebezpieczenstwo.
Gela podniosla wzrok na swego towarzysza.
– Karl – powiedziala. – Karl, udalo sie. – Mowila tak, jakby sama w to nie wierzyla.
Usmiechnal sie do niej i zaczal rozplatywac opasujace go rzemienie. Rozejrzala sie wokolo.
– Woda! – zawolala. – Do srodka dostala sie kropla wody, to znaczy, ze kabina jest nieszczelna.
– Nic dziwnego – zauwazyl Karl, wskazujac za okno. Nie wiadomo bylo, co mial na mysli: nieszczelna kabine czy metna ciecz, siegajaca do gornych krawedzi okien.
Wody w kabinie nie przybywalo; zawdzieczali to prawdopodobnie cisnieniu panujacemu wewnatrz.
Dopiero po stwierdzeniu tego faktu Gela poczula sie naprawde bezpieczna. Po chwili jednak zaczela dreczyc ja mysl: w jaki sposob przetrzymaja burze tamci na plaskowyzu? Nie maja do dyspozycji zbawczej kabiny helikoptera. Namiot zas nie sprosta zadaniu.
Szybko odegnala od siebie te watpliwosci. Pomyslala o Chrisie i to ja uspokoilo. Na pewno cos zrobi, upewniala sie w duchu. Zeby tylko i nam wpadl do glowy jakis pomysl… Wlasna bezradnosc przytlaczala ja. Co bedzie, kiedy juz burza ustanie?
Karl rowniez sprawial wrazenie przybitego. Kiedy jednak poczul na sobie wzrok Geli, zsunal sie z wiszacego ukosnie siedzenia i powiedzial niemal wesolo:
– Wszystko znosi sie latwiej z pelnym zoladkiem. – A kiedy Gela ruchem reki zaprzeczyla, dodal: – Tak, tak. Zreszta nie wiemy, co nas jeszcze czeka. – Starajac sie isc rowno po przechylonej podlodze, podszedl do pojemnika z zapasami i wrocil z paroma puszkami i z pieczywem.
Gele nurtowalo kilka pytan: ile jeszcze maja prowiantu? Jakie sa jeszcze szanse na odnalezienie towarzyszy? Jak daleko sa od tamtego pniaka? Czy nadajnik bliskiego zasiegu zda tu egzamin? Czy w ogole nadaje sie jeszcze do czegos po tym upadku?
To dobrze, ze Karl tu jest, pomyslala. Zawsze potrafil sobie radzic.
Zadawala sobie te pytania w mysli, podczas gdy Karl przyrzadzal kanapki w tempie graniczacym z czarami.
Zrobilo sie jasniej. Dochodzacy z zewnatrz szum cichl stopniowo. Woda przed oknami kabiny gwaltownie opadala.
– Zaraz bedzie po wszystkim – skomentowal to Karl, nie przerywajac jedzenia. – No widzisz, juz niedlugo bedziemy mogli zaczac obserwacje.
– I na tym pewnie sie skonczy? – rzucila pytajaco Gela.
Karl zrozumial jej obawe. Lekko oparl dlon na jej ramieniu.
– Jednego nie wolno nam zrobic: zrezygnowac! – Nie zabrzmialo to patetycznie, raczej naturalnie.
Gela poczula do niego wdziecznosc. Znowu nabrala otuchy. Zeby ta burza wreszcie ustala, pomyslala. Wtedy moglibysmy zabrac sie znowu do roboty.