ingerencji spoleczenstwa. Prawdopodobienstwo wystepowania pomylek przy tego rodzaju metodzie bylo chyba jednak minimalne.
Kiedy Ennil skonczyl, nikt nie podjal dyskusji. O glos poprosil Chris. Bez zadnego wstepu oswiadczyl:
– Wedlug mnie najpewniejszym sposobem nawiazania kontaktu jest jak najszybsze skonstruowanie takiego nadajnika, ktory umozliwilby nadawania audycji w jezyku i na pasmie makrosow. To potrwa jeszcze okolo pol roku. Mozemy tez – co jest jednak bardziej niebezpieczne, mowie to z wlasnego doswiadczenia – pokazac sie. Jezeli oni uznaja nas za istoty rozumne, nawiazanie kontaktu nie bedzie juz rzecza trudna, jednak – dodal ciszej – musielibysmy liczyc sie tez przy tej metodzie ze stratami…
Zebrani, oprocz Ennila, ktory wstrzymal sie od glosu, postanowili zastosowac metode druga. Chris poczul, ze ogarnia go duma z takiego kolektywu. Co za wspaniali koledzy! Moze roznili sie w swych pogladach, ale mieli na wzgledzie dobro wspolnej, laczacej ich sprawy.
Nagle wstal z miejsca: – Przyjaciele!
Z brzmienia jego glosu wszyscy domyslili sie, ze ma im do powiedzenia cos niezwyklego. Spojrzeli na niego, skupieni, niemal w napieciu. I wtedy Chris wyjawil to, co od pokolen stanowilo scisla tajemnice panstwowa; informacje przekazane w testamencie przez Tocsa.
X
O ile Hal Reon dobrze sobie przypominal, przezyl do tej pory tylko raz podobna wiosne – w roku 2171.
Bylo cieplo i blogo, a wonne powietrze naklanialo do oddychania pelna piersia. Taki zapach wzbudza radosc i zadze czynu, moze uszczesliwic.
A przeciez pora roku nie byla jeszcze tak bardzo zaawansowana; paki dopiero rozkwitaly, a liscie wygladaly tak delikatnie, ze chcialoby sie oslonic je od gory dlonmi. A ta trawa! Zielona i tak krucha, ze deptanie jej wydawalo sie barbarzynstwem!
Ale dla dwojga ludzi wlasne samopoczucie bylo chyba wazniejsze, niz dobro trawy. Djamila i Hal rozpostarli swoj nieprzemakalny koc na lesnej polanie pokrytej mchem, w miejscu, gdzie slonce mialo swiecic Jeszcze przez dluzszy czas, zdjeli z siebie ubrania i zaczeli sie opalac.
Hal lezal, podlozywszy rece pod glowe. Wpatrywal sie w bezkresny blekit, obserwowal bezwiednie migotliwe niebo nad wierzcholkami drzew, ale mysli jego krazyly ustawicznie wokol kombinatu, ktory zaczynal stwarzac problemy.
Juz od miesiaca wysilal swoj umysl nad tym, w jaki sposob mozna by udoskonalic te przeklete katalizatory, ktore za wczesnie przestawaly dzialac. Robil to wprawdzie bez zapalu, poniewaz sadzil, ze zna bardziej efektywna droge. Ostatecznie opracowalem elaborat na ten temat, pomyslal, interesujace studium, ktore plesnieje teraz gdzies w szufladzie w sali egzaminacyjnej. m
Niejednokrotnie zastanawial sie juz nad tym, czy nie zaczyna ulegac wystepujacej obecnie w placowkach badawczych tendencji nieuznawania nowosci i akceptowania tego, co juz istnieje. Ta metoda rozpowszechniala sie tak, niczym dawniej przewlekla grypa, stawala sie nawykiem, przyjmowana nieswiadomie przez jednostki i necaca dzieki swej wygodzie. Gdyby niedawny zjazd psychologow nie ujawnil tego zjawiska, kto wie, jak dalej potoczylyby sie sprawy.
– Mila – odezwal sie – czy musze isc z toba wieczorem?
– Jak to? – zapytala. – Przeciez sam chciales.
– Tak, tylko… Widzisz, przyszedl mi do glowy pewien pomysl. Byloby dobrze, gdybym jeszcze raz zajal sie tym generatorem. Gdyby okazalo sie, ze pomysl jest dobry, mozna by go jeszcze uwzglednic; jutro ustalamy plan…
– No, dobrze – odparla po chwili Djamila – dam sobie jakos rade. – Odwrocila sie na wznak, rozrzucajac szeroko rece, po czym dodala leniwie: – Ale wlasciwie to ty powinienes isc; te wszystkie wyglupy, ktore zacznie wyliczac wychowawczyni, nasz kochany syn odziedziczyl po tobie!
Hal westchnal nienaturalnie glosno. Temat, ktory nie ma konca, na pewno starszy, niz nasz szescioletni Dan, a moze nawet istniejacy tak dlugo, jak sama ludzkosc. Ale Mila ma chyba racje. Hal poczul wyrzuty sumienia. Moze jestem za bardzo wygodnicki? Ona tez nie jest lepsza ode mnie, probowal sie pocieszyc. Te kochane malenstwa wykazuja nieraz taka samodzielnosc, jakbysmy nie byli im juz wcale potrzebni, a nasza pedagogiczna ingerencja przeszkadzala im.
Trzeba by po prostu wymyslac stale cos nowego, cos, co budziloby ich nieprzerwany zachwyt. Co za bzdura! Ale w Domu Wychowawczym jakos sobie z tym poradzili. W koncu moglo to jednak doprowadzic do sytuacji, w ktorej rodzice staliby sie czyms drugorzednym. W kazdym razie kiedy ich Dan spogladal na kogos, mierzac wzrokiem od stop do glow, mozna bylo odczuc, jak przestarzale ma sie poglady. Przez chwile lezeli w milczeniu. Hal zwrocil glowe w jej strone. Djamila miala przymkniete oczy.
Wsparl sie na lokciu. Jest tak cudowna, jak pierwszego dnia. To juz siedem lat. I nie widze zadnego powodu, dla ktorego nie mielibysmy przezyc wspolnie nastepnych siedemdziesieciu lat. Powinnismy troche czesciej spedzac nasz wolny czas razem. Mala ma dopiero cztery latka, a juz zaczyna prowadzic poza przedszkolem swoje wlasne zycie. Jezeli tak dalej pojdzie, to wkrotce nie bedziemy sie widzieli calymi dniami… Gdyby ktos mnie zapytal, czy jestem szczesliwy, odpowiedzialbym bez namyslu: tak. Na pewno nikt z nas nie zrezygnowalby chetnie ze swych dawnych nawykow. Warto jest zyc, tak jak teraz! Nawet majac do czynienia z tymi bezwartosciowymi katalizatorami!
Popatrzyl na Djamile.
Calkowicie odprezona lezala na plecach, a miedzy jej pelnymi piersiami polyskiwaly drobne kropelki potu.
Zaczal rozgladac sie wlasnie za jakims zdzblem trawy, ktorym chcial ja polaskotac, kiedy tuz przy jego uchu cos zabrzeczalo, delikatniej niz pszczola.
Przedwiosnie nie zdazylo jeszcze powolac do zycia zbyt wielu owadow, skad wiec wzial sie ten natret?
Owad krazyl nad Djamila, zataczajac to wieksze, to znow mniejsze kola, i w koncu osiadl na jej lewej piersi.
Nie otwierajac oczu, Djamila machnela reka. Mucha siedziala jednak nadal na swoim miejscu, nie drgnawszy nawet.
Hal nachylil sie troche, chcac zdmuchnac intruza. Nagle oslupial: mucha miala trzy drobne skrzydla o ukladzie symetrycznie promienistym.
Momentalnie oprzytomnial. Zeby tylko sie nie poruszyla! Mila spala nadal.
Ostroznie podpelzl blizej. Szkoda, ze ten zwierz nie usiadl na prawej piersi, pomyslal. Widzial niewiele. Owad, nie wiekszy od zwyklej muchy domowej, mial trzy skrzydla, ogon w ksztalcie zadla, zakonczony kilkoma wlosami i – co ostatecznie nie bylo rzecza rzadka – blyszczal metalicznie.
Hal pochylil glowe; zwierza mialo jedynie trzy krotkie, nieksztaltne nogi.
Co za dziwny owad! W dodatku w ogole sie nie rusza!
Poniewaz Hal nie dostrzegl niczego, co wygladaloby na wysuniete zadlo, nie obawial sie uklucia.
Zastanawial sie wlasnie, czy nie powinien schwytac tej osobliwosci, kiedy wydarzylo sie cos jeszcze bardziej dziwnego: od muchy odlaczyly sie dwie szare kropeczki i zaczely poruszac sie prawie niepostrzezenie w kierunku najwyzszego punktu. Nie mialy nawet milimetra dlugosci, ale Hal odniosl wrazenie, ze sa to raczej drobne przecinki, ktore – tu wstrzymal w podnieceniu oddech – przesuwaly sie do przodu w pozycji pionowej. Wydawaly sie tak lekkie i tak ostroznie sie poruszaly, ze Djamila nie czula ich w ogole. Oddychala teraz gleboko i rownomiernie.
Hal, w przeciwienstwie do niej, bal sie niemal odetchnac. Ostroznie przysunal sie jeszcze blizej, nie wstajac, zeby nie sploszyc przypadkiem tej dziwnej istoty.
Przecinki dotarly juz do granicy miedzy biela a kakaowym brazem. Tam znieruchomialy, odwrocily sie w lewo, potem w prawo, nawet wykonaly ruch, jakby sie ugiely, po czym zajely sie kilkoma drobnymi wloskami, ktore rosly w tym miejscu.
Djamila poruszyla sie, przyjmujac wygodniejsza pozycje. Jej piersi drgnely leciutko. Mucha zachwiala sie!
Hal zaczal pocic sie z podniecenia. Zanim jednak zdolal zareagowac, wszystko minelo: kropeczki, a raczej