drobne przecinki staly sie nagle bardzo ruchliwe. Nie zdazyl nawet zmienic swojej pozycji – lezal na brzuchu, z rekami skrzyzowanymi pod piersia, opierajac sie na nich calym tulowiem – gdy przecinki dotarly do muchy i zniknely.
Nieoczekiwanie skrzydla owada zaczely obracac sie poziomo! Bardzo szybko. Owad wzbil sie blyskawicznie do gory, zatoczyl trzy, cztery coraz wieksze kola i oddalil sie powoli.
Hala doszlo jeszcze ciche brzeczenie. Wytezyl wzrok, aby mozliwie jak najdluzej nie stracic owada z oczu.
Owad kierowal sie w strone stojacego opodal drzewa, zwalniajac lot jeszcze bardziej.
W gorze, na wysokosci okolo pieciu metrow, byla kiedys upilowana dosyc gruba galaz. Widocznie tam wlasnie osiadl owad, gdyz zniknal z pola widzenia Hala i nie pojawil sie wiecej.
Hal opadl do tylu. Dopiero teraz poczul, jak bardzo jest podniecony. Oblewal go pot, puls bil szybciej, oczy piekly.
Co to bylo? Na pewno nie mucha!
Ale jezeli nie mucha, to co?
Jakis nieznany owad.
Bzdura! Owad z wirujacymi skrzydlami! Wirowanie to ruch obrotowy na lozysku. Zaden organizm nie bylby chyba zdolny uczynic czegos takiego.
Hal nie mogl zebrac mysli. Zmusil sie do koncentracji, zastanawiajac sie goraczkowo, czy kiedykolwiek w zyciu widzial juz taka istote. Jego wiadomosci z biologii elementarnej pozostawialy jednak sporo do zyczenia. Kto by sobie napychal glowe faktami, skoro komputer domowy w ciagu kilku minut mogl dostarczyc zadanych informacji z centrali encyklopedycznej. Ale Hal nie bardzo wierzyl w istnienie takiego organizmu. Czy to mozliwe, ze wlasnie ja odkrylem na tym starym, calkowicie przeczesanym i zmienionym swiecie nieznanego do dzis owada, w dodatku takiego dziwnego, rozmyslal. Co za idiotyzm! Znowu spocil sie z emocji, nie mogl juz ulezec w miejscu, usiadl na trawie.
Jezeli to nie byl zywy organizm, to co? Maszyna, mala maszynka.
Kiedy pomyslal o przecinkach, zakrecilo mu sie w glowie.
Zerwal sie z miejsca. Tu lezy Djamila pograzona we snie. Oto polana, a tu drzewa. Lekki powiew wiatru wsrod lisci. A wiec jestem przytomny, to nie sen!
Polozyl sie z powrotem. Cos niebywalego!
Jego nastepna mysla bylo obudzic Djamile. Musze wreszcie cos zrobic, nie moge przeciez lezec tak bezczynnie!
Maszyna!
Maszyna? Chyba widzialem juz kiedys cos takiego. Zadumal sie. Dlugo tak rozmyslal, az wreszcie cos przyszlo mu do glowy: zdjecie w jakiejs starej encyklopedii. W ubieglym wieku istnialy takie maszyny latajace, heli… heliko… Nie mogl sobie przypomniec. Zaraz – helikopter! Teraz pamietal juz wszystko: dwa do czterech przecinkow, ach, bzdura – czlonkowie zalogi.
– Mila!
Cisza.
– Djamila, wstawaj!
Jezeli Hal, zwracajac sie do niej, uzywal pelnego imienia, oznaczalo to, ze sprawa byla powazna. Tak tez bylo tym razem!
Zwrocila ku niemu glowe, mrugajac oczami.
– Nie spisz juz? – zapytal tonem inkwizytorskim.
Otworzyla oczy przesadnie szeroko i potrzasnela glowa.
– Przed chwila na twojej piersi stal hel… helikopter. Wyladowal tam – zawolal Hal.
– Hm – mruknela tonem zupelnie jednoznacznym.
– Naprawde, tu!
– Przestan, to laskocze – zachichotala.
Hal poczul, ze zaczyna ogarniac go zlosc. – Z pilotami, rozumiesz, takimi malymi. – Zmruzyl oko, zeby lepiej ocenic odstep miedzy kciukiem a palcem wskazujacym; w taki wlasnie sposob zademonstrowal wzrost pilotow.
Spojrzala na niego z politowaniem, z jakim spojrzalaby chyba na rozbitka ze statku kosmicznego, ktoremu lata samotnosci rzucily sie na mozg. Potem powoli, z prowokacyjnym spokojem puknela sie w czolo.
– Te twoje katalizatory zalazly ci niezle za skore – powiedziala z przekonaniem.
– Bzdura! – zaprzeczyl gwaltownie. – Czy przedtem, zanim zasnelas, poczulas, ze cos ci usiadlo na piersi? Machnelas nawet reka.
– Mozliwe – przyznala niepewnie. Jeszcze nie udzielilo sie jej jego podniecenie.
– To byl wlasnie on! – zawolal Hal.
– Kto?
– No, helikopter, do diabla! – Teraz rozzloscil sie nie na zarty.
– Aha! – Skinela glowa. – A co to takiego helikopter?
– To taki niby samolot z ubieglego wieku, z wirnikiem nosnym, startujacy pionowo do gory – wyjasnial niecierpliwie, zataczajac palcem wskazujacym kregi przed jej nosem, ktore mialy imitowac obroty wirnika.
– Rozumiem – powiedziala. – I taki helikopter stal tu? – wskazala palcem. – W dodatku z pilotami?
– No, nareszcie – odetchnal z ulga. – Mam nadzieje, ze rozumiesz tez, co to oznacza!
– Owszem – odparla z udana powaga i, nie unoszac glowy, skinela nia z namyslem. Nadal lezala na wznak z prowokacyjnym spokojem. – Mozna by bylo oskarzyc ich przed rada rozjemcza o nieprzyzwoite dotkniecie.
Tym razem cierpliwosc Hala sie wyczerpala. Chwycil Djamile za ramiona i poderwal do gory.
– Ja mowie powaznie! – zawolal.
– Naruszyles ich lotnisko – powiedziala z wyrzutem. Po chwili zrozumiala chyba jednak powage sytuacji. Sam zreszta Hal czul sie podekscytowany jak jeszcze nigdy przedtem. To na pewno widac po mnie, pomyslal.
– Nie czujesz sie dobrze? – zapytala przykladajac mu dlon do czola.
– Posluchaj – powiedzial, zmuszajac sie do spokoju. – Nie przerywaj mi, to ci wszystko opowiem. – I zaczal opowiadac od poczatku.
Djamila sluchala uwaznie. Kiedy skonczyl, zapytala rzeczowo:
– Czy to na pewno nie byl sen? To sie nieraz zdarza – dodala uspokajajaco, widzac jego gwaltowny ruch reka.
Zapadla cisza.
Raptem zapytala:
– Tam w gorze? – To mowiac, wskazala na brzoze z odcietym konarem.
Skinal glowa.
– Moze zobaczymy? – zaproponowala.
Poczul wobec niej wdziecznosc. Przynajmniej zachowuje sie tak, jakby mi wierzyla, pomyslal.
Szybko narzucili cos na siebie. Hal zaczal wchodzic na drzewo, starajac sie nie trzasc nim za bardzo.
Z wysilkiem dotarl do galezi i spojrzal na miejsce jej odciecia, tworzace platforme. To, co ujrzal, zaskoczylo go tak, ze o maly wlos nie spadl na dol.
Szybko skinal na Djamile, zeby wdrapala sie ostroznie za nim. Sam wspial sie jeszcze wyzej, dotarl do widlastego konara, polozyl sie brzuchem na galezi i w ten sposob mial niemal tuz przed soba platforme.
Tymczasem Djamila usadowila sie w miejscu, z ktorego rowniez mogla obserwowac platforme. Krew naplynela jej do twarzy, oczy lataly nerwowo, usta byly otwarte jak do krzyku.
Przed nimi znajdowalo sie lotnisko!
Wystarczylo spojrzec na panujacy tam porzadek, zeby pozbyc sie watpliwosci, czy ma sie do czynienia z istotami rozumnymi. W idealnie rownym szeregu stalo siedem mini-helikopterow, przed nimi kilka filigranowych wozkow podnosnych i reszta sprzetu. Helikoptery, wsrod ktorych znajdowaly sie maszyny roznego typu, znajdowaly sie na skraju gladkiego pasa startowego o szerokosci okolo dwoch centymetrow. Hal domyslil sie, ze moga tu startowac i ladowac rowniez inne samoloty, nie tylko te startujace pionowo.
Niemal na skraju plaszczyzny staly czworokatne bryly, a wlasciwie malutkie brylki. Hal uznal je za budowle, poniewaz mialy otwory, jakby po nakluciu kanciasta igla, ktore spelnialy wedlug niego rola okien.
Posrodku platformy wznosila sie czterocentymetrowej wysokosci wieza, nie grubsza od zwyklej slomki do