odpowiedzial sam sobie: – Nie, bo skad w takim razie mielibyscie ten drobiazg?
Nie zastanawial sie dluzej.
– Sluchaj – powiedzial – sprobuje skontaktowac sie z profesorem Agelem, nie, on wyjechal… No, to z profesorem Fontaine. To jest nasz ekspert. Potem przyjde po ciebie i odwiedzimy go razem. Djamila tez.
Propozycja Gwena ucieszyla Hala; druga osoba, z ktora zaplanowal spotkanie, byl wlasnie profesor Fontaine.
Dyskusja trwala trzy godziny. Profesor Fontaine byl czlowiekiem praktycznym. Kiedy Hal postawil przed nim helikopter, zmarszczyl tylko nos i wysluchal wszystkiego do konca, rowniez wyjasnien Djamili.
– Kiedy to sie stalo? – zapytal wreszcie.
Potem zastanawial sie przez chwile.
– Drzewo stoi tam jeszcze, no tak, oczywiscie. – Mowil raczej do samego siebie. Wyjrzal przez okno.
Piekny, wiosenny dzien przechodzil juz w zimna, pogodna noc.
– Jutro o szostej u mnie – zadecydowal profesor. – Formalnosci w zakladach pracy zalatwie sam. – Uswiadomil sobie widocznie swa nadrzedna funkcje i spojrzal na nich jakby z gory. – Nie myle sie chyba przypuszczajac, ze chca panstwo wziac w tym udzial? – Usmiechnal sie. – Kolego Kasper, najpozniej pojutrze wasza komisja powinna sie tym zajac.
Hal poczul sie troche nieswojo. Myslal w tej chwili o swoich katalizatorach, ale jeszcze bardziej o minie, jaka zrobi Royl, jego szef. Na pewno nie wykaze zadnego zrozumienia dla pomyslu, zebym przez pewien nieokreslony czas zajmowal sie jakims glupstwem. Dla niego wszystko, co rozgrywa sie poza kombinatem, na forum jakichs komisji czy gremiow, jest glupstwem albo przynajmniej sprawa drugo – lub nawet trzeciorzedna, a wiec prawie zbyteczna. Oczywiscie i tym razem nie powie tego oficjalnie. Wlasciwie to niezly facet, ale ma spore zadatki na technokrate i jest teraz na najlepszej drodze, aby stac sie fachowym idiota, snul zlosliwie swe rozwazania Hal, niezupelnie obiektywne; przypomnial sobie wlasny projekt. Ale mimo to dokonalismy juz wiele w naszym – kombinacie, rowniez w moim wydziale. Czy to umocnilo Royla w przekonaniu, ze jest kims wybitnym? Jezeli tak, to oczywiscie moje dodatkowe zajecie bedzie dla niego sola w oku.
Pomyslal o zjezdzie psychologow i jego niezadowolenie poglebilo sie. Nietrudno bylo zgadnac, ze nie bedzie go tu przez dluzszy czas, a wtedy moze wysliznac mu sie z rak wiele spraw. Ale ostatecznie takie odkrycie to tez nie byle co!
Ciekawe, czy Royl uwierzylby w istnienie tych malutkich ludzikow, gdyby mu o nich powiedziec? Zyjemy w czasach, kiedy wszystko jest mozliwe, albo takie przynajmniej odnosi sie wrazenie, zastanawial sie Hal. W kazdym razie kazdy przejaw postepu technicznego jest realny, kazda maszyna powstaje w wyniku mysli ludzkiej i nie jest uznawana za sensacje. Nawet nawiazanie kontaktu z inna cywilizacja we wszechswiecie jest juz tylko kwestia czasu. A Royla, ani nikogo innego nie zdziwilaby wiadomosc o wyladowaniu kosmonautow z innej planety.
Cos, co mozna przewidziec, nie bylo w stanie zadziwic Royla. Jezeli droge wyznaczyla juz nauka pozostawalo tylko rozwiazac zadanie do konca. I jezeli mam dokonczyc te mysl, to istnieje dzis wielu ludzi pokroju Royla. To oczywiscie nie jest zbyt pocieszajace, ale nic nie poradzimy.
Hal spojrzal na Fontaine'a, na jego zaczerwieniona z podniecenia twarz, i uswiadomil sobie, ze z calego serca powie “tak”, niezaleznie od tego, jak to sie odbije na jego opinii w kombinacie.
Profesor zwrocil sie do Djamili i Hala.
– Wasze odkrycie jest rzeczywiscie nieslychane – powiedzial, po czym pokiwal glowa.
– Kim oni moga byc, profesorze? – Hal zadal pytanie, nad ktorym wszyscy glowili sie juz od – kilku godzin. – Czy przybyli stamtad? – Tu wskazal reka jakis nieokreslony punkt na roziskrzonym; gwiazdami niebie.
Profesor wzruszyl ramionami.
– Poczekajcie do jutra – odparl.
XI
Dziewiaty dzien – wspanialy, wonny, sloneczny; dzien, ktory ozywial wschodzaca juz zielen olbrzymiego lasu i ubarwil polane pod pelniacym role bazy; drzewem. Nawet odglosy olbrzymich, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwych ptakow, brzmialy radosniej.
Tego dnia dyspozytor zarzadzil alarm o godzinie dwunastej. Na lotnisku znajdowal sie tylko helikopter, pozostale krazyly od dwoch dni nad miastem. Szukaly okazji, aby zwrocic na siebie uwage i prowadzily obserwacje. Chris udal sie z nimi, chcac byc pod reka na wypadek, gdyby zaszla potrzeba podjecia natychmiastowej decyzji. W bazie pozostali Gela, grupa zaopatrzeniowa i Karl jako pilot.
Krotki raport, przekazany Geli przez dyspozytora, brzmial:
– Polana pod “Highlife” zmienila nagle calkowicie swoj wyglad. Czesc zielonej powierzchni pokrywa teraz jakas biala, rozlegla masa! – Z wahaniem dodal jeszcze: – To zjawisko moze miec cos wspolnego z istotami makro.
Po chwili Gela wbiegla po stopniach na szczyt wiezy dyspozycyjnej “Poludnie”, z ktorej roztaczal sie widok na polane. Zanim jeszcze podeszla do okna, poprosila dyspozytora, aby wezwal Karla.
Rzeczywiscie: na polanie lezaly dwa ciala o niewyraznych konturach, wydatnych wypuklosciach i wrebach. Ale dlaczego wszystko dokola jest takie biale, zastanawiala sie Gela. Istoty makro, ktore widywalismy do tej pory, wygladaly inaczej.
W zamysleniu spogladala na swoje dlonie, odcinajace sie biela od szarego pulpitu sterowniczego. Nagle zrozumiala: oni sa nie ubrani! Widocznie wygrzewaja sie w wiosennym sloncu, maja czas.
Co za wspaniala okazja. Musimy zrobic wszystko, zeby ja wykorzystac, pomyslala. Odwrocila sie do dyspozytora.
– Wezwij Chrisa i jego grupe. Powiedz mu, ze sprobuje sciagnac uwage tamtych na baze.
W tym momencie nadszedl Karl.
– Karl – powiedzial Gela. – Przygotuj helikopter do startu. Zaryzykujemy. Spojrz! – Wskazala reka za okno. – To nasza szansa – dodala.
Karl skinal glowa. Oczy mu blyszczaly. – Masz jakis plan? – zapytal.
Wzruszyla ramionami.
– Zblizymy sie do nich i wyladujemy, o ile to bedzie mozliwe, w ich polu widzenia. Sama nie wiem.
Poczul dla niej podziw. Znali sie od czasow, kiedy zaczela studiowac. Ale jakie mogla miec doswiadczenie, kiedy w gre wchodzila tego rodzaju ekspedycja? Ma studia, zgoda. Ale tu, teraz? Po tych wszystkich niezbyt pocieszajacych probach nawiazania kontaktu z istotami makro? Tamta katastrofa podczas burzy moze wydawac sie przy tym dziecieca zabawa. Tym razem chodzi o smierc i zycie.
Jak ona to spokojnie powiedziala: “Zblizymy sie do nich…” Wlasciwie pasuja do siebie z Chrisem. On tez by sie dlugo nie zastanawial.
Karl wyjrzal jeszcze raz przez okno. Dwie biale gory wygladaly tak, jakby sie wcale nie zmienily.
– No, to czas na mnie – powiedzial. – Przygotuje helikopter, a ty nie spuszczaj ich z oka.
Wkrotce wystartowali. Poczatkowo zamierzali zblizyc sie lotem koszacym, kiedy jednak dotarli do podnoza drzewa, okazalo sie, ze istoty makro, dajace sie z gory ogarnac wzrokiem, zmienily sie teraz w mase o mglistych zarysach, odcinajaca sie od zieleni lesnej polany. W miare zblizania kontury zacieraly sie coraz bardziej, a biel zalewala juz jakby caly horyzont.
– Karl, wyladujemy na nich – odezwala sie nagle Gela. Siedziala w fotelu drugiego pilota i nachylona do przodu wpatrywala sie przed siebie, podniecona, z zarozowionymi policzkami, bebniac nerwowe palcami o tablice rozdzielcza. – Wyszukaj jakis wysoko polozony punkt, miejsce na tej bialej powierzchni, gdzie bedziemy widoczni, rozumiesz? Zeby nas dostrzegli!
Skinal glowa. Helikopter zatoczyl kilkakrotnie kregi, pod nimi przemknal mocno zroznicowany teren. Zielen podloza i biel cial istot makro zmienialy sie jak w kalejdoskopie.
Najpierw widzieli tylko trudny do zidentyfikowania teren poprzerzynany rozpadlinami i dopiero przy trzecim okrazeniu Gela zawolala:
– To sa chyba ich glowy. Tam nie laduj w zadnym razie. Nie byliby tym zachwyceni, pamietasz o niedawnym wypadku Chrisa? Nie zblizaj sie tez za bardzo do ich oczu! – Gela oparla lewa reka na ramieniu Karla. Drzala z podniecenia. Potem spojrzala mu prosto w oczy. – Badz ostrozny, Karl – powiedziala cicho.