opuszczaja pomieszczenia! Nie zidentyfikowane niebezpieczenstwo!
Pospiesznie zeszli z wiezy. Zgodnie z instrukcja obowiazujaca w razie alarmu, kazdy z nich mial schronic sie teraz w odpowiedniej jaskini na skraju plaskowyzu.
Po drodze spotkal Karla i Gele. Odniosl wrazenie, ze Gela czekala na niego, i przez chwile poczul sie szczesliwy. Ostatni odcinek drogi przebiegli wspolnie.
– Chris, jak myslisz – Gela wykrzykiwala poszczegolne slowa w rytm oddechu – czy to mozliwe, ze sie nam uda?
Wstrzasy przybraly na sile, utrudniajac poruszanie sie. Chris nie odpowiedzial. Zwolnil kroku i obejrzal sie. W oddali staly helikoptery. Powinnismy byli zabezpieczyc przynajmniej jeden, pomyslal.
Gela pozostala w tyle, czekajac na niego. Chwycil ja za reke.
– Niedlugo dowiemy sie czegos wiecej, chodz!
Dotarli wlasnie do schronu, kiedy niebo pociemnialo. Nie bylo sensu trzymac teraz calej grupy w jaskini, jak nakazywal regulamin. Staneli wiec przy wyjsciu, spogladajac w gore.
W odleglosci okolo tysiaca stop widniala nad rownina, oswietlona od tylu promieniami slonca, potezna kula. Zrenice dwojga olbrzymich oczu poruszaly sie, obejmujac swym zasiegiem caly plac.
Stojacy przed jaskinia mimo woli cofneli sie, kryjac sie w jej wnetrzu.
Chris, nie zdajac sobie nawet sprawy z tego, co robi, scisnal reke Geli. Przysunela sie do niego blizej.
– Nareszcie – wykrztusil Chris.
Glowa nagle zniknela. Kolejne wstrzasy zaniepokoily wszystkich.
– Co teraz? – Takie i podobne pytania rozlegaly sie dokola. Spogladali po sobie bezradnie.
– Poczekajmy – zawolal Chris, wymachujac reka, aby zwrocic na siebie uwage. – Poczekajmy – powtorzyl:
– Charles, przygotuj kamere filmowa. Karl, sprobuj sprowadzic tu pod schron helikopter, ale uwazaj na siebie.
Czekanie stawalo sie nieznosne. Ennil upieral sie, zeby podjac na nowo obserwacje z wiezy. Chris nie zgodzil sie na to.
– Co ty bys zrobil na ich miejscu? – zapytal. – Oni zetkneli sie z nami po raz pierwszy, musza najpierw otrzasnac sie z zaskoczenia i cos postanowic. A jak myslisz, ile my bysmy potrzebowali na to czasu? No, widzisz!
Przed nimi wystartowal helikopter. Wlasnie wyladowal przed schronem, a Nilpach wyskoczyl z niego, meldujac:
– Wzialem pierwszy lepszy, ktory… – kiedy nastapily nowe wstrzasy.
– Nadchodza – ostrzegl Chris. Nie wiedzial, co sie stanie. Przez chwile przypomnial sobie Tocsa.
Czy istnieje jakies niebezpieczenstwo? Wystarczy lekkie przycisniecie palcem, a zginie cala zaloga, nawet jezeli bedzie to przypadek…
Ale teraz oni juz wiedza o naszym istnieniu! Chris poczul narastajacy w nim niepokoj. Nie polecil jednak innym wejsc do schronu. Sam stal tuz przy wejsciu starajac sie objac wzrokiem caly plaskowyz.
Nagle zdretwial z przerazenia. Znowu pojawila sie w gorze para oczu patrzacych na plac, lekko zbieznych, jak u Geli. i
Kiedy Chris uswiadomil sobie, ze wzrok makrosa skoncentrowal sie na czyms okreslonym, Gela krzyknela. Odwrocil sie blyskawicznie. Do schronu zblizala sie rozowa sciana o wysokosci co najmniej szescdziesieciu stop, lsniaca i – jak sie wydawalo – mocna. Zatrzymala sie przy helikopterze, objela go do polowy od tylu i znieruchomiala. W nastepnej chwili kolor sie zmienil, to cos przypominajace sciane stalo sie bardziej biale.
Gela szturchnela Chrisa lekko w zebra. Podsunela mu pod oczy prawa dlon i z calej sily scisnela konce kciuka i palca wskazujacego.
– Widzisz, jak sie zmienia kolor! – szepnela. Pojal od razu i pokiwal glowa.
Helikopter zostal ostroznie uniesiony na wysokosc okolo trzydziestu metrow, potem poddany gwaltownym obrotom i szarpnieciom. Wreszcie powrocil na swoje miejsce. Kolor kciuka makrosa nie zmienil sie jednak ponownie na rozowy; widocznie makros nadal sciskal mocno smiglowiec miedzy palcami.
– Gdyby ktos z nas siedzial tam w srodku, moglby jeszcze wyjsc – powiedziala Gela jakby do siebie samej. Wydawalo sie, ze jej slowa rozladowaly napiecie, ktore zawislo nad nimi jak pole silowe. Zaczeto snuc przypuszczenia, wymieniac poglady.
Raptem paznokiec i helikopter zniknely jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki.
Kiedy Chris wspial sie na plaskowyz, zdolal jeszcze dojrzec duzy, splatany klab znikajacy za krawedzia rowniny.
– Zabral helikopter, jako dowod dla innych, rozumiecie? – Chris promienial ze szczescia. W porywie radosci przycisnal do siebie Gele.
– Chris! – Jej okrzyk wyrazal zadowolenie, wyrzut i zaklopotanie jednoczesnie.
– Te nic, Gela! – zawolal. – Teraz wszystko sie zmieni.
Uwolnil ja z uscisku, spojrzal na rozradowane twarze towarzyszy i spowaznial.
– Przyjaciele, oto moje polecenia: Do jutra, do dziewiatej rano, ewakuujemy baze. Wezmiemy ze soba tyle, ile zdolamy. A teraz, Charles, zadnych dyskusji, do maszyn, damy im eskorte honorowa.
Zalogi w radosnym nastroju rozbiegly sie do swych maszyn, przygotowujac sie do startu.
Chris i Gela pobiegli na wieze. Na ich oczach helikoptery jeden za drugim znikaly w dole za krawedzia, plaskowyzu.
Stali tak, dopoki wszystkie maszyny nie powrocily.
XII
Samolot pedzil na sygnale i wlaczonym swietle alarmowym. W ciagu pol godziny dotarli do polany.
Trawa byla swieza, nikt jednak nie zwracal uwagi ani na nia, ani na wonne, orzezwiajace powietrze.
Profesor Fontaine i Gwen obstawali przy przeprowadzeniu wizji lokalnej. Na szczescie nie zazadali, zeby Hal i Djamila sie rozebrali, na to bylo zreszta za chlodno.
Profesor wykazywal nieprawdopodobny wprost zapal. Dopiero teraz Hal zwrocil uwage na jego figure: byl niski i kragly.
Fontaine mierzyl odleglosc do drzewa, dotykal slowkiem piersi Djamili, mowiac przy tym “pardon”. Hal musial biec wokol rozlozonego koca, demonstrujac w ten sposob tor lotu helikoptera. Przez caly ten czas profesor jadl z niewzruszonym spokojem jakies okragle ciasteczka, ktore wyciagal z kieszeni spodni. Gwen zachowywal sie bardziej powsciagliwie. Spogladal na platforme przekrzywiajac troche glowe, bo w nocy spuchla mu prawa powieka.
Wreszcie profesor zakonczyl ogledziny na ziemi i polecil Halowi wejsc na brzoze. Oczywiscie ja, pomyslal Hal. Ale tym razem mogl posluzyc sie slupolazami, ktore ulatwialy zadanie.
Baza wygladala na opuszczona, w kazdym razie na placu nie bylo ani jednego helikoptera. Nie bylo tez sladu zycia w czworokatnych brylach, ktore Hal uznal za budynki.
Przekazal na dol swoje spostrzezenia. Po krotkim namysle Gwen zawolal:
– Spusc line!
Do liny, ktora Hal nastepnie wciagnal do gory, przywiazano reczna pile i puszke.
Jeszcze nigdy w zyciu Hal nie pilowal drzewa, do tego recznie i w tak niewygodnej pozycji, obarczony olbrzymia odpowiedzialnoscia i przestrzegany bez przerwy okrzykami w rodzaju: “Badz ostrozny” albo “Nie trzes tak”!
Juz po chwili, mimo porannego chlodu, poczul sie jak w saunie.
Napomnienia z dolu przybraly jeszcze bardziej na sile pod koniec pilowania, a kiedy zaczal wkladac upilowana szczape drewna do puszki, osiagnely punkt kulminacyjny. Wreszcie opuscil na dol puszke ktora wyladowala szczesliwie w trawie.
Wkrotce i Hal znalazl sie pod drzewem, calkowicie wyczerpany. Nikt mu jednak nie wspolczul, nawet Djamila.
Profesor i Gwen kleczeli, obserwujac baze. Djamila wykonywala jakas dziwna gimnastyke glowa. Siedzi cos