zlotawa skora. Spotegowala ten efekt, wkladajac kolczyki w ksztalcie wielkich kol i czerwona elastyczna bluzke odslaniajaca ramiona, na sam jej widok Teddy'emu slinka naplynela do ust.
– Pewnie nie mozesz ustalic, czy bardzo cierpiala? – zapytala Josie miekko.
– Moge tylko powiedziec, ze wiekszosc ciosow zostala zadana juz po jej smierci. Nie mysl o tym.
– Nie moge nie myslec. – Spuscila oczy na swiezy kufel piwa. – Prawde mowiac… a moge chyba powiedziec ci prawde. Moge, Teddy?
– Jasne.
– Smierc mnie fascynuje. – Rozesmiala sie z zazenowaniem i pochylila ku niemu. Podchwycil uwodzicielski zapach jej perfum, poczul musniecie piersi na swym ramieniu. – Mysle, ze moge ci o tym powiedziec. To przeciez twoja praca. Kiedy ktos zostaje zabity i pisza o tym w gazetach albo pokazuja w telewizji, nie moge sie oderwac.
Zachichotal.
– To normalne. Tylko nikt sie do tego nie przyznaje.
– Masz racje. – Przysunela sie do niego razem z krzeslem. Ciemne wlosy musnely mu policzek. – Wiesz, kiedy puszczaja programy w rodzaju „Sprawy biezace” albo,,Nie rozwiazane zagadki”, o psychopatach i masowych mordercach, Wydaje mi sie to pasjonujace. To znaczy, dlaczego robia to ludziom i dlaczego tak trudno ich zlapac. Wszyscy jestesmy troche zaniepokojeni tym, ze ktos taki chodzi sobie po miescie, a z drugiej strony to jest takie podniecajace, rozumiesz?
Teddy podniosl kufel, jakby chcial zasalutowac.
– Dzieki temu wlasnie sprzedaja sie brukowce.
– Dzieki dociekliwym umyslom, tak? – Zachichotala i stuknela sie z
Wyczytal pytanie w jej oczach i zmarszczyl brwi.
– Posluchaj, Josie, naprawde nie musisz tego ogladac. Dalej gladzila go stopa po lydce.
– Moze to zabrzmi dziwnie i strasznie, ale mysle, ze to mogloby byc… pouczajace.
Teddy wiedzial, ze popelnia blad, ale trudno bylo wyperswadowac cos Josie Longstreet, kiedy juz podjela decyzje. Fakt, ze byli oboje na wpol pijani i mocno rozbawieni, wcale mu w tych perswazjach nie pomogl. Po trzech nieudanych probach udalo mu sie wsadzic klucz w tylne drzwi zaklad Palmera.
– To jest brama wjazdowa? – zapytala Josie, dlawiac dlonia nerwowy chichot.
Teddy cofnal sie mysla do okresu dziecinstwa. – „Zaklad Pogrzebowy Tu sie najlepiej zabalsamujesz”.
Josie az przykucnela ze smiechu. Zataczajac sie, weszli do srodka.
– Chryste, ale tu ciemno.
– Zaraz zapale swiatlo.
– Nie. – Serce walilo jej mlotem. Wziela reke Teddy'ego i przycisnela do swojej piersi. – Swiatlo zepsuje nastroj.
Teddy oparl ja plecami o drzwi i zatonal w dlugim, cmokliwym pocalunku. Przycisnal Josie mocniej do drzwi i siegnal pod jej bluzke. Piersi wymsknely sie z plytkich miseczek i spoczely w jego dloniach. Brodawki miala duze i stwardniale na kamien.
– Jezu! – wydyszal. – Masz doskonale napiecie miesni. – Zastapil dlonie ustami i zaczal sciagac z niej szorty.
– Poczekaj chwile, skarbie. Alez jestes napalony. – Rozesmiala sie i odepchnela go lekko. – Poszukam latarki. – Zanurzyla reke w torebce i wyciagnela latarke wielkosci dlugopisu. Omiotla swiatlem sciany, tworzac rozdygotane cienie. Zakrecilo jej sie w glowie ze strachu i podniecenia. Zupelnie jakby ogladala horror na Sky View.
– Dokad teraz?
Teddy przesunal palcami po jej nagim ramieniu. Zadrzala.
– Prosze tedy – powiedzial dworsko i ruszyl powloczac nogami.
– Niezly z ciebie numer, Teddy – rozesmiala sie. Ale trzymala sie tuz za nim, prawie depczac mu po pietach. – Pachnie zwiedlymi rozami i… Bog wie czym.
– To zapach cial, z ktorych uszly dusze, moja droga. – Nie ma sensu wspominac jej o plynie do balsamowania, formalinie i proszku do szorowania rak. Podszedl do nastepnych drzwi i w swietle latarki znalazl kolejny klucz.
– Jestes pewna? Przelknela sline i skinela glowa.
Teddy pchnal drzwi, myslac z niechecia o Palmerze i jego manii oliwienia zawiasow. Dlugie, przenikliwe skrzypniecie byloby bardzo bardzo na miejscu w tych okolicznosciach. Josie gleboko odetchnela i zapalila swiatlo.
– Cholera! – Otarla wilgotne dlonie o szorty. – To wyglada jak gabinet dentystyczny. Po co ci te rekawiczki?
– Naprawde chcesz wiedziec? Zwilzyla wargi jezykiem.
– Chyba nie. Czy to… – ruchem reki wskazala ksztalt spoczywajacy pod bialym przescieradlem. – To ona? – We wlasnej osobie.
Josie czula, jak dygocze od srodka.
– Chce zobaczyc.
– W porzadku. Wolno patrzec, nie wolno dotykac. – Teddy podszedl do stolu i odchylil przescieradlo.
Wnetrznosci Josie zakolysaly sie i osiadly z powrotem na swoim miejscu.
– Jezu! – szepnela. – Ona jest szara.
– Nie mialem czasu jej podmalowac.
Trzymajac sie za zoladek, Josie postapila krok naprzod.
– Jej gardlo…
– Przyczyna smierci. – Potarl wnetrzem dloni twardy jak jabluszko posladek Josie. – Noz mial siedemnastocentymetrowe ostrze. Spojrz tutaj. – Wyjal spod przescieradla ramie Eddy Lou. – Widzisz przebarwienia na jej przegubach? Otarta skore? Byla zwiazana sznurem do bielizny.
– Rany.
– Poza tym obgryzala paznokcie. – Cmoknal z dezaprobata i schowal jej dlon. – Siniak u podstawy czaszki… – Odwrocil glowe denatki – dowodzi, ze zostala uderzona przed smiercia. Na tyle mocno, by stracila przytomnosc. W tym czasie zabojca zwiazal ja i zakneblowal. Wlokna w ustach i na jezyku wskazuja na uzycie czerwonej bawelnianej tkaniny.
– I dowiedziales sie tego wszystkiego od niej? – Josie chlonela kazde slowo.
– O wiele wiecej.
– Czy zostala… No wiesz, zgwalcona?
– Robie test. Jezeli dopisze nam szczescie i znajdziemy slad spermy, mozemy przeprowadzic DNA.
– Aha. – Termin obil sie jej o uszy. – Ten, kto ja zabil, zabil rowniez dziecko.
– Ta pani umarla sama – sprostowal Teddy. – Poziom hormonow byl niski.
– Slucham?
– Nie miala farszu, skarbie.
– Ach tak? – Josie spojrzala na szara, martwa twarz. – Mowilam mu, ze klamie.
– Komu?
Potrzasnela glowa. Nie byl to najlepszy moment, by wspominac o Tuckerze. Josie oderwala wzrok od Eddy Lou i rozejrzala sie po sali.
Byla zafascynowana wystrojem wnetrza, kiedy sie juz oswoila z tym widokiem. Wszystkie te buteleczki, fiolki i dlugie blyszczace narzedzia. Wziela skalpel i wyprobowujac ostrze, rozciela sobie poduszeczke kciuka.
– Cholera!
– Dziecinko, nie powinnas tego dotykac. – Teddy, uosobienie wspolczucia, wyjal chusteczke do nosa i przycisnal ja do ranki. Ponad jego glowa Josie patrzyla na twarz na stole do balsamowania.
– Nie wiedzialam, ze to jest takie ostre.
– Mozna sie tym posiekac na kawaleczki. – Cmoknal jezykiem i dmuchal, dopoki sie nie usmiechnela. Naprawde byl mily. – Zatamujesz szybciej, jezeli go possiesz.
Przylozyla skaleczony palec do jego ust. Podczas gdy lizal ranke, Josie przymknela oczy. Podniecala ja