– Mowie ci, odejdz! Lzy przycmily jej wzrok.

– Gdybys tylko chcial mnie wysluchac. Tucker, Tucker, widzialam sie wczoraj wieczorem z tym doktorem. Tym z FBI. – Podniosla glos do krzyku, kiedy porsche zawyl silnikiem. – Edda Lou nie byla w ciazy. Nie bylo dziecka, Tucker. To byla pulapka, tak jak ci mowilam.

Josie syknela i zlapala sie za golen, gdzie uderzyl ja kamien. Wsciekla, nabrala garsc zwiru i cisnela za samochodem.

– Jezu Chryste! O co ten caly raban?

Josie odwrocila sie. Na werandzie stal Dwayne. Dlonia zakrywal oczy i chwial sie na nogach, ubrany tylko w bokserskie spodenki.

– Wszystko w porzadku – powiedziala Josie z westchnieniem, wracajac na werande. Nic juz nie mogla zrobic dla Tuckera, ale mogla zajac sie Dwayne'em. – Chodz, zrobimy sobie kawy.

Kierownica wibrowala pod reka Tuckera, kiedy skrecal na droge do miasta. Byl za bardzo wsciekly, by przejmowac sie tym, ze tylem wozu zarzucilo, a opony zapiszczaly zalosnie.

Nie ujdzie jej to na sucho. Mysl zataczala kregi w jego umysle. Do cholery, nie ujdzie jej to na sucho. Zgrzytajac zebami dociskal pedal gazu, dopoki strzalka nie siegnela stu trzydziestu.

Mimo licznych zakretow, widzial droge na wiele kilometrow przed soba. Fale rozprazonego powietrza drgajace nad szosa zdawaly sie rozmywac odleglosc. Nie wiedzial, dokad jedzie ani co ma zamiar zrobic. Ale wiedzial, ze zrobi to natychmiast. Natychmiast!

Zacisnal dlon na galce, szykujac sie do zmiany biegow przed zakretem, przy drodze do McNairow. Ale choc skrecil kierownica, samochod pomknal prosto. Tucker mial jeszcze tylko tyle czasu, by zaklac i nacisnac zupelnie bezuzyteczny hamulec.

Ubrana w jeden z babcinych kapeluszy z wielkim rondem ocieniajacym twarz, Caroline trzebila chaszcze przy swojej drodze. Mimo upalu i obolalych ramion bawila sie jak nigdy w zyciu. Nozyce byly ostre jak brzytwa, a ich drewniane raczki wypolerowane latami uzywania. Krotkie ogrodowe rekawice chronily jej rece przed zadrapaniami. Wyobrazala sobie, ze sa to te same rekawice, ktore wkladala babcia do tej samej ciezkiej pracy. Wlasciwie moglaby poczekac i zlecic robote Toby'emu. Ale cieszyl ja wysilek. Cieszylo slonce, kurz i upal, zapach swiezej zieleni. Cieszylo ja, ze troszczy sie sama o siebie. Wokol niej byl tylko spiew ptakow, przytlumione odglosy letniego popoludnia, samotnosc. Dokladnie to, czego potrzebowala. Roztarta wiec bolace ramiona i sciela winorosl gruba jak jej kciuk.

Uslyszala ryk silnika. Zanim jeszcze przyslonila dlonia oczy i spojrzala na skrawek drogi widoczny z alei, wiedziala, ze to Tucker. Samochod jechal z nadmierna szybkoscia, poza tym rozpoznala potezny pomruk porsche'a.

Ktoregos dnia, pomyslala, biorac sie pod boki, ktoregos dnia ten facet zmieni samochod w harmonijke, a sam wyladuje w szpitalu. Jezeli przypadkiem zmierza w te strone, powie mu, co o tym mysli. Dlaczego mezczyzna…

Rozlegl sie wizg opon na asfalcie i krzyk i choc wiecej w nim bylo zlosci niz strachu, zaczela biec, zanim jeszcze uslyszala zgrzyt miazdzonego metalu i dzwiek tluczonego szkla.

Nozyce wypadly jej z reki. Poprzez lomot swojego serca slyszala glos mlodego Carla Perkinsa wyspiewujacego historie niebieskich zamszowych butow.

– O moj Boze!

Zobaczyla koleiny wyzlobione w murawie, a w sekunde potem samego porsche'a wbitego w slup, na ktorym przed chwila wisiala jej skrzynka na listy. Okruchy szkla polyskiwaly jak brylanty na asfalcie. Ujrzala Tuckera z glowa na kierownicy i, wykrzykujac jego imie, podbiegla do samochodu.

– Och, Boze, moj Boze! Tucker!

Bojac sie go ruszyc, bojac sie go zostawic, dotykala lekko jego twarzy. Pisnela, kiedy podniosl glowe.

– Kurwa! Dech jej zaparlo.

– Ty idioto! Myslalam, ze nie zyjesz! Ten, kto tak jezdzi, powinien juz nie zyc! Dorosly mezczyzna, grzejacy droga jak nawalony, nieodpowiedzialna nastolatek. Nie rozumiem, jak mozesz…

– Zamknij sie, Caro. – Przylozyl dlon do pulsujacej glowy i stwierdzil, ze krwawi. Nic nowego. Siegnal niepewnie do klamki, ale Carolina go uprzedzila.

– Gdybys nie byl ranny, dalabym ci w nos. – Pomogla mu jednak wydostac sie zza kierownicy.

– Jestem w takim nastroju, ze moglbym ci oddac. – Zrobilo mu sie ciemno przed oczyma i oparl sie o tylny, nienaruszony zderzak. – Wylacz radio, dobrze? Wyjmij kluczyki.

Mamroczac pod nosem, wyszarpnela je ze stacyjki.

– Zniszczyles moja skrzynke na listy. Chyba powinnismy byc wdzieczni, ze nie byl to jakis samochod.

– Jutro przywioze ci nowa.

– Latwo przychodzi ci wymiana rzeczy, prawda? – Strach nadal jej glosowi ostre brzmienie. Otoczyla Tuckera ramieniem, przyjmujac na siebie ciezar jego ciala.

– Wiekszosc rzeczy.

Odleci mi ta pieprzona glowa, pomyslal. Jej nie uda mi sie wymienic.

Caroline na wpol niosla go, na wpol ciagnela sciezka ku domowi. Zwir ranil mu stopy i dopiero teraz uswiadomil sobie, ze wypadajac ze Sweetwater, zapomnial wlozyc butow. Czul, jak struzka krwi splywa mu po skroni do ucha.

– Pusc mnie, Caroline.

Cos w jego glosie, nie gniew, lecz rozpacz, kazaly jej sie cofnac.

– Pozwol sobie pomoc – szepnela. – Jestem silniejsza niz wygladam.

– Wygladasz jakby pierwszy podmuch wiatru mogl cie zdmuchnac. – Dom tanczyl mu przed oczami i Tucker przestraszyl sie, ze zemdleje. Potrzasnal glowa i bol w oku przywrocil mu przytomnosc. – Masz w sobie cos kruchego. Nigdy przedtem nie podobaly mi sie takie delikatne kobiety.

– Przypuszczam, ze to komplement.

– Ale ty nie jestes krucha. Jestes twardzielem, Caro, i jestes na mnie niezle wkurzona. Po prostu chwilowo przestalas wrzeszczec.

– Dlaczego mialabym wrzeszczec? – Gluche brzmienie jego glosu powiedzialo jej, ze Tucker jest bliski omdlenia.

Rozgniewaj go, niech sie wkurzy, pomyslala. Jezeli upadnie, nie bede w stanie go podniesc.

– Jest mi to calkowicie obojetne, czy rozwalisz samochod i skonczysz jako mokra plama na asfalcie. Ale przyznaje, wolalabym, zebys wybral inne miejsce, niekoniecznie moja prywatna droga.

– Zrobie, co w mojej mocy. Kochanie, musze usiasc.

– Jestesmy juz prawie na werandzie. – Niemal wciagnela go na stopnie. – Mozesz usiasc tutaj. – Nigdy nie lubilem apodyktycznych kobiet. – Wiec jestem ocalona.

Kiedy znalezli sie na werandzie, a on dalej trzymal sie na nogach, wepchnela go do domu. – Mowilas, ze moge usiasc… – Klamalam. Zasmial sie ponuro.

– Kobiety zawsze klamia.

– Teraz juz mozesz usiasc. – Ulozyla go na tapczanie z przestrzelona poduszka, druga podlozyla mu pod glowe. – Zadzwonie po doktora Shaysa, a potem troche cie opatrze.

Zrobil ruch, jakby chcial chwycic ja za reke. Zatrzymala sie.

– Nie dzwon do niego. To zwykly guz, mam ich wiecej.

– To moze byc wstrzas mozgu.

– I wiele innych rzeczy. On da mi zastrzyk. Nienawidze igiel, rozumiesz? Poniewaz rozumiala i podzielala jego obawy, zawahala sie. Guz nie wygladal groznie, a Tucker byl przytomny.

– Umyje cie, a potem zobaczymy.

– Dobrze. Co powiesz na kubel lodu podlany piwem?

– Lod dostaniesz. O piwie zapomnij. A w ogole to lez spokojnie.

– Kobieta nigdy nie da mi piwa – mruknal pod nosem. – Leze i wykrwawiam sie na smierc, a ona sie piekli.

– Slyszalam! – zawolala Caroline z kuchni.

– Zawsze slysza. – Tucker zamknal oczy i nie otworzyl ich, kiedy Caroline przylozyla zimny kompres do rozciecia na jego czole. – Dlaczego nosisz ten okropny kapelusz? – Wcale nie jest okropny. – Z ulga stwierdzila, ze ranka jest plytka.

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату