bede musiala zapudrowac noge albo wlozyc spodnie.

– Przepraszam.

Wzruszyla ramionami i podjela poszukiwania rozowej sukienki.

– Nie ma sprawy. Byles zdenerwowany. Wszyscy sie dowiedza, ze ona klamala, Tucker. Dowiedza sie, zanim pogrzebia ja we wtorek.

– Chyba tak. – Dostrzegl rabek czegos rozowego i wyciagnal spod stosu sukienke. – Juz sie uspokoilem. W pierwszym momencie faktycznie troche mnie ponioslo.

Dotknela bandazu na jego czole i przez chwile stali przy sobie, w obloku perfum Josie. Laczylo ich cos wiecej niz twarz matki, wiecej niz nazwisko ojca. Istniala miedzy nimi wiez mocniejsza niz wspolnota krwi. Kochali sie.

– Przykro mi, ze ona cie zranila, Tucker.

– Pokiereszowala troche moja meska dume, to wszystko. – Pocalowal Josie leciutko w usta. – Juz sie zabliznia.

– Jestes za dobry dla kobiet, Tucker. Zakochuja sie w tobie. Masz z tego tylko klopoty. Gdybys byl dla nich troche twardszy, nie wzbudzalbys takich nadziei.

– Bede o tym pamietal, Josie. Nastepnym razem, kiedy umowie sie z kobieta, powiem jej, ze jest brzydka.

Josie rozesmiala sie i przylozywszy do siebie sukienke, zaczela sie okrecac przed krysztalowym lustrem.

– I nie mow wierszy.

– Kto twierdzi, ze mowie?

– Caroline. Mowiles wierszem, kiedy zabrales ja nad Lake Village, zeby Podziwiala gwiazdy.

Tucker wepchnal rece w kieszenie spodni.

– To niebywale! Zeby kobiety opowiadaly sobie najbardziej intymne szczegoly zycia, robiac trwala albo manikiur!

– A co sadzisz o mezczyznach omawiajacych przy piwie wielkosc kobiecych cyckow?

Patrzyl na nia spode lba.

– Juz nigdy w zyciu nie powiem kobiecie komplementu. Josie skwitowala to smiechem.

Sweetwater wywarlo na Caroline takie wrazenie, ze zatrzymala samochod w polowie alei i patrzyla. W poludniowym sloncu wydawalo sie, ze dom jest perlowobialy i sklada sie wylacznie z delikatnych zelaznych barierek, wiotkich kolumn i polyskliwych okien. Nietrudno bylo sobie wyobrazic kobiety w krynolinach spacerujace na trawnikach i dzentelmenow we frakach dyskutujacych na werandzie o mozliwosci secesji, podczas gdy czarna sluzba roznosila bezszelestnie zimne napoje.

Kwiaty rosly wszedzie, oplataly kratki, wylewaly sie z terakotowych donic. Zapach gardenii, magnolii i roz wypelnial powietrze.

Z bialego masztu na srodku frontowego trawnika zwisala flaga Kon. federacji, wyblakla i nadgryziona przez czas.

Za domem Caroline dostrzegla rzedy kamiennych budynkow, gdzie, jak sie domyslala, miescily sie kiedys kwatery niewolnikow, wedzarnie i letnie kuchnie. Trawnik z tylu domu przechodzil w plaskie, ciagnace sie w nieskonczonosc pola bawelny. Na srodku jednego z nich stalo samotne drzewo, potezny cyprys, pozostawiony tym przez niedopatrzenie, a moze sentyment.

Z jakiegos powodu widok tego drzewa, jego surowy majestat wzruszyl ja niemal do lez. Z pewnoscia tkwil tam od ponad stu lat, przetrwal upadek Poludnia, widzial walke o zachowanie stylu zycia i ostateczna kleske.

Przeniosla wzrok z powrotem na dom. On rowniez symbolizowal ciaglosc i zmiane, majestatyczna elegancje starego Poludnia, ktora ludziom z Polnocy wydawala sie gnusnoscia. Dzieci rodzily sie w tym domu, dorastaly i umieraly, a zycie tego cichego zakatka delty toczylo sie dalej. Przetrwala kultura i tradycja.

A dowod tego miala przed oczami. Dowodem byl rowniez dom jej babki i wszystkie te domy i farmy, i pola wokol Innocence. I samo Innocence.

Wlasnie zaczynala to rozumiec.

Kiedy zobaczyla Tuckera, ktory ukazal sie na frontowej werandzie, pomyslala, ze moze i jego zacznie rozumiec. Uruchomila silnik i objechala powoli gazon peonii.

– Stalas tam tak dlugo. Juz zaczalem sie bac, ze sie rozmyslilas.

– Nie. – Wysiadla z samochodu. – Po prostu patrzylam.

On rowniez dokonal pewnych obserwacji i uznal, ze bedzie lepiej, jezeli poczeka z mowieniem, az obrecz, ktora sciskala jego serce, zostanie troche rozluzniona. Caroline ubrana byla w cienka biala sukienke, rozkloszowana ku dolowi. Wyobrazil sobie, jak powiewa na wietrze; trzymala sie na dwoch ramiaczkach szerokosci palca. Szyje Caroline otaczal naszyjnik z jakichs wypolerowanych kamieni. Zaczesane w tyl wlosy odslanialy kolczyk harmonizujace z naszyjnikiem. Zrobila cos tajemniczego i bardzo kobiecego z twarza, poglebiajac oczy i podkreslajac usta.

Kiedy szla ku niemu po schodach, poczul pierwsze tchnienie jej zapachu. Prawa reka ujal jej lewa dlon i obrocil ja w kolo pod lukiem swojego ramienia, niby w tancu. Rozesmiala sie. Kiedy ujrzal glebokie wycieci sukienki na plecach, przelknal glosno sline.

– Musze ci cos wyznac, Caroline.

– Slucham.

– Jestes brzydka. – Potrzasnal glowa, zanim zdolala cos powiedziec. – Musialem wyrzucic to z siebie.

– Interesujace podejscie.

– Pomysl mojej siostry. To powinno powstrzymac kobiety przed zakochiwaniem sie we mnie.

Dlaczego zawsze pobudzal ja do smiechu?

– Metoda moze okazac sie skuteczna. Masz zamiar zaprosic mnie do srodka?

– Wydaje mi sie, ze czekalem na to bardzo dlugo. – Poprowadzil ja do drzwi, otworzyl je. Zatrzymal sie na chwile, zeby zobaczyc, jak wyglada w progu – w jego progu – na tle krzewow magnolii. Musial stwierdzic, ze wygladala swietnie.

– Witaj w Sweetwater.

W chwili gdy znalazla sie w holu, uslyszala donosne pokrzykiwania Delii.

– Jezeli zapraszasz kogos do mojego stolu, moglabys przynajmniej go nakryc! – Della stala u podnoza kreconych schodow, z jedna reka na mahoniowym slupku, druga na poteznym biodrze.

– Powiedzialam, ze nakryje, no nie? – dobiegl z gory glos Josie. – Nie wiem, o co ten caly rwetes. Skoncze robic twarz i zajme sie stolem.

– Tydzien zejdzie, zanim skonczy z tymi farbami. – Della odwrocila sie. Swiete oburzenie na jej twarzy ustapilo miejsca ciekawosci, kiedy dostrzegla Caroline. – Prosze, prosze, to ty jestes wnuczka Edith.

– Tak.

– Ucielysmy sobie z Edith niejedna mila pogawedke na jej frontowej werandzie. Przypominasz ja troche. Kolo oczu.

– Dziekuje.

– To jest Della – obwiescil Tucker. – Opiekuje sie nami.

– Probuje od trzydziestu lat, ale rezultaty sa mizerne. Zabierz ja do goscinnego salonu i daj dobrej sherry, Tucker. Kolacja bedzie niedlugo. – Po raz ostatni lypnela okiem w strone schodow i podniosla glos. – Dobrze by bylo, gdyby ktos przestal sie pacykowac i nakryl stol.

– Chetnie to zrobie – zaczela Caroline, ale Della juz popychala ja w strone salonu.

– Nawet mowy nie ma. Tucker obral ziemniaki, a ta dziewczyna nakryje do stolu. Tyle przynajmniej moze zrobic, skoro zaprosila tego doktora od umarlakow. – Poklepala Caroline po ramieniu i popedzila do kuchni.

– Doktor od umarlakow?

Tucker usmiechnal sie i podszedl do antycznej orzechowej komody, gdzie trzymano alkohol.

– Patolog.

– A, Teddy. To… interesujacy czlowiek, z pewnoscia. – Przesunela wzrokiem po wysokich oknach, koronkowych firankach, tureckich dywanach. Dwie blizniacze kanapy utrzymane byly w tonacji pastelowej. Sciany pokryte byly tapeta w chlodnych barwach harmonizujacych ze starymi meblami, podobne kolory mialy recznie wyszywane poduszki lezace na otomanie. Na obramowaniu marmurowego kominka stala waza Waterforda wypelniona platkami roz.

– Uroczy dom. – Wziela z jego rak kieliszek. – Dziekuje.

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату