– Oprowadze cie kiedys. Opowiem cala historie.
– Chcialabym ja uslyszec. – Podeszla do okna, skad mogla widziec ogrod, a dalej pola i stary cyprys. – Nie wiedzialam, ze jestescie farmerami.
– Plantatorami – sprostowal Tucker stajac za jej plecami. – Lorgstreetowie sa plantatorami od osiemnastego wieku, od dnia kiedy Beauregard Longstreet wyludzil od Henry'ego Van Havena w dwudniowej partii pokera szescset akrow najlepszej ziemi w delcie. Bylo to w Natchez w tysiac siedemset dziewiecdziesiatym szostym roku, w domu rozpusty o nazwie „Czerwona Gwiazda”.
Caroline odwrocila sie od okna.
– Zmyslasz.
– Nie, droga pani, moj ojciec powtorzyl mi to, co uslyszal od swojego ojca, ktory uslyszal to od swojego ojca, i tak dalej, az do owego pamietnego dnia w dziewiecdziesiatym szostym, oczywiscie, fragment o szachrowaniu opiera sie na spekulacjach. Jest autorstwa Larssonow. Nawiasem mowiac, sa kuzynami Van Havenow.
– To brzydko z ich strony.
Lubil kiedy tak na niego patrzyla, z leciutko wydetymi wargami, z delikatna kpina w oczach.
– W kazdym razie Henry tak sie zdenerwowal utrata ziemi, ze probowal zgladzic starego Beau, kiedy ten skonczyl swietowanie wygranej z jedna z najlepszych dziewczynek w „Czerwonej Gwiezdzie”. Nazywala sie Millie Jones.
Caroline cmoknela wargami i potrzasnela glowa.
– Powinienes zostac literatem.
– Mowie ci tylko, jak bylo. A wiec Millie byla zadowolona z Beau – wspominalem ci moze, ze Longstreetowie cieszyli sie zawsze opinia znakomitych kochankow?
– Nie wydaje mi sie.
– Udokumentowane, poprzez wieki – zapewnil ja Tucker. Lubil patrzec, jak usmiech rozjasnia jej oczy, lagodzi wyraz ust. Gdyby nie znal tej historii, wymyslilby ja na poczekaniu. – I Millie, wdzieczna Beau za jego starania, jak rowniez za piec dolarow w zlocie, ktore pozostawil na nocnym stoliku, podeszla do okna, zeby pomachac mu na pozegnanie. To wlasnie ona dostrzegla Henry'ego, ktory czail sie w krzakach z naladowana flinta Krzyknela ostrzegawczo. Henry wystrzelil. Kula przeszyla rekaw surduta Beau, ale nie ucierpial na tym jego refleks. Wyciagnal noz i cisnal nim w krzak, z ktorego padl strzal. Trafil Henry'ego prosto w bebechy, jak mawial moj dziadunio.
– Byl, oczywiscie, ekspertem w rzucaniu nozem, tak jak byl znawca sztuki milosnej.
– Bardzo utalentowany czlowiek – przytaknal Tucker. – A poniewaz byl rowniez niezwykle roztropny, uznal, ze lepiej opuscic Natchez i nie odpowiadac niewygodne pytania o karciany zaklad, nieboszczyka w krzakach i arkansaski burdel. Bedac romantykiem, zabral Mollie z tego domku i przywiozl ja tutaj. – I zaczal sadzic bawelne.
– Sadzic bawelne, bogacic sie i plodzic dzieci. To wlasnie ich syn zaczal budowe tego domu w tysiac osiemset dwudziestym piatym. Caroline nie odezwala sie. Mozna bylo dac sie latwo porwac rytmowi, melodii jego glosu. Niewazne, co w tej historii jest prawda, pomyslala, a co Tucker zmyslil na poczekaniu. Chodzi o sposob, w jaki opowiadal.
Odsunela sie od okna, czujac, ze on zaraz jej dotknie. Nie byla juz wcale taka pewna, ze sobie tego nie zyczy.
– Wiem bardzo niewiele o historii mojej rodziny – powiedziala. – A juz z pewnoscia nic o wydarzeniach sprzed dwustu lat.
– Tutaj, w delcie, czesciej ogladamy sie za siebie, niz patrzymy w przyszlosc. Historia to najwieksza plotkara. A jutro… Coz, jutro samo zadba o siebie, prawda?
Wydalo mu sie, ze slyszy jej westchnienie, ale dzwiek byl tak cichy, ze mogl sie pomylic.
– Przez cale zycie myslalam wylacznie o przyszlosci, planowalam nastepny miesiac, nastepny sezon. To pewnie tutejszy
Tucker mial wielka ochote objac ja, chocby po to, by ofiarowac jej schronienie ze swych ramion. Ale bal sie, ze taki gest zepsuje to, co sie miedzy nimi poczynalo.
– Dlaczego jestes nieszczesliwa, Caro? Spojrzala na niego zaskoczona.
– Nie jestem nieszczesliwa. – Ale wiedziala, ze to tylko czesc prawdy. Klamstwo bylo czescia prawdy.
– Slucham niemal tak dobrze, jak mowie. – Dotknal delikatnie jej twarzy. – Moze sprobujesz ktoregos dnia.
– Moze. – Ale odsunela sie od niego. – Ktos idzie. Wiedzial, ze ta wlasciwa chwila jeszcze nie nadeszla. Spojrzal w okno.
– Doktor od umarlakow – powiedzial i usmiechnal sie szeroko, – Chodzmy zobaczyc, czy Josie nakryla do stolu.
ROZDZIAL JEDENASTY
Austin Hatinger siedzial w wiezieniu okregowym w Greenville, gdzie sciany zamalowane byly graffiti, a kibel nie mial spluczki, i gapil sie na paseczki swiatla na podlodze, tuz przy jego nogach.
Wiedzial, dlaczego znalazl sie w celi jak zwykly kryminalista, jak zwierze. Wiedzial, dlaczego musi patrzec na smugi swiatla w klatce, na brudne sciany ze swinskimi napisami.
Poniewaz Beau Longstreet byl bogaty. Byl przekletym plantatorem i zostawil wszystkie swoje brudne pieniadze swoim bekartom.
Sa bekartami, pomyslal Austin. Madeline mogla nosic na palcu pierscionek zdrajcy, ale wobec Boga nalezala do jednego tylko mezczyzny.
Beau nie pojechal do tego kloacznego dolu, Korei, zeby sluzyc ojczyznie i ratowac dobrych chrzescijan przed zolta zaraza. Zostal w domu, w grzechu i luksusie, i robil pieniadze. Austin od dawna podejrzewal, ze Beau zwabil Madeline podstepem. To oczywiscie nie usprawiedliwia jej zdrady, ale kobiety sa slabe, slabe cialem, slabe wola, slabe umyslem.
Pozbawione kierownictwa i okazjonalnych kontaktow z meska piescia, wykazywaly glupote i sklonnosc do grzechu. Bog mu swiadkiem, ze zrobil co w jego mocy, by utrzymac Mavis na waskiej drozce cnoty.
Poslubil ja z rozpaczy, zaslepiony gniewem i pozadaniem. „Kobieta, ktora mi dales, podala mi owoc z drzewa, i ja go zjadlem”. Och, tak, Mavis skusila go, a on ulegl.
Austin wiedzial, ze szatan zawsze przemawia najpierw do kobiety, swoim miekkim uwodzicielskim glosem. Kobieta jest bardziej podatna na grzech, upada i pociaga za soba mezczyzne.
Ale byl wiemy zonie. Przez trzydziesci lat tylko raz zwrocil sie ku innej kobiecie.
Nawet jezeli, egzekwujac prawa malzonka i biorac czasem Mavis, czuli smakowal Madeline w ciemnosciach, byl to jedynie znak od Pana, ze Madeline nalezy do niego.
Udawala wobec niego obojetnosc. Wiedzial, przez wszystkie te lata wiedzial, ze odeszla z Beau tylko po to, by go dreczyc, jak to zwykle kobiety.
Nalezala do niego. Tylko do niego. Zaprzeczyla gwaltownie, kiedy oznajmil jej to przed wyruszeniem na wojne, ale byl to zwykly wykret.
Gdyby nie Beau, czekalaby na jego powrot. Nie czekala, i stalo sie to dla niego poczatkiem konca.
Czyz nie urabial sobie rak po lokcie, nie zaharowywal sie prawie na smierc probujac zapewnic godziwe zycie rodzinie, ktora sie obarczyl? A kiedy on pracowal, padal i znow sie podnosil, splywal potem i krwia, Beau siedzial w swoim bialym domu i sie smial. Smial sie.
Ale Beau nie wiedzial. Mimo wszystkich swoich pieniedzy i pieknych ubran, i eleganckich samochodow nigdy sie nie dowiedzial, ze pewnego upalnego dnia w srodku lata, kiedy oddech palil pluca, a niebo bylo rozprazone do bialosci, Austin Hatinger siegnal po swoja wlasnosc.
Pamietal, jak wygladala tego dnia. Obraz w jego umysle byl tak wyrazny, ze dlonie mu drzaly, a gorace fale