plastikowym naczyniem z dwiema miseczkami i poduszka w kwiatki, ktora miala posluzyc za psie poslanie.
Wyl w samochodzie przez caly czas, ktory spedzila w sklepie. Wyjrzala raz i zobaczyla, jak stoi oparty przednimi lapami o okno i patrzy na nia z wyrzutem i groza w wielkich brazowych oczach. W chwili, gdy usiadla za kierownica, wdrapal jej sie na kolana.
Po krotkiej walce pozwolila mu tam zostac.
– Nie przydasz mi sie kompletnie na nic – powiedziala, kiedy szczeniak westchnal z zadowoleniem. – Juz teraz to wiem. I wiem, w czym tkwi problem. Kiedy bylam mala, bardzo chcialam miec psa. Ale to bylo wykluczone. Psie klaki w salonie i pchly w dywanie. Zreszta od chwili, gdy skonczylam osiem lat, bylam zawsze w drodze. Pies nie wchodzil w rachube.
Glaskala go jedna reka, zadowolona z obecnosci cieplego klebuszka kolanach.
– Chodzi o to, ze zostane tu jeszcze tylko przez miesiac, dwa, wiec nie mozemy sobie pozwolic na bliski zwiazek. Co nie oznacza, ze nie mozemy byc przyjaciolmi – ciagnela, kiedy Nieprzydatny uniosl glowe, dziwiac sie jej zmarszczonym brwiom, i spojrzal zalosnie. – Chce przez to powiedziec ze nie zaszkodzi nam z pewnoscia troche serdecznosci, szacunku, nawet pewna dawka wzajemnej radosci. Musimy miec jednak swiadomosc, ze bedzie to…
Pies przytulil sie jej do piersi i polizal w brode.
– Cholera…
Kiedy skrecala na droge do domu, byla juz zakochana i wymyslala sobie od idiotek.
Humoru nie poprawil jej widok Tuckera siedzacego na schodkach werandy z butelka wina i bukietem zoltych roz na kolanach.
ROZDZIAL CZTERNASTY
– Czy ty nigdy nie pracujesz? – zapytala Caroline, probujac wyjac z samochodu szczeniaka, torebke i czesc zakupow. – Unikam wysilku. – Tucker odlozyl roze i wstal bez pospiechu. – Co tam masz, Caro?
– Nazywam to psem.
Zachichotal i podszedl do miejsca, gdzie wcisnela samochod, miedzy sciana domu a
– Zabawny gosc. – Potarmosil szczeniaka po glowie, po czym zerknal na tylne siedzenie BMW. – Potrzebujesz pomocy?
Zdmuchnela wlosy opadajace jej na oczy.
– A jak sadzisz?
– Sadze, ze cieszy cie moj widok. – Korzystajac z tego, ze ma zajete rece, pocalowal ja w usta. – Choc wolalabys, zeby tak nie bylo. Zanies tego obywatela do domu. Ja przytargam reszte.
Posluchala, glownie dlatego, zeby sprawdzic, czy potrafi zrobic rekoma cos wiecej niz podniesc kobiecie cisnienie. Usiadla na stopniach werandy i probowala zalozyc psu obrozke.
– Wyglada na to, ze zdobylas wszystkie akcesoria – zauwazyl Tucker. Wyciagnal worek z karma i zarzucil go sobie na plecy. Caroline uchwycila interesujaca gre miesni ramion. Potem natknal sie na kwiecista poduszke. – A to co?
– Musi na czyms spac.
Na twoim lozku, pomyslal Tucker i usmiechnal sie.
– A wiec… – Zlozyl wszystko na werandzie i usiadl przy niej. – To szczeniak Fullerow?
– Tak. – Psiak zszedl jej
– Hej, chlopie! – Tucker podrapal psa we wrazliwe miejsce i Nieprzydatny zaczal uderzac rytmicznie tylna lapa w deski werandy. Mine mial rozanielona. – Dobry pies, tak, dobry pies. Jak sie nazywa?
– Nieprzydatny – mruknela Caroline, gdy szczeniak – jej szczeniak! rozciagnal sie z zachwytem na kolanach Tuckera. – Nie przyda mi sie kompletnie na nic. Jako pies obronny jest do niczego.
Tucker zmarszczyl brwi.
– Pies obronny, he? – Przewrocil psa na grzbiet. – No, bracie, pokaz zeby. – Nieprzydatny poslusznie zaczal zuc jego kciuk. – No, urosna, i to wkrotce. Cala reszta tez. Za pare miesiecy bedzie olbrzymem.
– Za pare miesiecy bede w Europie – powiedziala. – Moze nawet wczesniej. Nie wiem, czy we wrzesniu nie bede musiala podpisac kontraktu. To oznacza, ze w sierpniu powinnam byc w Waszyngtonie, zeby zaczal proby.
– Bedziesz musiala podpisac? Nie chciala ujac tego w ten sposob.
– Jest angaz – powiedziala, pomijajac reszte. – Ale mam nadzieje, ze uda mi sie znalezc dom dla szczeniaka, zanim wyjade.
Tucker spojrzal na nia spokojnym, odrobine kpiacym wzrokiem. Ma taki sposob patrzenia, pomyslala, ktory wysmiewa wszelkie nonsensy i obnaza naga prawde.
– Moglabys chyba wziac psa ze soba. – Jego glos byl niemal szeptem w goracym, nieruchomym powietrzu. – Jestes przeciez gruba ryba, prawda?
Musiala odwrocic wzrok, ale nie zrobila tego dosc szybko. Dostrzegl w jej oczach to, co ukrywala nawet przed soba.
– Tournee to skomplikowana sprawa – powiedziala. Nie dal sie zbyc.
– Lubisz to?
– To czesc mojej pracy. – Probowala schwytac szczeniaka, ktory zszedl z kolan Tuckera i wybral sie na wyprawe rozpoznawcza. – On moze sie zgubic.
– Po prostu obwachuje terytorium. Nie odpowiedzialas mi, Caroline. Lubisz to?
– To nie jest kwestia lubienia. Dawanie koncertow wymaga podrozowania. – Lotniska, miasta, hotele, proby, sale koncertowe, lotniska. Poczula skurcz w zoladku, maly twardy wezelek w brzuchu. Wiedziala, ze musi go rozluznic, jezeli nie chce powitac pana Wrzoda.
Kiedy mezczyznie rzadko sie zdarza byc spietym, latwo mu u kogos rozpoznac takie symptomy. Swobodnym ruchem polozyl jej dlon na karku i zaczal masowac.
– Nigdy nie moglem zrozumiec, dlaczego ludzie wpadaja w nalog robienia czegos, co ich w ogole nie obchodzi.
– Nie powiedzialam…
– Oczywiscie, ze tak. Nie powiedzialas: „Och, Tuck, tego sie nie da z niczym porownac. Nie ma jak wyjazd do Londynu jednego dnia, do Paryza nastepnego, potem Wieden, moze Wenecja'. Zawsze chcialem zobaczyc te miejsca. Ale z tego, co mowisz, nie wydaje sie, zeby to byla jakas specjalna frajda.
Zobaczyc? pomyslala. Co ona naprawde widziala miedzy wywiadami, probami, koncertami i pakowaniem walizek?
– Sa jeszcze ludzie na swiecie, dla ktorych frajda nie jest zyciowa ambicja – - Uslyszala wlasny afektowany glos i skrzywila sie z niesmakiem.
– Wielka szkoda. – Rozparl sie wygodnie i zapalil papierosa. – Widzisz tego szczanca? Chodzi sobie i wacha, szczesliwy jak zaba, ktora najadla sie much. Bedzie podlewal twoj trawnik, gonil za swoim ogonem, jezeli uzna to za zabawne, potem utnie sobie mala drzemke. Zawsze uwazalem, ze psy wynalazly najlepszy sposob na zycie.
Usmiechnela sie mimo woli.
– Powiedz mi tylko, kiedy bedziesz chcial podlac moj trawnik. Ale Tucker nie odwzajemnil usmiechu. Przez chwile przygladal sie rozzarzonej koncowce papierosa, potem rzucil jej jedno ze swoich spokojnych, przenikliwych spojrzen.
– Pytalem doktora Shaysa o te tabletki, ktore mi dalas. Percodan? Powiedzial, ze to petarda. Zastanawiam sie, dlaczego je bierzesz.
Zesztywniala. Sposob, w jaki sie kulila, przypomnial mu jezozwierza wysuwajacego kolce w zetknieciu ze wszystkim, co moglo okazac sie niebezpieczne.
– Nie twoj interes. Dotknal jej policzka.