– Caroline, troszcze sie o ciebie. Byl swiadomy, oboje byli swiadomi, faktu, ze mowil to tuzinom kobiet.
I oboje zdawali sobie sprawe, choc bylo to niepokojace, ze tym razem slowa maja inne znaczenie.
– Czasem boli mnie glowa – powiedziala, zla, ze zajmuje stanowisko obronne.
– Jak czesto?
– Co to jest? Badanie lekarskie? Mnostwo ludzi cierpi na bole glowy, zwlaszcza ci, ktorzy nie spedzaja zycia w bujanym fotelu.
– Osobiscie preferuje dobry hamak – powiedzial spokojnie. – Ale rozmawialismy o tobie.
Oczy miala chlodne, bez wyrazu.
– Odczep sie. Tucker. Normalnie pewnie by to zrobil. Nie nalezal do mezczyzn, ktorzy pchaja sie tam, gdzie moga dostac po lapach.
– Jakos nie moge siedziec spokojnie i myslec, ze ty cierpisz.
– Nie cierpie. – Ale bol glowy zblizal sie nieublaganie jak rozpedzony pociag.
– Ale martwisz sie.
– Martwie sie – powtorzyla te slowa dwukrotnie, raz za razem, i nagle opuscila glowe na kolana i wybuchnela smiechem. Nuta histerii w glowie sprawila, ze pies usiadl u jej nog i zawyl. – Och, czym mialabym sie martwic? Przeciez nie tym, ze jakis maniak zarzyna kobiety i wrzuca je do mojego stawu. I nie tym, ze Austin Hatinger jest na wolnosci i w kazdej chwili moze wpasc na pomysl, by tu wrocic i znow powybijac mi szyby. Z pewnoscia nie pozbawia mnie snu fakt, ze sprobuje wywiercic pare dziur w tobie.
– W zupelnosci wystarcza mi te, ktore juz mam. Nie szukam guza. – Glaskal ja delikatnie po plecach. – My, Longstreetowie, spadamy zawsze na cztery lapy.
– O, to nawet widac. Spadacie, ale z podbitym okiem i porachowanymi zebrami.
Tucker zmarszczyl sie z niezadowoleniem. Osobiscie byl zdania, ze jego oko wyglada juz calkiem calkiem.
– Do przyszlego tygodnia siniaki znikna, a Austin znajdzie sie znow w wiezieniu. Longstreetowie maja szczescie. Wezmy chocby kuzyna Jeremiasza.
Caroline jeknela, ale Tucker nie zwrocil na to uwagi.
– Byl dobrym znajomym Davy'ego Crocketta. Chlopak z Kentucky, rozumiesz? – Tucker wpadl w gawedziarski ton. – Walczyli razem podczas wojny o niepodleglosc. Jeremiasz byl wtedy prawie dzieckiem, ale lubil walczyc. Po wojnie wloczyl sie troche po kraju, nie wiedzac, co, do cholery, ze soba zrobic. Zupelnie nie mogl sobie znalezc celu w zyciu. Kiedy doszly go sluchy o wojnie z Meksykiem, pomyslal, moze wybrac sie w odwiedziny do starego przyjaciela Davy'ego i przy okazji ustrzelic paru Meksykanow? Byl jeszcze po tej stronie Luizjany, kiedy jego kon potknal sie na kroliczej jamie i rzucil Jeremiasza. Kon zlamal noge, Jeremiasz tez. Musial zastrzelic wierzchowca, co sprawilo mu duza przykrosc, jako ze spedzili razem cos 7. osiem lat. Zdarzylo sie, ze przejezdzajacy tamtedy farmer zapakowal Jeremiasza na woz i zawiozl do domu. Farmer mial corke, jak kazdy przyzwoity farmer, i do spolki z ta corka nastawil Jeremiaszowi noge. Zlamanie bylo skomplikowane i Jeremiasz o maly wlos bylby sie przejechal na tamten swiat, ale po paru tygodniach kustykal juz po zagrodzie. Zakochal sie w corce farmera i dochowal gromadki dorodnych dzieci, ktore wzbogacily sie na bawelnie czy na innym zbozu. Nie o to jednak w tym wypadku chodzi. Chodzi o to, ze chociaz Jeremiasz stracil konia i chodzil o lasce przez reszte zycia, nigdy nie dolaczyl do Davy'ego. W Alamo.
Odwrocila glowe i z policzkiem przytulonym do kolan patrzyla na niekiedy konczyl opowiadanie, najprawdopodobniej wyssane z palca. Co dziwne – bol glowy ustapil wraz z ostrzegawczym dlawieniem w zoladku.
– A wiec – powiedziala – Longstreetowie lamia nogi, zeby uniknac wiekszych nieszczesc, i na tym polega ich szczescie, tak?
– Tak. Posluchaj, skarbie, spakuj swojego psa i co ci tam jeszcze trzeba, i przeprowadz sie do Sweetwater na jakis czas. – Usmiechnal sie, widzac blysk czujnosci w jej oczach. – Mamy tuzin sypialni, wiec nie musisz zamieszkac w mojej. – Przesunal palcem wzdluz jej nosa. – Chyba ze jestes gotowa przyznac, ze wyladujesz tam predzej czy pozniej.
– Dziekuje ci za tak wielkoduszna propozycje, ale niestety jestem zmuszona odmowic.
W jego oczach mignal cien zniecierpliwienia.
– Caroline, bedziesz tam miala tyle przyzwoitek, ile zechcesz, oraz porzadny zamek w kazdej sypialni, jezeli obawiasz sie, ze sprobuje wedrzec sie do twojego lozka.
– Jestem pewna, ze sprobujesz – powiedziala, ale ze smiechem. – I nie pochlebiaj sobie. Naprawde nie obawiam sie, ze moglabym ci ulec. Mimo to musze tu zostac.
– Nie proponuje ci przeciez przeprowadzki na stale. – Ze zdziwieniem stwierdzil, ze ta mysl nie przyprawila go o dreszcz zgrozy. – Zamieszkaj u nas, dopoki Austin nie wroci tam, gdzie jest jego miejsce.
– Musze tu zostac – powtorzyla. – Tucker, az do tego lata nigdy nie podjelam samodzielnie zadnej decyzji. Robilam, co mi kazano, jechalam tam, gdzie mi kupowano bilet, postepowalam tak, jak tego po mnie oczekiwano.
– Opowiedz mi o tym.
– Nie, nie teraz. – Westchnela przeciagle. – Moze kiedy indziej. To jest moj dom, moje miejsce na ziemi i zostane tu. Moja babcia mieszkala tu przez cale dorosle zycie. Moja matka tu sie urodzila, choc wolalaby, zeby o tym nie wspominac. Chce sie upewnic, ze jestem McNair na tyle, by przetrwac tu jedno lato. – Usmiechnela sie, zmieniajac nastroj. – Dasz mi te kwiaty czy pozwolisz im zwiednac na schodach?
Moglby przytoczyc jeszcze pare wazkich argumentow, ale dal spokoj. Nie zwykl naginac ludzi do swojej woli.
– Ten wiechec? – Z niewinna mina podniosl roze. Wilgotne waciki, w ktore owinieta byla kazda lodyga, pozwolily zachowac kwiatom swiezosc. – Chcesz go?
Wzruszyla ramionami.
– Nie chcialabym, zeby sie zmarnowaly.
– Ja tez nie, zwazywszy ze pojechalem po nie az do Rosedale. Po to wino tez. Na dodatek musialem pozyczyc od Delii samochod. – Podniosl kwiaty do twarzy i ostentacyjnie wciagnal nosem powietrze. – A z Delia nie ma nic darmo. Powinnas zobaczyc liste zadan, ktora mi wreczyla. Pralnia chemiczna, rynek warzywny, wyprzedaz u Woolwortha, nawet to nie zostalo mi oszczedzone. Zrobilem zator w sklepie z bielizna damska wybierajac negliz dla jej siostrzenicy, ktora urzadza przyjecie zareczynowe w przyszlym tygodniu. Mam swoje zasady i nie kupuje wytwornej bielizny dla kobiety, z ktora nie pozostaje w intymnych stosunkach.
– Bardzo jestes zasadniczy, Tucker.
– Tak, grunt to zasady. – Polozyl roze na jej kolanach. Zolte paczki polyskiwaly jak krople slonca. – Pomyslalem, ze zolte najbardziej do ciebie pasuja.
– Sa piekne. – Wciagnela w nozdrza zapach, slodki i mocny. – Chyba powinnam ci podziekowac za trud, jaki sobie zadales, zeby je dla mnie zdobyc.
– Wolalbym, zebys mnie pocalowala. – Usmiechnal sie, kiedy zmarszczyla brwi. Patrzyl na nia wsparlszy brode na dloni. – Nie zastanawiaj sie nad rym, Caroline. Po prostu zrob to. Dziala na bol glowy lepiej niz proszek.
Wiec z rozami na kolanach pochylila sie ku niemu i dotknela ustami jego warg. Smak pocalunku byl rownie silny i slodki jak zapach roz. I rownie kojacy. Troche oszolomiona chciala sie cofnac, ale przytrzymal jej glowe.
– Jankesi! – mruknal. – Zawsze w pospiechu. – Zagarnal ustami jej wargi.
Wiedziala, jak powolny, jak gleboki moglby byc ten pocalunek, gdyby na to pozwolila. Wiec westchnela cichutko i dala sie uniesc fali.
Nie przestraszyla sie nawet wtedy, gdy zacisnal jej palce na karku. Pod dlonia czula szalone bicie jego serca. Sprawilo jej to przyjemnosc.
Tym razem to on sie odsunal. Nie dotknal jej, jezeli nie liczyc palcow na karku. Nie dotknal jej, jezeli nie liczyc palcow na karku. Nie dotknal jej. Nie smial. Wiedzial, ze jezeli to zrobi, nie bedzie w stanie sie opanowac.
Cos tutaj bylo cholernie nie w porzadku. Tucker wiedzial, ze musi to sobie dobrze przemyslec.
– Nie sadze, zebys zaprosila mnie do srodka?
– Nie – powiedziala, i gleboko odetchnela. – Jeszcze nie teraz.
– Wiec pojade do domu. – Po krotkiej wewnetrznej walce miedzy,jechac' a „zostac', wstal. – Obiecalem kuzynce Lulu partyjke warcabow. Ona oszukuje. – Usmiechnal sie szeroko. – Ja tez, tylko jestem szybszy.