ramionami. Morgan zrozumiala, ze oznacza to wizyte nieproszonych gosci. Jak sie okazalo, w srodku czekali na nia doktor Martin Hunt i prezes firmy, Daniel Morrison. Morrison spojrzal na zegarek.
– Spoznila sie pani dziesiec minut, doktor Robinson.
– Nie wiedzialam, ze wprowadzono zegarowe karty obecnosci.
– Nasza firma wymaga od swoich pracownikow pelnego zaangazowania -ciagnal Morrison. – Zwlaszcza od tych, ktorzy zajmuja wysokie stanowiska, tak jak pani.
– Przepraszam, odwiedzilam siostre w szpitalu. Nastepnym razem bardziej sie pospiesze.
– Wlasciwie to nie pani punktualnosc jest moim najwiekszym zmartwieniem – powiedzial Morrison. – Bardziej niepokoja mnie takie dzialania jak to. – Rzucil na biurko jakas kartke.
Morgan wziela ja do reki. Byla to kopia pisma wyslanego przez nia tuz przed smiercia Nickiego, w ktorym wyliczyla niekorzystne konsekwencje odrzucenia wniosku o sfinansowanie przeszczepu pluca choremu dziecku. Prosila w nim o zmiane podejscia do klientow.
– I w czym problem?
Morrison spojrzal na Hunta, a nastepnie na Morgan.
– Problem w tym, pani doktor, ze nie widzi pani zadnego problemu! Na Boga, nasi pracownicy nie pisza odwolan, robia to pacjenci! Pani ma byc dla nich mila, rozpatrywac odwolania, czy to od pacjentow, czy od ich lekarzy, ale podejmowac jednoznacznie odmowne decyzje. Tego wlasnie od pani oczekujemy. – Zamilkl na ulamek sekundy. – Czy wyrazam sie jasno?
Morgan nie byla pewna, czy dobrze zrozumiala jego slowa, i zaczal ogarniac ja gniew.
– To znaczy, ze chce pan, abym wodzila ich za nos?
– Morgan… – powiedzial Hunt, przewracajac oczami.
– Chce, zeby postepowala pani zgodnie z wytycznymi! W AmeriCare obowiazuja pewne przepisy, doktor Robinson – ciagnal Morrison. – Opracowuje je zarzad przy wspolpracy zatrudnionych w firmie lekarzy, takich jak pani. Wysluchujemy ich rad, ale to my podejmujemy decyzje. I sa to decyzje ostateczne. Nie potrzebujemy kogos, kto robi zamieszanie i kwestionuje nasza polityke. Czy teraz wyrazam sie jasno?
Morrison wbijal w nia lodowate spojrzenie. Morgan chciala mu sie przeciwstawic, powiedziec, ze postepuje zgodnie ze swoim sumieniem i wykazac niesprawiedliwosc obowiazujacych w firmie przepisow. Wiedziala jednak, ze jej argumenty nie trafia do tych ludzi. Oni wiedzieli swoje. Dotarlo do niej, ze ubezpieczenia zdrowotne to nic innego jak zwykly biznes, w ktorym licza sie wyniki finansowe i obowiazuje zasada „Niech diabli porwa pacjentow'. Uswiadomila sobie, ze nadszedl czas, by zmienic prace.
– Tak, zdecydowanie – powiedziala przez zacisniete usta.
– To dobrze – skwitowal Morrison, wstajac. – Mam nadzieje, ze sie zrozumielismy.
Kiedy Morgan odprowadzala wzrokiem nieproszonych gosci, przypomnialy jej sie gorzkie slowa Brada na temat AmeriCare. Wtedy uznala jego podejrzenia za absurd, ale w swietle nieprzejednanej postawy prezesa zaczely wydawac jej sie bardziej uzasadnione.
– Panie Morrison? – powiedziala.
– Co znowu? – warknal, odwracajac sie.
– Czy interesowal sie pan sprawa czterech zgonow na oddziale intensywnej terapii noworodkow w Szpitalu Uniwersyteckim?
– Czytalem o tym w gazetach. A o co chodzi? Hunt poslal jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie teraz i nie tutaj, Morgan. Nie dala sie zastraszyc.
– Wiedzial pan, ze wszystkie te dzieci byly ubezpieczone u nas? Morgan odniosla wrazenie, ze Morrison wahal sie przez ulamek sekundy, zanim odpowiedzial. Jego glos byl jednak spokojny, a z oczu bil chlod.
– Nie, nie wiedzialem. Przepraszam, ale musze juz isc…
Cos tu nie gra, pomyslala Morgan. Z kazdego slowa Morrisona wyzierala obluda. Morgan zamknela drzwi, usiadla za biurkiem, oparla brode na dloniach i zamyslila sie. Wygladalo na to, ze jej poglady nie sa zgodne z pogladami szefa. Ale to nie wszystko. Zaczynala nabierac przekonania, ze w firmie dzieje sie cos dziwnego. I moglo sie okazac, ze jedynym prawdziwym sprzymierzencem Morgan jest, o ironio, Brad Hawkins.
Tego popoludnia Brad zajrzal na chwile do szpitala. W pokoju Jennifer spotkal Morgan. Skinal jej glowa na powitanie, po czym zajrzal do karty pacjentki.
– No, jest coraz lepiej – powiedzial. – Jak sie czujesz?
– Niezle, ale tutaj sie nie da odpoczac. Za duzy halas.
– To prawda. Miejmy nadzieje, ze dzisiaj w nocy nie bedzie tak duzego zamieszania, a jutro rano zamowimy ci troche ciszy i spokoju.
– Jak wypadly moje badania? – powiedziala.
– Wyniki analiz laboratoryjnych sa w normie. Badanie ultrasonograficzne wykazalo spory wzrost od poprzedniego badania. Na razie mysl tylko o tym, zeby jak najwiecej lezec. Gdzie twoj maz?
– Wymiekl – odparla Jennifer. -Nie lubi szpitali. Powiedzialam mu, zeby poszedl do pracy.
– No i dobrze – stwierdzil Brad, odkladajac karte. – Dzisiejszej nocy bede w kontakcie z pielegniarkami, a jutro z samego rana przyjde do ciebie. Jesli bedziesz miala do mnie jakies pytania, zawolaj dyzurna.
Kiedy opuscil pokoj, Morgan wstala z krzesla i poszla za nim.
– Przepraszam, doktorze Hawkins?
– Co, juz nie jestem „Brad'?
Wziela go pod ramie i odprowadzila kawalek dalej.
– Zwrocilam sie tak do ciebie z uwagi na moja siostre. Wyobraza sobie Bog wie co, kiedy przechodze na „ty' z mezczyzna, ktorego nie znam przynajmniej od dwudziestu lat. W jakim ona naprawde jest stanie? Czy jest cos, czego nie chciales przy niej powiedziec?
– Przed toba niczego nie da sie ukryc, prawda?
– Niepokoi mnie jej cisnienie.
– To prawda, jest troche za wysokie. Na razie nie ma sie czym przejmowac, a odpoczynek jest najlepszym lekarstwem. Zadowolona?
– Tak, dzieki. Sluchaj, Brad. To, co sie stalo dzis rano…
– Przestan mnie przepraszac, Morgan. Powiedzialem, co naprawde mysle.
– I o to mi wlasnie chodzi – stwierdzila. – Chce ci za to podziekowac. Zawsze myslalam, ze jestem twarda, ale to biedne dziecko… strasznie mnie poruszyl ten widok.
– Dobrze, ze cie spotkalem. Przynajmniej udowodnilas, ze masz serce.
– W odroznieniu od reszty pracownikow firm ubezpieczeniowych? Rozesmial sie.
– No coz, nielatwo rezygnuje ze swoich przekonan.
– Delikatnie mowiac. A propos, masz mi jeszcze cos do powiedzenia? Na przyklad na temat pewnego zebrania, w ktorym uczestniczyles dzis rano?
Zatrzymal sie w pol kroku i spojrzal na nia z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Jakiego zebrania?
– Brad, nie krec. Moze powinnismy wspolnie zastanowic sie nad sprawa tych dzieci z oddzialu intensywnej terapii?
– Wiesz co? – powiedzial. – Przydaloby sie nam troche swiezego powietrza. Przyjade po ciebie jutro rano i zabiore w miejsce, gdzie bedziemy mogli spokojnie porozmawiac.
– Rozki gotowe, Mikey?
– Tak, tato.
Brad odwiazal cume z rufy i rzucil ja na molo.
– No dobra, mozesz juz puscic. – Kiedy odbili od nabrzeza, zrecznie manewrujac przepustnica i sterem, skierowal lodz do kanalu.
Morgan siedziala obok niego w kokpicie na rufie. Byla wdzieczna Bradowi za zaproszenie. Nadeszla pora, by wyciagnac reke do zgody. Oboje byli uparci i niesklonni do kompromisow, zalowali jednak wypowiedzianych bez zastanowienia ostrych slow. Poranny rejs byl doskonalym sposobem na rozladowanie napiecia.
Co wiecej, jak wspomnial Brad, im obojgu potrzebna byla chwila odpoczynku. Sama Morgan uwazala ten wspolny rejs nie tyle za „randke', co za okazje, by dowiedziec sie czegos wiecej o zgonach na oddziale intensywnej terapii noworodkow, porozmawiac troche o swojej siostrze, a takze odetchnac swiezym powietrzem. Poza tym, skoro Brad wzial ze soba syna, nie mogla to byc randka.