Morgan nie znala sie na lodziach, ale vector prezentowal sie imponujaco. Byl szeroki, o wysmuklym ksztalcie, a poklady z drewna tekowego kontrastowaly z czarnym kadlubem z wlokna szklanego. Morgan miala nadzieje, ze od tej chwili wszelkie spory z Bradem pojda w niepamiec.
Osmioletni Michael byl ladnym, zywym dzieckiem, jasnowlosym nicponiem o figlarnych niebieskich oczach. Morgan zauwazyla, ze jest bardzo podobny do matki, ktorej zdjecia widziala w gabinecie Brada. Od razu go polubila i to z wzajemnoscia. Byl wesoly, dociekliwy i po dzieciecemu zapalczywy.
– Wyglada, jakby wiedzial wszystko o tej lodzi – powiedziala.
– Naprawde? – spytal Brad z nuta dumy w glosie. – Dopiero trzeci raz z nim wyplywam, ale chlopak ma nature prawdziwego zeglarza. Morgan wahala sie przez chwile.
– A propos natury – powiedziala – od pewnego czasu chce cie o cos spytac. Wiem, ze to nie moj interes, ale w czasie pierwszej wizyty w twoim gabinecie zauwazylam, ze czytales pismo dla nudystow. Chyba nie zamierzasz sie zaraz rozebrac, co?
Brad spojrzal na nia dziwnie, po czym wybuchnal smiechem.
– To nie bylo moje pismo! Przyslala mi je jedna z moich bardziej napalonych pacjentek. Boze, wyobrazasz to sobie? Ginekolog-nudysta? Jakbym nie mial dosc ogladania tych rzeczy na co dzien!
Morgan poczula ulge, ale nie dala tego po sobie poznac. Spojrzala w gore. W nocy nad okolica przeszedl front atmosferyczny i na niebie wisialy tylko pojedyncze, niewielkie chmurki.
– Kiedy zacznie sie prawdziwe zeglowanie?
– Gdy wplyniemy na dobre do Ciesniny Long Island. Na kanale jest zbyt duzy ruch.
– Jak dlugo masz te lodz?
– Nieco ponad miesiac – powiedzial. – Sprawilem sobie prezent. Ma wszystko, co trzeba. GPS, autopilot, elektryczna winda kotwiczna, cokolwiek sobie zazyczysz. Nie bedziemy potrzebowali tego wszystkiego, zeglujac za dnia, ale w czasie dlugiego rejsu czy w nocy takie wyposazenie naprawde sie przydaje.
– Mozna spac na pokladzie?
– No pewnie. Jest miejsce dla szesciu osob. – Spojrzal na nia ukradkiem. Morgan Robinson byla niezaprzeczalnie atrakcyjna. Miala jasna cere, a jej rude wlosy wymykaly sie spod opaski. Byla ubrana w spodnie od dresu, bluzke z dekoltem i biala koszule z krotkim rekawem, a na ramiona narzucila cienki skafander. Brad podal jej tubke kremu do opalania.
– Moze sie posmarujesz? W taki dzien jak dzisiaj mozna sie spiec na sloncu.
Diesel o mocy osiemdziesieciu dwoch koni mechanicznych pchal lodz naprzod, przez kanal. Za cyplem Brad skrecil na wschod. Michael beztrosko biegal po pokladzie w kamizelce ratunkowej. Pol godziny po rozpoczeciu rejsu Brad oddal Morgan ster i wytlumaczyl jej, jak utrzymac lodz na kursie dwa-siedemdziesiat-piec. Tymczasem on i jego syn poszli na dziob, by podniesc zagle. Wkrotce popychana wiatrem zaglowka osiagnela predkosc dziesieciu wezlow. Brad wrocil na rufe.
Fale byly teraz troche wieksze, dziob lodzi podnosil sie i opadal. Pragnac ochronic oczy przed swiecacym w twarz sloncem, Morgan wlozyla ciemne okulary z polaryzowanymi szklami. Spojrzala na Brada, ktory wydawal sie pewny siebie i calkowicie zrelaksowany.
– Ty naprawde to lubisz, prawda?
– I to bardzo – potwierdzil, kiwajac glowa. – Nie ma to jak otwarte morze. Czlowiek widzi, jak slonce i wiatr wspoldzialaja ze soba. Nie wiem czemu, ale kiedy jestem tutaj, splywa na mnie jakies wewnetrzne ukojenie. Zeglujac, czuje sie czescia wszechswiata, mam swiadomosc istnienia jakiegos kosmicznego ladu. Nie wiem, czy to, co mowie, ma jakis sens?
– Przykro mi, ze musze cie sprowadzic na ziemie, ale czy widziales sie dzis rano z moja siostra?
– Tak, chwile przed wyjsciem. Cisnienie w normie, samopoczucie dobre i nic nie zapowiada rychlego porodu. Kazalem ja przeniesc na sale przedporodowa.
– Jakie jest prawdopodobienstwo, ze wytrzyma jeszcze miesiac? – spytala Morgan.
– W najlepszym razie niewielkie. Przetrwala pierwsze dwadziescia cztery godziny, ale okolo siedemdziesieciu procent pacjentek w jej sytuacji rodzi w pierwszym tygodniu pobytu w szpitalu.
– Tak duzo?
– Niestety – powiedzial. – Ale dobra wiadomoscia jest to, ze jesli nie wywiaze sie jakies zakazenie, dzieci maja siedemdziesiat piec procent szans na przezycie. Z kazdym dniem ta wartosc wzrasta.
Wciaz plyneli na wschod, mijajac Port Jefferson i rzeke Wading. Podczas gdy Michael hasal po gornym i dolnym pokladzie, Brad uczyl Morgan podstaw zeglowania. Okazala sie pilna uczennica i w lot chwytala jego instrukcje. Kiedy doplyneli do Shoreham, zmienili kurs, kierujac sie pod wiatr. We trojke stanowili sprawna zaloge.
– No i co ty na to? – spytal Brad. – Jestes gotowa na porzucenie zarzadzania ochrona zdrowia?
– Nie kus. Gdyby kazdy dzien byl taki jak ten, kto chcialby wrocic za biurko?
– Dla prawdziwych marynarzy taki wlasnie jest kazdy dzien. Wszystko zalezy od nastawienia.
– No wlasnie, nastawienie – przypomniala sobie. – Moze wreszcie powiesz mi, co zaszlo na wczorajszym zebraniu?
– Czemu nie? – odparl. – Prawde mowiac, wiele halasu o nic. Dziekan chcial, zeby przedstawiciele poszczegolnych oddzialow wspolnie wypracowali oficjalny komunikat w odpowiedzi na artykul opublikowany w jednej z gazet. No i zrobilismy to, chociaz pewnie nikogo nie przekonamy.
– Na co sie zdecydowaliscie?
– Och, jakies tam komunaly majace ukryc fakt, ze wlasciwie nic nie wiemy. Cos w stylu „nie ma zagrozenia, sprawa jest wnikliwie badana'. Inna sprawa, ze to prawda.
Morgan zauwazyla, ze przez jego twarz przemknal cien.
– Nie jestes z tego zadowolony, zgadza sie?
– Po prostu irytuje sie, kiedy czegos nie wiem. Morgan, tam umieraja dzieci. Wiesz, co tak naprawde nie daje mi spokoju? Przeprowadzono sekcje zwlok tylko jednego ze zmarlych noworodkow. Zdaje sobie sprawe, ze w przypadkach przypominajacych zespol naglej smierci niemowlat rzadko stwierdza sie jakiekolwiek zmiany patologiczne, ale jednak dobrze byloby to sprawdzic, nie?
– Nie zaszkodziloby, owszem – przytaknela. – Cos mi mowi, ze to wlasnie zamierzasz zrobic.
– Moim zdaniem…
Przerwal mu sygnal bipera. W okienku pojawil sie numer sali porodowej szpitala. Mimo ze Brad wzial sobie wolne na weekend, polecil pielegniarkom kontaktowac sie z nim w okreslonych sytuacjach. Wyjal z kurtki komorke, wystukal numer i przez chwile rozmawial z pielegniarka. Na jego twarzy odmalowal sie niepokoj.
– Chodzi o twoja siostre – powiedzial, wylaczajac telefon. – Zdaje sie, ze zaczela rodzic.
Brad zostawil syna w domu i szybko pojechal z Morgan do szpitala.
– Jak czeste sa skurcze? – spytala.
– Wedlug pielegniarki wystepujace cztery minuty. Powiedzialem, zeby nikt jej nie badal, dopoki nie zacznie przec.
– Jesli rzeczywiscie zaczela rodzic, bedziesz mogl to jakos powstrzymac?
– Nie. W niektorych szpitalach pacjentkom podaje sie profilaktycznie tokolityki, leki wstrzymujace porod – powiedzial. – Jednak jak dotad nie ma dowodow na to, ze podawanie ich pomaga pacjentkom takim jak twoja siostra. Antybiotyki, owszem. Sterydy takze, a ona dostala i jedne, i drugie. Jednak w tym momencie, jesli skurcze doprowadza do porodu, tokoliza nic nie da.
Zostawili samochod na parkingu dla lekarzy i wjechali winda na porodowke. Minelo czterdziesci minut od chwili, kiedy Brad zostal wezwany. Pielegniarki skontaktowaly sie tez z Richardem Hartmanem, ktory wybiegl z kregielni w polowie meczu weekendowej ligi, by byc przy swojej zonie. Blady stal w kacie sali porodowej.
Jennifer wlasnie chwycil kolejny skurcz. Jeczala cicho, walczac z silnym bolem. Ustawiony obok monitor wskazywal, ze skurcze nastepuja co trzy, cztery minuty. Kiedy minal kolejny, Brad wzial Jennifer za reke.
– Swietnie, Jen. Wytrzymujesz jakos?
– Nie, wcale nie. Jest do dupy, wie pan?
– Tak mowia – powiedzial. Puscil jej reke i wlozyl rekawice. – Zobaczymy, co sie dzieje, dobrze?
Cialo Jennifer bylo przykryte od pasa w dol. Brad pomogl jej uniesc nogi, po czym wlozyl reke pod posciel, by przeprowadzic badanie. Powoli, delikatnie wsuwal dlon w glab pochwy, zwracajac uwage na szyjke macicy. Po dluzszej chwili wyjal reke spod poscieli i wyrzucil rekawice.