– Kiedy wszystko zostanie zalatwione, otrzyma pan ich oryginaly. Na nic mi sie juz nie przydadza. Jest jednak jeszcze jedna sprawa. Cos w rodzaju drobnej przyslugi.

Zaczyna sie, pomyslal Schubert.

– To znaczy…?

Britten pokrotce nakreslil swoje zamiary wobec pani Ryan. Mowil szybko, uprzedzajac zastrzezenia Schuberta. Kiedy wyczul, ze doktor zamierza odmowic, siegnal po marchewke.

– Prosze to uznac za nagrode – stwierdzil. – Na znak wdziecznosci. – Pomoc Schuberta w tej sprawie miala byc warta dziesiec tysiecy dolarow gotowka.

– To duzo pieniedzy – powiedzial powoli Schubert. – Ale nie rozumiem, dlaczego pan sie w to angazuje.

– To wewnetrzna sprawa AmeriCare – odparl wymijajaco Britten. -Powiedzmy, ze jest to wazne dla finansow firmy.

Tak jawne klamstwo od razu wzbudzilo podejrzenia Schuberta. Ugryzl sie jednak w jezyk i nic nie powiedzial. To, o co prosil go ten czlowiek, bylo nieslychane. Teoretycznie rzeczywiscie mozna by to nazwac sztucznie wywolanym przedwczesnym porodem. Jednak wiele aspektow tej sprawy – jej tajnosc, wykonanie zabiegu w klinice zamiast w szpitalu, sfalszowanie dokumentow – bylo nielegalnych, a co najmniej pollegalnych. Co wiecej, Schubert ani troche nie ufal Brittenowi. Coz z tego, skoro ten czlowiek mial go w garsci. A poza tym trudno bylo przepuscic okazje zarobienia takich pieniedzy.

Wbrew temu, co podpowiadal mu rozsadek, Arnold Schubert zgodzil sie.

Mimo niepokoju dreczacego jej matke, Courtney Hartman, urodzona przed jedenastoma dniami, byla silnym i pelnym zycia dzieckiem. Palaszowala odzywke az milo. Jak wiekszosc noworodkow poczatkowo stracila troche na wadze, ale miala tak dobry apetyt, ze szybko przybyl jej prawie caly kilogram. Wiekszosc nowoczesnych urzadzen, w ktore wyposazony byl oddzial intensywnej terapii noworodkow, nie byla jej juz do niczego potrzebna.

Jej brat Benjamin wciaz jednak przezywal trudne chwile. Byl podlaczony do wszystkich dostepnych urzadzen podtrzymujacych zycie. Nie przybieral na wadze. Blady i drobny, wazyl okolo tysiaca gramow. Leczenie ciezkiego zakazenia paciorkowcem to dlugi i skomplikowany proces. Choc bylo jeszcze za wczesnie, by miec co do tego absolutna pewnosc, stan chlopca ulegal jednak pewnej poprawie.

Ostatnie zdjecia rentgenowskie wykazaly, ze jego drogi oddechowe zaczynaja sie udrazniac. Pozostaly jeszcze slady zapalenia pluc, ale byly one mniej wyraznie niz do tej pory. Ustawienia wentylatora zostaly zmodyfikowane. Choc pluca dziecka byly oslabione, wygladalo na to, ze potrzeba im mniej tlenu niz do tej pory. Byla to dobra wiadomosc i pielegniarki staraly sie zarazic swoim optymizmem Jennifer Hartman. Niestety, to im sie nie udalo.

Jennifer wciaz panicznie bala sie o Benjamina, a takze o Courtney, mimo ze dziewczynka miala sie swietnie. Wyobraznia podsuwala mlodej matce obraz zlowrogiej chmury wiszacej nad oddzialem intensywnej terapii. Jennifer nie mogla odetchnac, dopoki jej dzieci nie zostana wypisane ze szpitala. Nie ja jedna dreczyl taki strach. Od smierci blizniat Nieves i publikacji artykulu na ten temat zaniepokojone matki i ojcowie bezustannie krazyli pod drzwiami oddzialu. Rodzice mogli odwiedzac dzieci o kazdej porze dnia i nocy, dlatego tez korytarze na siodmym pietrze byly bez przerwy wypelnione grupkami ludzi, przezywajacych prawdziwe katusze.

Mijajac ich, Jennifer kiwala im glowa w milczeniu. Jedyna osoba, ktorej zwierzala sie ze swoich obaw, byla Sarah Berkow. Codzienne czuwanie jej takze dawalo sie we znaki. Oczy Sarah byly podkrazone od braku snu.

– Nie wiem, jak dlugo to jeszcze wytrzymam, Jen. Kiedy wreszcie dowiedza sie, co spowodowalo smierc tych dzieci?

Jennifer wiele razy zadawala sobie w duchu to samo pytanie i nie znala na nie odpowiedzi.

– Co nowego u Ellen? – spytala.

Sarah wzruszyla ramionami i pokrecila smutno glowa. ip

– Szczerze mowiac, sama nie wiem. Podobno jest z nia juz lepiej, ale musze wierzyc lekarzom na slowo. Jak myslisz, mozna im ufac? Chyba stracilam juz resztki obiektywizmu. A ty?

– Probuje im wierzyc. Dzisiaj powiedzieli mi, ze stan Bena ulegl poprawie.

Jennifer nie dawalo spokoju to, co wyczytala w gazetach. Dreczyly ja koszmary, w ktorych jej syna zabieraly ze soba anioly albo po prostu przestawal oddychac, powoli sztywniejac na swoim izolowanym materacu. Wrecz obsesyjnie bala sie, ze Ben wkrotce umrze, i wciaz niepokoila sie o Courtney. Z kazdym dniem Jennifer spedzala coraz wiecej czasu nad inkubatorami swoich dzieci.

Przeczucie nadciagajacej katastrofy krepowalo jej ruchy niczym calun. Kiedy szla do swojego syna, powoli sunac nogami po posadzce, wygladala jak osoba cierpiaca na chorobe Parkinsona. Wlosy miala potargane, a na twarzy ani sladu makijazu. Pracownicy szpitala czuli sie nieco zaklopotani na widok Jennifer i unikali jej wzroku. Zamiast tego obserwowali jaz ukosa. Jennifer podeszla do inkubatora.

– Czesc, moj maly – powiedziala machinalnie.

Powoli pochylila sie, niczym zolw wylaniajacy sie ze skorupy, i obejrzala synka. Byl taki bezbronny… Lezal nieruchomo w bialej pieluszce i bialych ochraniaczach na oczy, z jego gardla wychodzila rurka dotchawicza, a do malych bladych raczek mial podlaczone kroplowki. Benjamin wcale sie nie poruszal. Jennifer pochylila sie jeszcze bardziej, slyszac bicie wlasnego serca. Respirator rytmicznie rozprezal sie ze stlumionym szumem i delikatna piers Bena unosila sie. Ale poza tym…

Jennifer uniosla drzacy palec i powoli przysunela go do skory swojego syna. Poczula na zimnej rece cieply strumien swiatla lampy. Po chwili wahania dotknela malego uda dziecka. Ben nawet nie drgnal. Jennifer poczula ucisk w gardle. Musiala zebrac wszystkie sily, by zdobyc sie na musniecie palcem jego dloni. Ku jej zaskoczeniu paluszki dziecka powoli zacisnely sie na nim.

Wzruszenie scisnelo Jennifer za serce. Lzy naplynely jej do oczu, a podbrodek zaczal dygotac. Co kilka sekund dlon dziecka zaciskala sie odruchowo na jej palcu. Dla Jen bylo to najcudowniejsze uczucie na swiecie. Och, jakze chciala wziac swojego syna w ramiona i przytulic do piersi! Stala nad jego inkubatorem przez dziesiec minut, z wilgotnymi oczami, pragnac, by nigdy nie ustal cieply dotyk malej raczki Bena. W koncu jednak musiala wyjsc. Niechetnie zabrala palec i pochylila sie do ucha dziecka.

– Kocham cie, maly.

Kiedy ruszyla do wyjscia, powrocila dreczaca ja depresja. Jennifer co chwila ogladala sie przez ramie, jakby lekala sie, ze zobaczy pusty inkubator. Wszyscy, ktorzy ja widzieli, krecili glowami ze wspolczuciem.

Rodzina, lekarze i pielegniarki robili wszystko, co w ich mocy, by dodac jej otuchy. Obejmowali ja i powtarzali najbardziej optymistyczne informacje. Kiedy to nie dawalo efektu, odwolywali sie do jej rozsadku. Do Jennifer nic jednak nie docieralo. Stala pod drzwiami oddzialu intensywnej terapii, nieruchoma jak posag, wymizerowana i otepiala, wpatrzona w swojego syna.

– Morgan, unikasz mnie.

Zaskoczona, obrocila sie na piecie. Zza na wpol przymknietych drzwi wylonil sie Britten, z zarozumialym usmieszkiem na ustach. Zalozywszy rece na piersi, zrobil krok do przodu.

– Hugh – wykrztusila Morgan.

– Wolalbym nie byc zmuszony do tego, zeby na ciebie polowac – ciagnal. – Chcialbym laczyc biznes z przyjemnoscia, rozumiesz? Wydzwaniam do ciebie bez przerwy i ciagle slysze te cholerna maszyne. Nie dostalas moich wiadomosci?

– Hugh, juz o tym rozmawialismy.

– Tak, ale byc moze nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem wytrwaly. Dlugotrwaly zwiazek jest jak umowa w interesach, a ja uznalem twoj a pierwsza reakcje za otwarcie negocjacji.

Morgan pokrecila glowa.

– Wtedy, w czasie lunchu, mowilam najzupelniej powaznie. Bardzo mi schlebia twoja propozycja, ale ja nie zamierzam angazowac sie w zaden zwiazek, dlugotrwaly czy inny.

Z jego twarzy nie znikal usmiech.

– W miare uplywu czasu zmienisz zdanie. Mysle sobie, ze…

– Byc moze masz niewielkie doswiadczenie w stosunkach z plcia przeciwna, Hugh, ale ostatnimi czasy jest tak, ze gdy kobieta mowi „nie', to wlasnie to ma na mysli. Nie jest to jakis sygnal, przejaw kokieterii, nie doszukuj sie w tym drugiego dna. „Nie' to „nie'. Prosciej tego nie potrafie wytlumaczyc.

– Rozumiem. – Zacisnal wargi w waska kreske, a miesnie zuchwy zaczely mu drzec. – To twoje ostatnie

Вы читаете Dostawca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату