a takze innych gatunkow, ktorych Morgan nie rozpoznala na pierwszy rzut oka. Z szeroko otwartymi ustami ruszyla przed siebie niczym cma przyciagana przez blask plomienia. Wystarczyl j eden rzut oka na wystroj tego domu, by przekonac sie, jak wielkim ekscentrykiem jest jego wlasciciel.
– No i co ty na to? – spytal. Morgan nie wiedziala, co powiedziec.
– To… interesujace, Hugh. Bardzo oryginalne.
– Dziekuje. Jestem dumny z tego, jak sie urzadzilem. Chodz, pokaze ci reszte domu.
Na prawo od holu glownego znajdowal sie nieduzy pokoj. Na scianie wisialy rogi wszelkich ksztaltow i rozmiarow. Niektore byly przymocowane do drewnianych plyt, inne tkwily w czaszkach, a pozostale w wypchanych zwierzecych lbach.
– Wygladaja jak zywe, co?
– Mozna tak powiedziec – odparla Morgan. – Czy wszystkie sa prawdziwe?
– No pewnie. Niektore sa bezcenne.
Dom Brittena byl ogromny. Morgan niepewnie wyszla w slad za gospodarzem na mroczny korytarz, ktory okazal sie waskim, kretym labiryntem. Jedynym zrodlem swiatla byly schowane we wnekach lampy, z ktorych wyplywaly slabe promienie, rzucajace blade plamy na sciany. Na poczatku korytarza sciany byly nagie, nieozdobione. Kiedy Morgan skrecila za Brittenem za rog, jej wzrok padl na slabo oswietlony krag. To, co tam zobaczyla, zaparlo jej dech w piersi.
W slabo jarzacym sie blasku swiatla lezaly dwie zmumifikowane glowy. Brazowa skore twarzy przecinaly glebokie bruzdy, a powieki byly zszyte grubymi czarnymi nicmi. W przeklutych wargach tkwily pionowo ustawione drewniane szpikulce. Glowy wisialy na lancuszkach z malych muszelek. Morgan odwrocila sie i spojrzala z przerazeniem na Brittena. Jego twarz promieniala zachwytem.
– Wspaniale, prawda?
Morgan nie mogla znalezc slow, by wyrazic to, co czuje.
– Ja… ty zbierasz takie rzeczy?
– Alez oczywiscie. Wszystkie sa niezwykle, niektore nawet absolutnie jedyne w swoim rodzaju. Te nalezaly do Maorysow. Chodz.
Morgan ruszyla na uginajacych sie nogach za Brittenem i po chwili jej zdumionym oczom ukazala sie imponujaca kolekcja ludzkich szkieletow. Otworzyla szeroko usta, przerazona i zafascynowana zarazem, jak to bywa ze swiadkami tragicznego wypadku samochodowego, ktorzy wbrew sobie nie moga odejsc z miejsca katastrofy.
Kolekcja Brittena byla bardziej artystyczna niz anatomiczna. Szkielety wisialy w pozach przywodzacych na mysl figury zatrzymane w tancu. Wydawalo sie, ze gdzies w gorze czuwa niewidzialny mistrz marionetek, ktory zaraz pociagnie za sznurki i rozpocznie makabryczne przedstawienie. Tym, co uderzylo Morgan w tej groteskowej wystawie, byla anatomiczna osobliwosc szkieletow.
Kazdy kolejny eksponat wykazywal coraz wiecej oznak wadliwego rozwoju czy deformacji. Dwa karly byly sczepione ze soba jak podporki na ksiazki. Przypomniawszy sobie zajecia z embriologii, Morgan rozpoznala, ze krzywe nogi i wystajace piszczele nastepnego szkieletu sa efektem krzywicy. Inny mial znieksztalcona w wyniku syfilisu czaszke, ktora wydawala sie dziwnie kwadratowa. Glowy kilku okazow byly rozdete i kruche – objaw wodoglowia. Wystawa ta moglaby z powodzeniem znalezc sie w cyrku P.T. Barnuma. Morgan pokrecila glowa z niedowierzaniem. Nie pojmowala, jak ktos mogl sie szczycic posiadaniem tak makabrycznej kolekcji.
– Jeszcze nigdy nie widzialas czegos takiego, prawda? – spytal Britten, rozplywajac sie w usmiechu.
– Nie – odparla, zbyt wstrzasnieta, by oddac slowami swoje uczucia. -Czy to wszystko, czy masz tego wiecej?
– Na razie wszystko. W tej chwili probuje zdobyc anencefalika.
– Ale po co, Hugh? Co ci to daje?
– Nie uwazasz, ze to inspirujace, a nawet metafizyczne?
– Dla mnie – powiedziala Morgan – to kolekcja ludzkiego cierpienia.
– Nonsens! – prychnal Britten. – Taki zbior jak ten nie ma nic wspolnego z cierpieniem! Moim zdaniem wszystko, co tu zgromadzilem, daje nam poczucie wiezi z naszym czlowieczenstwem. Na przyklad wystarczyloby, zeby kawalek jednego z naszych chromosomow znalazl sie w nieodpowiednim miejscu albo zeby nasze matki zjadly cos zamiast czegos innego – powiedzial, wskazujac szerokim gestem sciane – a ty i ja moglibysmy sami tu trafic! Te eksponaty przypominaja nam, kim w rzeczywistosci jestesmy, Morgan, i czym czasami sie stajemy. To ogniwo laczace nas z przeszloscia, z historia ewolucji czlowieka. Takie deformacje ukazujace tylko nasze ograniczenia, ale takze ogromny potencjal, nie sadzisz?
Morgan uwazala jego argument za rownie groteskowy jak cala ta kolekcja. Ten zawily sposob rozumowania, w ktorym logika przeplatala sie z szalenstwem, w pelni pasowal do tego czlowieka. Zdawala sobie jednak sprawe, ze to nie jest wlasciwa pora, by zwracac mu uwage, iz jego hobby jest wytworem chorego umyslu.
– Czemu mi to wszystko pokazujesz?
Britten podszedl do niej z obrzydliwie slodkim usmiechem i wzial ja za rece.
– Bo, moja najdrozsza Morgan, chce sie tym wszystkim z toba podzielic. Jestes pierwsza osoba, ktora widziala cala moja kolekcje. Nie chce miec przed toba zadnych tajemnic. Skoro mamy byc razem, pragne, zebys wiedziala o mnie wszystko. I stala sie czescia mojego zycia.
Z wyrazem infantylnego rozmarzenia na twarzy Britten przyciagnal Morgan do siebie.
Odepchnela go z obrzydzeniem.
– Przestan! Mowiles o kilku minutach, czas minal. Odwiez mnie do domu. Britten przytrzymal ja za nadgarstek,
– Sama nie wiesz, co mowisz. Czy nie wyrazalem sie jasno? Chce, zebysmy byli partnerami, w tym i we wszystkim!
– Jestes chory! – Wyrwala reke z jego uscisku i poszla szybkim krokiem w glab kretego korytarza. – Zamowie taksowke.
Britten ruszyl za nia, wolajac, by zaczekala. Morgan zerwala sie do biegu. Na sama mysl, ze moglby ja dotykac, czula gleboka odraze. Ten czlowiek byl nie tylko odpychajacy, ale i niezrownowazony psychicznie. Musiala stad uciec.
Biegnac kretym korytarzem, wpadla na szkielety blizniat syjamskich. Runely z hukiem na podloge i laczaca je kosc biodrowa pekla na pol. Dalej byly jakies drzwi. W chwili, gdy Morgan chwycila klamke, Britten zlapal ja za ramiona.
– Na litosc boska, poczekaj!
Ale Morgan wyrwala mu sie i wpadla do nastepnego pomieszczenia, rozpaczliwie pragnac uciec od tego czlowieka i jego obrzydliwej kolekcji.
– Nic nie rozumiesz! – krzyczal Britten.
Morgan doskonale wszystko rozumiala. Britten, geniusz czy szarlatan, byl zadurzonym w niej psychopata. Pragnal ja zdobyc, perswazja czy sila, jak kolejny okaz do swojej chorej kolekcji.
Britten skoczyl na nia, pragnac ja powstrzymac, przemowic jej do rozsadku. Morgan wykonala zwinny unik. Jej przesladowca stracil rownowage i rabnal glowa w metalowe biurko. Osunal sie bezwladnie na podloge, jakby uszlo z niego powietrze.
Slyszac odglos padajacego ciala Morgan zatrzymala sie w pol kroku. Obejrzala sie i zobaczyla lezacego nieruchomo Brittena. Z glebokiej rany na czole plynela krew, zalewajaca mu oko. Piers nieprzytomnego unosila sie i opadala w glebokim oddechu.
Chciala uciekac, ale obudzil sie w niej lekarz. Po chwili wahania, uklekla i obejrzala rane Brittena. Rozciecie wygladalo powaznie, ale kosc byla cala. Morgan wziela z biurka serwetke i przycisnela ja do rany. Krwotok ustal tylko na chwile. Prawdopodobnie bez szwow sie nie obejdzie. Sprawdzila puls na szyi Brittena; byl mocny i rowny. Wstala. Wszystko wskazywalo na to, ze oprocz glebokiego rozciecia i lekkiego wstrzasu mozgu nic mu nie jest.
Morgan podniosla sluchawke i zadzwonila po pogotowie. Britten powinien trafic do szpitala. Kiedy rozmawiala z telefonistka, jej wzrok padl na jakies papiery lezace na biurku. Po chwili zorientowala sie, czemu wygladaja tak znajomo, i przeszyl ja przenikliwy chlod.
Odlozyla sluchawke i wziela papiery do reki. Byly to kopie danych, ktore Morgan sciagnela z komputera, informacje na temat oszczednosci poczynionych ostatnio przez AmeriCare. Albo Britten znal haslo, jakim sie poslugiwala, i dostal sie do jej komputera, albo wlamal sie do jej gabinetu. Obserwowal ja i prawdopodobnie