slowo? Nie ma szans, zebys zmienila zdanie?

– Przykro mi.

– No coz. W takim razie, zjedzmy dzis razem kolacje, by uczcic nasz niedoszly zwiazek.

Wbrew sobie Morgan wybuchnela smiechem.

– Boze, „wytrwaly' to nieodpowiednie slowo! Czego potrzeba, zeby dotarlo do ciebie to, co mowie? Slownik mam ci przyniesc czy jak? – Odwrocila sie i ruszyla w strone drzwi.

– Lubisz sie ze mnie naigrawac, Morgan? Bawic sie moim kosztem? Zwykle staram sie nie wykorzystywac swojej pozycji, ale zrobie to, jesli inaczej nie uda mi sie ciebie przekonac.

Morgan szla dalej w milczeniu.

– Wezmy na przyklad twoja siostre.

Morgan zatrzymala sie w pol kroku. Ogarnal j a przenikliwy chlod. Rozdarta miedzy strachem a wsciekloscia, odwrocila sie powoli.

– Grozisz mi, Hugh?

– Droga Morgan – powiedzial z obludnym usmiechem, unoszac rece w pojednawczym gescie. – Probuje tylko cie przekonac, ze mam powazne zamiary. Zamierzam nadal sie z toba spotykac i zeby to osiagnac, wykorzystam wszystko, co sie da. Twoja prace, a nawet rodzine. Jesli uwazasz ubezpieczenie twojej siostry za karte przetargowa, niech tak bedzie.

Do Morgan dotarlo, ze przegrala. Britten byl dziecinny i prozny, ale posiadal tez ogromne wplywy. Ona sama miala juz dosc pracy w ubezpieczeniach zdrowotnych i jej odejscie bylo kwestia czasu, ale rodzina… Legalnie czy nie, Britten mogl doprowadzic do rozwiazania umowy z Hartmanami.

Nawet kilka minut sam na sam z nim bedzie potworna meka, ale nie da sie tego uniknac. Morgan spojrzala na niego z kamienna twarza, usilujac zwalczyc pokuse zacisniecia zebow. Dopoki dzieci Jennifer byly w szpitalu, nie mogla sobie pozwolic na obrazanie Brittena.

– Dobrze, Hugh, wygrales. Gdzie chcesz zjesc te kolacje?

Po kilku minutach, umowiwszy sie z Brittenem na spotkanie, Morgan odwrocila sie i wyszla z gabinetu. Ledwie zrobila kilka krokow, wpadla na swoja sekretarke. Janice najwyrazniej slyszala cala rozmowe.

– Jak dlugo tu stoisz? – spytala Morgan.

– Wystarczajaco – odparla Janice sarkastycznym tonem. – Gdziezbym smiala przeszkodzic w narodzinach tak obiecujacego romansu. Morgan pokrecila glowa i westchnela.

– Przyparl mnie do muru, Jan. Chryste, mam dosc tego wszystkiego! Cokolwiek zrobie, bede zalowala.

– Na litosc boska, Morgan, przeciez nie musisz od razu wskakiwac mu do lozka. Przynajmniej na razie. Moze chce tylko zabrac cie na kolacje.

– Nie, to nie jest zwykla randka. – Powiedziala jej o uciazliwych zalotach Brittena. – Wiesz, im dluzej sie nad tym zastanawiam, tym wieksza mam ochote oskarzyc go o molestowanie seksualne!

– To nie jest dobry pomysl – pokrecila glowa Janice. – Przynajmniej jesli chcesz zachowac prace. Doktor Hunt i bez tego ma cie na oku. Poza tym musisz pamietac o siostrze. Glowa do gory, szefowo. Cos wymyslisz.

Trzydziestoletnia Melissa Alexander miala wkrotce rodzic. Pewna siebie i inteligentna, byla zagorzala feministka. Kiedy zaczela odwiedzac ginekologa, nie mogla pogodzic sie z tym, ze profesje te zdominowali mezczyzni. Uwazala, ze nikt tak nie potrafilby zrozumiec jej dolegliwosci jak kobieta. Odnalazla wiec kilka pan zatrudnionych w tym zawodzie, ale one tez nie sprostaly jej wysokim wymaganiom. Doszlo do tego, ze zmieniala lekarzy tak czesto, jak niektore kobiety zmieniaja fryzury.

Mimo to Melissa goraco pragnela miec dziecko. Nie przejmowala sie tym, ze jest niezamezna; malzenstwo nie zaliczalo sie do jej priorytetow. Jednak wszelkie proby poczecia zakonczyly sie fiaskiem. Fakt ten wprowadzil chaos do jej dotychczas skrupulatnie uporzadkowanego zycia. Melissa, kobieta zdeterminowana, probowala rozwiazac problem wlasnej bezplodnosci zgodnie z zasadami logiki, ale uniemozliwil jej to ubezpieczyciel. Firma AmeriCare zdawala sie stawiac pacjentkom leczacym sie na bezplodnosc wszelkie mozliwe przeszkody. I nagle, przed rokiem, to sie zmienilo.

Melissa miala klopoty z zajsciem w ciaze, poniewaz cierpiala na endo-metrioze. Czesc lekarzy nazywala ja „osobowoscia endometriotyczna' – co oznaczalo, ze jej stan fizyczny laczyl sie z nerwowym, burzliwym i kaprysnym usposobieniem. Pacjenci tego rodzaju byli na ogol oczytani w kwestiach medycznych. Zadawali niezliczone pytania, zadali scislych wyjasnien i przeciagali wizyty w nieskonczonosc, co czynilo ich niemile widzianymi goscmi. Wiekszosc lekarzy uwazala ich za upierdliwych nudziarzy.

Melissa w koncu zaszla w ciaze przy pomocy specjalisty od bezplodnosci ze Szpitala Uniwersyteckiego, ale nie poszla do poleconego przezen ginekologa. Zamiast tego sama zaczela szukac wlasciwego lekarza. Poczatkowo nie mogla znalezc zadnego czlowieka czy grupy ludzi, z ktora czulaby sie dobrze: zbyt wielu mezczyzn, za duzo urzadzen, za male zainteresowanie. Dopiero w piatym miesiacu ciazy przypadkowo znalazla lecznice, ktora jej odpowiadala.

Znajdowala sie ona w podmiejskiej robotniczej dzielnicy. Pracowalo w niej trzech lekarzy i dwie pielegniarki polozne. To wlasnie one najbardziej ja zaintrygowaly. Melissa nie wiedziala, ze taki uklad odpowiada AmeriCare, bo koszty zakontraktowanych uslug polozniczych byly niskie w porownaniu z wydatkami na pobyt w szpitalu.

Umawiajac sie na pierwsza rozmowe, nie mogla wyzbyc sie pewnej dozy sceptycyzmu. Chciala sie przede wszystkim dowiedziec, czy w filozofii poloznych jest cos, co mogloby jej nie odpowiadac. Kiedy jednak poznala jedna z nich osobiscie, byla pod tak duzym wrazeniem, ze od razu sie do niej zapisala.

Polozna miala szescdziesiat pare lat. Byla bardzo spokojna i cierpliwa, a do tego wiecej sluchala, niz mowila, co Melissie odpowiadalo. Kobieta wyjasnila jej, ze u niej rodzi sie po ludzku, bez zadnych urzadzen; niech natura sama zrobi to, co do niej nalezy. Melissa nie posiadala sie ze szczescia. Jedynym minusem bylo to, ze lecznica stosowala zasade „wspolkierownictwa', co oznaczalo, ze pacjentki musialy przed porodem odbyc dodatkowa konsultacje z jednym z lekarzy.

Bylo ich troje, w tym mloda kobieta zatrudniona tu od niedawno. To wlasnie do niej zwrocila sie Melissa. Lekarka okazala sie stosunkowo sympatyczna, choc nie miala w sobie tyle ciepla co dwie doswiadczone polozne. Przez reszte ciazy Melissa Alexander spotykala sie juz tylko z nimi. To one przyjmowaly wiekszosc porodow – lekarze wkraczali do akcji tylko w razie wystapienia jakichs powiklan czy naglych wypadkow. Melissa nie sadzila, by cos takiego moglo jej grozic.

Britten przyjechal po Morgan o dziewiatej. Kolacje zjedli w restauracji serwujacej modna ostatnio nouvelle cuisine, a Britten zachowywal sie jak nalezy, starajac sie odgrywac role jowialnego zalotnika. Za to uprzejmosc Morgan byla sztuczna, a jedzenie wydawalo jej sie pozbawione smaku. Usmiechala sie bez wyrazu, gdy Britten zarzucal ja kolejnymi, coraz bardziej nieudanymi zartami. Czy tego chciala, czy nie, musiala podtrzymywac jego dobry nastroj. W rekach tego czlowieka spoczywal los jej siostrzenca. Jednak kiedy po kolacji Britten zaprosil ja do siebie, uznala, ze ma juz tego dosyc, i zaczela sie wykrecac z wymuszonym slodkim usmiechem na ustach.

– No, Morgan, nie daj sie prosic – nie ustepowal Britten – nie jestem az tak straszny. Wejdziesz na kilka minut, a potem odwioze cie do domu. Bardzo chcialbym ci cos pokazac.

– A coz to takiego?

Polozyl palec na ustach i mrugnal porozumiewawczo.

– Gdybym ci powiedzial, nie byloby niespodzianki, prawda?

Kiedy podczas kolacji musiala udawac zainteresowana jego wynurzeniami, przed oczami miala rozdzierajacy serce obraz chudziutkiego, drobniutkiego siostrzenca, lezacego z zaslonietymi oczami wsrod labiryntu przewodow i desperacko walczacego z zakazeniem. Przez wzglad na malego Benjamina musiala spelniac zachcianki Brittena.

Morgan westchnela i skinela glowa, wmawiajac sobie, ze tacy mozgowcy jak on na ogol bywaj a nieszkodliwi.

– Jasne. Kilka minut nie zrobi mi roznicy.

W drodze do domu Brittena jego irytujacy entuzjazm stal sie wrecz nie do zniesienia. Morgan byla ciekawa, czy jest na tym swiecie jakakolwiek kobieta, ktora moglaby zniesc jego zachowanie. Nic dziwnego, ze musial sie tak starac, by umowic sie na randke. Ten wieczor przerodzil sie w istna torture. Jednak prawdziwy szok Morgan przezyla, przestapiwszy prog domu Brittena.

Nie wierzyla wlasnym oczom. Podlogi i sciany byly przykryte zwierzecymi skorami – zebry, lwa i niedzwiedzia,

Вы читаете Dostawca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату