palcow z pochwy, Schubert wymacal miekka mase – posladki plodu. Dziecko bylo ustawione miednica do szyjki macicy. Zaraz po wydobyciu posladkow i bioder wyloni sie klatka piersiowa, a potem glowa – choc w tym wypadku bylo to niewlasciwe okreslenie, poniewaz glowa jako taka nie istniala. Schubert przez chwile przygladal sie, jak pacjentka prze, po czym zerknal katem oka na jej meza.
– Jest pan pewien, ze chce pan przy tym byc, panie Ryan?
– Bylem przy narodzinach wszystkich naszych dzieci. Mysle, ze zona chcialaby, abym i teraz jej nie zostawil.
– W czasie poprzednich porodow byla przytomna, prawda? – zapytal Schubert. – Zwykle maz zostaje na sali po to, by dzielic z zona radosc z narodzin dziecka. Ale panska zona jest nieprzytomna. A ja nie jestem pewien, czy powinien pan to ogladac.
Pan Ryan odwrocil sie, zamyslony. Po chwili skinal glowa.
– Dobrze, to pan jest lekarzem. Pojde do poczekalni. Prosze dac mi znac, kiedy juz bedzie po wszystkim.
Kiedy Ryan wyszedl, Schubert wzial sie na dobre do pracy. Wlozyl jednorazowy fartuch chirurgiczny, przesunal pacjentke na krawedz noszy i umiescil jej nogi w strzemionach. Pani Ryan parla nieustannie, ulegajac niekontrolowanemu odruchowi pod wplywem nacisku posladkow plodu na podstawe miednicy. Na oczach Schuberta jej krocze zaczelo sie wybrzuszac. Po chwili wargi sromowe rozwarly sie.
Schubert zobaczyl, ze plod jest plci zenskiej. Postanowil na razie nic nie robic, pozwalajac, by dziecko rodzilo sie samo. Z odbytu plodu wyplynela galaterowata bryla ciemnozielonej smolki. Wkrotce posladki w calosci wylonily sie z pochwy. Schubert wzial recznik i chwycil dziecko za biodra. Nie zawracajac sobie glowy zdolnoscia plodu do zycia, pociagnal go mocno do siebie. Nie minela minuta, a dziecko bylo juz w jego rekach.
Nie patrzac na dziewczynke, Schubert zawinal ja w koc. Nastepnie umiescil zawiniatko na wyraznie zmniejszonym brzuchu pani Ryan i odcial pepowine. Potem zaniosl dziecko do drugiego pokoju i polozyl na stole do badan, czekajac by natura zrobila, co do niej nalezy. Musial jeszcze wydobyc lozysko. Bez pospiechu wrocil do swojej pacjentki. Po pietnastu minutach lozysko wreszcie zostalo wydalone. Schubert zawinal je i wrzucil do pojemnika z odpadkami. Potem dosc niechetnie przeszedl z powrotem do pokoju badan.
Zwlekal tak dlugo, poniewaz wiedzial, ze dzieci z anencefalia na ogol nie umieraj a predko. Schubert nie mial jednak czasu ani ochoty czekac. Rozwinal koc, by sprawdzic, czy serce plodu bije. W chwili, gdy odkryl ramiona dziecka, oczom Schuberta ukazala sie mala, znieksztalcona pozostalosc glowy.
Ku jego irytacji dziecko jeszcze zylo. Wilgotne, wylupiaste oczy patrzyly w gore jakby w dwoch kierunkach jednoczesnie. Fioletowe, lukowate wargi wydymaly sie w odruchu ssania. Dziecko co pewien czas sapalo jak ryba wyjeta z wody. Schubert zalozyl stetoskop i z obrzydzeniem osluchal serce plodu. Puls byl bardzo wolny, ale slyszalny. Nie mozna bylo stwierdzic, jak dlugo jeszcze noworodek bedzie sie meczyc.
Schubert byl przygotowany na taka ewentualnosc. Juz wczesniej przygotowal strzykawke z dziesiecioma centymetrami szesciennymi stezonego chlorku potasu; teraz siegnal po nia bez wahania. Nie bylo potrzeby stosowania srodka odkazajacego. Schubert przystawil czubek igly do piersi dziecka, po czym wbil ja prosto w serce. Szybko wcisnal tlok, nastepnie plynnym ruchem wyjal pusta strzykawke i jeszcze raz osluchal dziecko stetoskopem.
Po niecalych dziesieciu sekundach bicie serca ustalo. Wtedy Schubert zawinal cialo w koc i wrocil do pani Ryan. Wciaz poddana dzialaniu srodkow uspokajajacych, chrapala glosno, gdy on ogladal jej macice. Kiedy upewnil sie, ze odpowiednio sie obkurczyla, a krwotok poporodowy jest niewielki, uznal, ze nadszedl czas, by pokazac martwe dziecko ojcu.
Schubert mial zamiar wywolac u pana Ryana wstrzas, ktory sklonilby go do zerwania wszelkich wiezi emocjonalnych, jakie mogly laczyc go z nienarodzonym dzieckiem. Podniosl martwe dziecko i poszedl do poczekalni. Nakazawszy gestem reki, by pan Ryan nie wstawal, Schubert bezceremonialnie wreczyl mu wciaz cieple zawiniatko. Ryan wzial je, spojrzal i wstrzymal oddech.
Krew natychmiast odplynela z twarzy mezczyzny. Jego szczeka opadla, a wargi szeroko rozwarly sie z przerazenia. Przez chwile Schubert bal sie, ze Ryan zemdleje. W koncu jednak opanowal sie i podniosl wzrok na doktora.
– Pokazal pan to mojej zonie?
– Jeszcze nie – powiedzial Schubert. – Ciagle spi.
– Czy ona musi to zobaczyc? Jest silna kobieta, ale, moj Boze… to moze byc ponad jej sily.
Na taka wlasnie reakcje liczyl Schubert.
– Nie, nie musi. Jesli pan chce, moge sie wszystkim zajac. W tego typu sytuacjach na ogol poddajemy cialo kremacji. Potem oczywiscie oddamy panstwu prochy, zebyscie mogli je pochowac.
Ryan pokiwal glowa. Oddal zawiniatko Schubertowi.
– Bylbym wdzieczny. Moglby pan ochrzcic dziecko? To wiele by dla nas znaczylo.
– Alez oczywiscie.
– Kiedy obudzi sie moja zona?
– Och, za kilka godzin. Nie ma sensu, zeby pan czekal. Moze pojedzie pan na jakis czas do domu? Zadzwonimy, kiedy bedzie gotowa do opuszczenia kliniki.
Schubert nie mial zamiaru udzielac dziecku chrztu. Po wyjsciu Ryana podniosl sluchawke i wykrecil numer. Jego rozmowca powiedzial, ze bedzie mogl przyjechac dopiero za pare godzin. Schubert raz jeszcze zajrzal do pacjentki, po czym polozyl sie na kanapie w gabinecie. Podobnie jak wielu poloznikow, posiadl sztuke zasypiania nawet w najbardziej niezwyklych okolicznosciach, wkrotce zapadl wiec w drzemke.
O czwartej rano zadzwonil domofon. Schubert wstal i osobiscie otworzyl drzwi. Nie powiedziano mu, kto przyjdzie. Mezczyzna, z ktorym rozmawial przez telefon, mowil z nieznanym mu cudzoziemskim akcentem. Jednak Schubert nie spodziewal sie wysokiego chudego Murzyna. Twarz mezczyzny wydawala sie nieco koscista i zwiedla, ale z calej jego postaci bila jakas trudno uchwytna moc. Schubert wpatrywal sie w niego w milczeniu.
– Pan jestes doktor Schubert? – spytal wreszcie mezczyzna.
– Tak, a pan?
– Mam cos dla pana. – Podal Schubertowi litrowy sloj z czyms, co wygladalo na prochy. – Niech pana glowa nie boli, nikt sie nie pozna, ze nie sa ludzkie. Zdaje sie, ze pan tez ma cos dla mnie?
Schubert skinal glowa i wzial sloj.
– Prosze za mna. – Zaprowadzil swojego goscia do pokoju badan, omijajac sale pooperacyjna, w ktorej byla pani Ryan i jego asystentka. To, po co przyszedl mezczyzna, lezalo na stole zabiegowni. Murzyn odwinal koc i spojrzal na twarz martwej dziewczynki. Na jego obliczu pojawil sie szeroki usmiech, odslaniajac blyszczace biale zeby.
– Wspaniale – powiedzial z nieskrywana radoscia. – Jeszcze nigdy takiego nie widzialem.
Schubert zdenerwowal sie.
– Wez to stad w cholere!
Mezczyzna skrupulatnie zawinal dziecko w koc, wsunal je pod pache i bez slowa wyszedl z gabinetu. Czekalo go mnostwo pracy. Oprocz spreparowania okazu mial takze przygotowac kolejna partie roztoczy. No coz, w koncu wlasnie za to mu tak dobrze placili.
Jennifer wygladala tak, jakby byla na krawedzi zalamania psychicznego. Choc personel szpitala pilnowal, by od czasu do czasu ucinala sobie krotkie drzemki, od wielu dni nikt nie widzial jej pograzonej we snie. Snula sie po korytarzach jak w letargu, patrzac zapadnietymi, zamglonymi oczami prosto przed siebie.
Personel oddzialu intensywnej terapii zazwyczaj cieplo przyjmowal swiezo upieczonych rodzicow, do jego obowiazkow nalezala wszak opieka nad cala rodzina. Szkopul w tym, ze Hartmanowie nie byli jedynymi ludzmi odwiedzajacymi swoje dzieci. Niektorzy z pozostalych gosci zaczeli skarzyc sie na dziwnie wygladajaca kobiete krecaca sie po oddziale. W koncu doktor Harrington wyprowadzil Jennifer na korytarz.
– To powazna sprawa, Jennifer – powiedzial. – Tak naprawde nie obchodzi mnie, co mowia inni. Z drugiej strony wygladasz, jakbys padala z nog…
– Ja…
– Daj mi dokonczyc – ciagnal. – Wszyscy martwimy sie o ciebie, ale musimy miec na uwadze dobro przebywajacych tu dzieci. Gdybys sie potknela czy wywrocila inkubator, nikt ci tego nie wybaczy. Sama nie potrafilabys sobie tego wybaczyc.
– Nie upadne.