okreslonym klimacie, zle znosily przeprowadzke. Silphae, przyzwyczajone do afrykanskich tropikow, raczej nie moglyby dobrze sie rozwijac w lagodnym klimacie wschodnich Stanow Zjednoczonych.

W takim razie, co jeden z nich robil w malym szkielecie znalezionym przy Long Island Expressway?

Ktos musial podjac decyzje, co zrobic z cialem Benjamina. Morgan obiecala Bradowi, ze poprosi Hartmanow o zgode na sekcje zwlok. Richard byl w szpitalu przy corce, a Jennifer nie ruszala sie z lozka.

Lezala na boku, wpatrujac sie pustym wzrokiem w sciane. Wlosy opadaly na poduszke w posklejanych strakach. Wygladala, jakby nie myla sie od dobrych kilku dni. Na stoliku przy lozku lezal sandwicz w zatluszczonym opakowaniu z napisem „Burger King'. Jennifer miala nieobecny wyraz twarzy. Morgan usiadla na lozku i odgarnela siostrze wlosy z czola.

– Musisz cos zjesc, mala.

– Nic nie musze.

– A Courtney? – spytala Morgan. – Nie zatroszczysz sie o nia?

– Nie obchodzi mnie to. Nic mnie nie obchodzi.

– Do cholery, ale mnie obchodzi! – wybuchnela Morgan, ale po chwili sie opanowala. – Przepraszam. Nie chcialam na ciebie krzyczec. Tyle ze… jestes moja mlodsza siostra i cokolwiek robilam, zawsze mialam na uwadze twoje dobro. Czasami wstawialam sie za toba, czasami wytykalam ci bledy. Na ogol jednak w koncu sama dochodzilas do tego, co sluszne. A teraz… nie jestes soba.

– Nie rozumiesz, ze cokolwiek zrobie, niczego to nie zmieni?

– Rozumiem tyle, ze nie jestes dziewczyna, ktora do niedawna znalam P albo przynajmniej tak mi sie wydawalo. Na Boga, Jen, to, co spotkalo ciebie i Richarda, jest straszne, ale co sie stalo, to sie nie odstanie! Gdzie sie podziala ta wojowniczka, ktora kiedys byla moja siostra? Nie mozesz tak dalej zyc, lezac calymi dniami w lozku, nic nie jedzac i uzalajac sie nad soba! Musisz pomyslec o swojej corce! Jennifer zamknela oczy.

– Nie probuj budzic we mnie poczucia winy, Morgan. Jestem taka zmeczona.

Rece Morgan drzaly; ogarnal ja wielki niepokoj.

– Cos ci powiem. Boje sie, okropnie sie boje, ze cos zlego moze stac sie Courtney. Zrobie wszystko, zeby zapewnic jej bezpieczenstwo, a Jennifer, ktora kiedys znalam, postapilaby tak samo.

Jej siostra nie odezwala sie ani slowem.

– Na litosc boska, Jen, przynajmniej daj sie zawiezc do lekarza. Wiem, ze w tej chwili jestes w depresji, ale sa leki, ktore moglyby ci pomoc!

– Po co? Czy wroca Benjaminowi zycie?

– Nie, ale pomoga ci wstac z lozka! Jesli dalej bedziesz tak sie meczyc, nikomu w niczym nie pomozesz, a sobie tylko zaszkodzisz.

Jenifer znow nie odpowiedziala. Morgan ogarnial strach, smutek i bezsilnosc.

– Chcesz wiedziec, czy zgodze sie na sekcje zwlok? – zapytala nagle Jennifer.

Morgan byla zaskoczona. Skad ona…? Zreszta, nie mialo to znaczenia; moze napomknal jej o tym Richard albo jakas zyczliwa pielegniarka. A moze Jennifer po prostu zgadla. Morgan byla pewna, ze j ej siostra wini siebie za to, co sie stalo, poniewaz opuscila swoje dziecko. Jak wybic jej z glowy to przekonanie…?

– To wazne, Jen. Nie tylko dla Bena, ale i dla ciebie, dla twojego spokoju ducha. Mogloby to pomoc tez innym dzieciom. A w glebi duszy wiem, ze i mnie wiele to da, poniewaz cos mi mowi, ze kiedy dowiemy sie, co naprawde spotkalo Benjamina i pozostale dzieci, odzyskam siostrzyczke, ktora znam i kocham.

Glos Jennifer byl przytlumiony.

– Co za roznica? On nie zyje, zgadza sie? Jesli ktos chce go kroic, mam to gdzies.

Brad poprosil patologa, by go powiadomil, kiedy przystapi do sekcji. Z niewiadomych przyczyn prosba ta dotarla do doktora Kornheisera dopiero wczesnym wieczorem. Brad wlasnie jadl pizze z Mikeyem, kiedy zapiszczal pager. Zostalo mu za malo czasu, by zawiezc syna do domu, wiec postanowil wziac go ze soba do szpitala.

Mial zamiar zostawic Michaela w bibliotece, ale na korytarzu natkneli sie na Nbele. Na widok chlopca postawny mezczyzna, jak zwykle, przywolal na twarz szeroki, promienny usmiech.

– Witaj, mlody przyjacielu! – krzyknal. – Czyzbys przejechal taki kawal drogi po to, zeby ograc mnie w pilke?

– Kiedy do mnie przyjdziesz? – spytal Michael.

– Przyjde, przyjde! – odparl ze smiechem. – Musze tylko zaczekac na odpowiednia okazje!

– Nbele – zagail Brad – moglbym cie prosic o przysluge? – Powiedzial mu o sekcji zwlok, w ktorej chcial uczestniczyc. – Moze zajalbys czyms Mikeya?

– Alez oczywiscie, panie doktorze. Prosze sie nie spieszyc, niech pan zadzwoni na moj pager, kiedy bedzie po wszystkim. Chodz, Michael – powiedzial Nbele, biorac chlopca za reke. – Pokaze ci cos ciekawego.

Kiedy Brad skierowal kroki do kostnicy, Nbele zaprowadzil Mikeya do swojego gabinetu. Na biurku lezal maly szkielet, ktory od razu wzbudzil zainteresowanie chlopca.

– O rety – powiedzial z ozywieniem. – Czy to ptak?

– Masz dobre oko – odparl Nbele. – To bardzo rzadki ptak z gor Usambara w Tanzanii.

– Gdzie to jest?

– Na wschodzie Afryki, niedaleko mojej ojczyzny. Ten ptak nazywa sie Narina trogon. Chodz, pokaze ci.

Wyjal z szuflady biurka stare zdjecie. Widnial na nim ptak przypominajacy duza papuge, z krotkim zoltym dziobem, dlugimi szarymi piorami ogonowymi i ognistoruda piersia. Zielone piora na grzbiecie blyszczaly jak szmaragdy. Michael wzial zdjecie i wlepil w nie wzrok.

– Chcialbym miec takiego.

– Nielatwo je znalezc – powiedzial Nbele. – Zazwyczaj widac je tylko o zmierzchu. Podobno lataja w poblizu cmentarzy; moi przodkowie wierzyli, ze te ptaki zabieraja dusze umarlych.

– Naprawde moglyby to robic?

– Opowiem ci pewna historie – odparl Nbele. Przez nastepne pol godziny raczyl chlopca opowiesciami o ptakach i zwierzetach, o duchach i klatwach, o mindumugu i rytualach. Roztaczal przed nim wizje Afryki w calej jej tajemniczej krasie, a Michael sluchal urzeczony. Kiedy jego ojciec wreszcie zadzwonil i powiedzial, ze pora wracac do domu, puls Afryki mocno bil w glowie chlopca.

Brad mial nadzieje, ze sekcja wykaze, co bylo bezposrednia przyczyna zgonu Benjamina. W plucach dziecka wystapilo przekrwienie i obrzek, podobnie jak u jedynego ze zmarlych wczesniej noworodkow, ktorego poddano autopsji. Wynikalo to z gwaltownego niedotlenienia, ktore poprzedzilo smierc; tak oczywisty objaw nie mogl stanowic przelomowego odkrycia. Po zakonczeniu ogledzin patolog pobral probki tkanek, by przygotowac z nich preparaty do obserwacji pod mikroskopem.

Tego wieczoru Brad zadzwonil do Morgan. Dzwiek jej glosu dzialal na niego niezwykle uspokajajaco. Kontakt z nia, choc tylko telefoniczny, pomogl zdusic poczucie samotnosci, ktore ogarnialo go, gdy nie bylo jej przy nim. Mial przed oczami wlosy Morgan, jej twarz, cialo. Nie chcial podejmowac pochopnych decyzji, ale wiedzial, ze chce z nia byc. Doszedl do wniosku, ze po szesciu latach jest wreszcie gotow powaznie z kims sie zwiazac.

Morgan nie byla zaskoczona faktem, ze sekcja nic nie wykazala. W czasie wstepnego rozpoznania anatomicznego raczej nie mozna bylo wykryc przyczyny zgonu Bena. Morgan bardzo chciala obejrzec preparaty tkankowe.

Nie wrocila jeszcze do pracy. Smierc siostrzenca i napastliwe zaloty Hugh Brittena wyczerpaly ja emocjonalnie, sprawiajac, ze nie bylaby w stanie przesiedziec osmiu godzin za biurkiem. Nastepnego ranka Brad przyjechal po nia o siodmej. Na oddziale patologii zjawili sie wczesnie, na dlugo przed Kornheiserem. Preparaty zostaly przygotowane w nocy. Brad wzial je od technika i podszedl do mikroskopu z podwojna glowica. Oboje przystawili oczy do okularow.

– No i co ty na to? – spytal Brad po chwili namyslu.

– Co, gramy w Jaki to narzad'? Hmmm… – Zawiesila glos. – To tkanka plucna, zgadza sie?

– Uhm.

– No coz, po pierwsze, widoczny obrzek. Jest sporo sluzu i rozlegly stan zapalny. Czy na razie wszystko sie zgadza?

Вы читаете Dostawca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату