sama z Brittenem i Morrisonem. Jednak przemoc nic by nie dala. – Nie martw sie, nic mi nie bedzie – uspokajala Brada. – Idz juz! Jutro porozmawiamy.
Brad zawahal sie; bal sie ja tu zostawic, ale jednoczesnie nie chcial zrobic czegokolwiek, co mogloby zagrozic bezpieczenstwu Michaela.
– Jesli wlos spadnie z glowy jej albo Mikeya, pozalujecie tego! – powiedzial wreszcie z kamienna twarza.
– Tak, tak, oczywiscie – odparl Morrison z drwiacym usmiechem i wskazal dlonia drzwi. – A teraz, jesli nie ma pan juz nic wiecej do powiedzenia…
Morgan zmusila sie do usmiechu, ale jej podbrodek drzal, a do oczu naplynely lzy. Brad Hawkins spojrzal na nia, po czym odwrocil sie i wyszedl.
Nuru jechal East River Drive na poludnie, az dotarl na Lower East Side. Celem jego podrozy byl maly, niedawno otwarty sklepik z koscmi pod nazwa „Kregoslupiarnia'. Nuru byl wazna persona w tej branzy i obilo mu sie o uszy, ze sklep poszukuje dostawcy. Odbyl kilka rozmow z kim trzeba, sygnalizujac, jakim dysponuje towarem. Wiekszosc wstepnych negocjacji toczyla sie przez posrednika; Nuru musial zorientowac sie, czy nabywca jest powaznie zainteresowany zawarciem transakcji i jakie ceny moze zaoferowac. Ostatnia faza rozmow miala sie odbyc w cztery oczy, z prezentacja potencjalnemu klientowi probek towaru.
Nuru nie wzial najciekawszych okazow. Na poczatku najwazniejsze bylo wyrobienie sobie reputacji solidnego dostawcy. W tym celu wiozl ze soba wartosciowe, choc nie unikalne, eksponaty ze swojej kolekcji: szkielet indianskiego dziecka, szczatki pigmejskiego wojownika ze sladami ran klutych i kilka czaszek z kambodzanskich Pol Smierci. Towar byl schludnie zapakowany i oznakowany. Potem, w zaleznosci od stanu konta nabywcy, Nuru mogl zaoferowac mu bardziej egzotyczne okazy.
Znalazl sklepik o pierwszej pietnascie, kwadrans po ustalonej porze spotkania. Latarnie dawaly niewiele swiatla i ulica tonela w mroku. Nuru zatrzymal taurusa i rozejrzal sie po okolicy. Wygladalo to, ze wszystko jest w porzadku. W mysli obliczyl, ze negocjacje zajma mu pol godziny, co oznaczalo, ze zdazy wrocic do domu, zanim chlopak sie ocknie. Zamknal samochod, otworzyl bagaznik i wyjal skrzynie ze szczatkami indianskiego dziecka.
W sklepie, do szyby wystawowej podszedl mezczyzna, ktory ostroznie wyjrzal na ulice. Byl ubrany w niebieska bluze, z duzymi zoltymi literami tworzacymi napis „Policja', na glowie mial czapke bejsbolowke.
– Mamy goscia, Kev – powiedzial cicho, zwracajac sie w strone zaplecza sklepu. – Czarny mezczyzna, jest sam.
– Ma towar? – spytal detektyw Riley.
– Na to wyglada. Cos niesie.
– Pozwol mu dojsc do lady – powiedzial Riley. – Wtedy go zdejmiemy.
Kilka godzin wczesniej wladze federalne zwrocily sie do policji nowojorskiej z prosba o pomoc w doreczeniu nakazu sadowego. Istnialo podejrzenie, ze nowo otwarty sklep rozpoczal dzialalnosc dzieki pomocy mafii.
Wedlug informacji policji po polnocy miala tam zostac zawarta jakas transakcja. Korzystajac z okazji, by dogodzic i sobie, i federalnym, o polnocy policjanci zrobili nalot na sklep i aresztowali wlasciciela.
Facet byl sam i wyraznie sie denerwowal. Mial przy sobie duza ilosc gotowki. Kiedy zostal skuty, od razu zamilkl. Choc bylo juz pozno, Riley postanowil zaczekac ze swoimi ludzmi w sklepie i sprawdzic, kto sie tam zjawi. W tej chwili siedzial przyczajony w cieniu. Odpial kciukiem pasek kabury, by w razie potrzeby mogl szybko wyciagnac glocka.
Tymczasem Nuru wsunal skrzynie pod pache i lewa reka wyjal portfel. Cos mu sie tu nie podobalo. Przed wyjsciem z domu zapisal sobie adres i schowal go do portfela. Sprawdziwszy go raz jeszcze, polozyl portfel na skrzyni. Potem nacisnal wolna dlonia klamke. Drzwi sie otworzyly.
Kiedy Nuru wyszedl w mrok, szosty zmysl ostrzegl go przed grozacym niebezpieczenstwem. Bylo to stare, dobrze mu znane uczucie, ktore pamietal z dziecinstwa, swiadomosc, ze w poblizu czai sie drapiezca. Wlosy zjezyly mu sie na karku. Nuru zatrzymal sie na srodku pomieszczenia. Oswajajac oczy z ciemnosciami, powoli sie rozejrzal.
Z mroku wyskoczyl mezczyzna, trzymajacy cos w dloni.
– Policja, nie ruszaj sie! – krzyknal. – Rece do…
Instynkt podpowiedzial Nuru, ze mezczyzna ma pistolet, i sklonil go do natychmiastowego dzialania. Zanim policjant zdazyl w niego wymierzyc, Nuru szybkim ruchem reki poderwal skrzynie do gory. Drewniane pudlo zakreslilo luk w powietrzu. Sila uderzenia wytracila pistolet z dloni mezczyzny, ale ten zdazyl jeszcze pociagnac za spust. Rozlegl sie ogluszajacy huk. Po sekundzie skrzynia trafila mezczyzne w twarz.
Kevin Riley widzial to wszystko jak przez mgle – najpierw nastapil oslepiajacy blysk, potem cos przelecialo ze swistem tuz kolo jego ucha. Kiedy po ulamku sekundy odzyskal wzrok, zobaczyl jednego ze swoich ludzi, zataczajacego sie w tyl. Przedmiot, ktorym policjant zostal uderzony, powoli przekoziolkowal po podlodze. Niemal w tej samej chwili napastnik obrocil sie i rzucil w strone drzwi. Riley stracil go z oczu, zanim zdazyl wyciagnac glocka z kabury. – Johnny! – krzyknal Riley i rzucil sie naprzod. Dzwonilo mu w uszach. -Johnny, wszystko w porzadku? – Policjant byl nieprzytomny. – Mamy rannego! – krzyknal Riley do wpietego w klape mikrofonu. – Scigany, czarny mezczyzna, jedzie na pomoc droga Allen! – Przy wtorze trzaskow z krotkofalowki Riley pochylil sie, by udzielic policjantowi pierwszej pomocy.
Po pietnastu minutach na ulicy przed sklepem stalo juz szesc wozow policyjnych i karetka pogotowia. Pielegniarze ostroznie przeniesli rannego na nosze. Choc odzyskal przytomnosc, mial zlamana szczeke i wstrzas mozgu. Napastnikowi nic sie nie stalo. Po odjezdzie karetki Riley wszedl z powrotem do sklepu, by obejrzec przedmiot, ktory nieznajomy przyniosl ze soba.
Obok roztrzaskanej drewnianej skrzynki lezal pogruchotany szkielet malego dziecka. Doktor Crandall bedzie mial zajecie, pomyslal Riley. Cenniejszym znaleziskiem byl jednak lezacy wsrod szczatkow portfel napastnika. Riley wyjal zen prawo jazdy.
– Nuru Milawe – przeczytal powoli. – Nura, koles, teraz juz mi nie uciekniesz.
Brad odjechal spod domu Brittena, z trudem panujac nad nerwami. Byl wsciekly na Morrisona, Brittena, a przede wszystkim wkurzala go jego wlasna bezsilnosc. Zawsze uwazal siebie za czlowieka czynu, ale teraz nie mogl praktycznie nic zrobic. Musial czekac. Jechal do domu, zaslepiony nienawiscia.
Probowal sobie wmowic, ze Morgan bedzie w stanie sie obronic. Ale co z Michaelem, na litosc boska? Jego syn byl tylko dzieckiem, do tej pory zyl jakby pod kloszem. Rzadko bywal sam, wiec jakze mogl sobie teraz poradzic? Biedny chlopak pewnie nie mial pojecia, co sie z nim dzieje. Na pewno jest przerazony, zdezorientowany i… Brad zazgrzytal zebami, probujac odpedzic te straszne mysli. Skoncentrowal sie na prowadzeniu samochodu. Po pewnym czasie wreszcie wjechal do swojego garazu. Przez chwile mial nadzieje, ze zastanie Michaela w domu, ale powitala go tylko pustka i cisza. Z bijacym sercem sprawdzil nagrania na automatycznej sekretarce. Tasma byla czysta. Brad rabnal piescia w sciane i zaczal krzyczec.
Pamiec podsunela mu obraz Michaela, stojacego na pokladzie lodzi, z szerokim usmiechem na twarzy i jasnymi wlosami rozwiewanymi przez wiatr. Brad widzial oczami duszy syna, biegajacego za pilka i pochylonego w skupieniu nad Game Boyem… Boze, zrobilby wszystko, byle odzyskac Mikeya. Jednego na pewno nie zrobi: nie bedzie siedzial bezczynnie. Gdyby tylko mial bron… ale nie mial. Nagle cos sobie przypomnial i rzucil sie biegiem do piwnicy. W czasie studiow Brad dorabial sobie w wakacje, imajac sie roznych zawodow. Kiedys zostal asystentem okregowego straznika przyrody. Brzmialo to dumnie, ale w praktyce sprowadzalo sie do odlawiania bezpanskich psow. Mimo krotkiego stazu, Brad nabral sporego doswiadczenia w tym fachu, a takze dostal specjalny sprzet, w tym takze strzelbe do usypiania zwierzat. W jego umysle zaczal sie rysowac plan.
Strzelba byla wlasciwie ladowana od tylu wiatrowka. Tania, o malej mocy razenia, przeznaczona byla do usypiania malych zwierzat z odleglosci nie przekraczajacej szesciu metrow. Brad mial jeszcze garsc nabojow usypiajacych, bedacych plastykowymi strzykawkami podskornymi z igla na jednym koncu i lotkami na drugim. Kiedy pocisk trafial w cel, srodek uspokajajacy byl wstrzykiwany automatycznie.
Brad wzial jeden z nabojow i obejrzal go. Wygladalo na to, ze i strzelba, i amunicja nadaja sie do uzytku. Wrzucil kilka pociskow do kieszeni, pochwycil wiatrowke i wbiegl schodami na gore. Minute pozniej byl juz w swoim samochodzie i jechal w strone szpitala.
Tam, w zamknietej szafce trzymal zapas wstrzykiwanych lekow uspokajajacych, ktore zazwyczaj podawal pacjentom podczas drobnych zabiegow. Najczesciej korzystal z valium i demerolu; teraz jednak chcial wziac ketamine, srodek znieczulajacy szeroko rozpowszechniony wsrod narkomanow, wchlaniajacych go przez nos. Brad