Michael wybaluszyl oczy z przerazenia. Nie mogl oderwac wzroku od czarnych oczodolow, ktore zdawaly sie patrzec prosto na niego. Szkielet mial okolo metra dwadziescia wysokosci i byl czesciowo ukrzyzowany. Jego stopy zachodzily na siebie, przebite duzym gwozdziem, a lewa dlon zostala przytwierdzona do prymitywnego drewnianego krzyza. Koscisty palec prawej reki zdawal sie wskazywac Michaela oskarzycielskim gestem.

Przez kilka przerazajacych minut chlopiec nie mogl oderwac oczu od tego makabrycznego widoku. W koncu, kiedy wreszcie przekonal sam siebie, ze przeciez ten szkielet jest niezywy, odwrocil sie w strone okna.

Za splywajacymi po szkle strugami wody widoczny byl zarys ludzkiej glowy. Minela chwila, zanim Michael rozpoznal twarz, ktora widzial juz tyle razy, pochylona nad swoim lozkiem.

Twarz jego taty.

Po chwili zniknela, rownie niespodziewanie, jak sie pojawila. Michael nie wiedzial, co robic. Mial ochote zerwac sie i pobiec do ojca, ale cos nakazalo mu nie ruszac sie z miejsca.

Michael zamknal oczy. Czy to wszystko mu sie przysnilo? Wsluchal sie w donosna melodie burzy, swist wiatru wsrod krokwi, nieustajace dudnienie deszczu, huk piorunow. Po kilku sekundach uchylil powieki. Nie widzial nic procz lejacych sie z nieba strug wody. W oknie znow pojawila sie znajoma sylwetka.

Dygoczac ze strachu, Michael patrzyl, jak jego ojciec bezskutecznie probuje otworzyc okno. Wsrod szumu deszczu dalo sie slyszec ciche skrzypienie. Nagle po niebie przeleciala blyskawica i niemal od razu rozlegl sie ogluszajacy huk. Michael zobaczyl oswietlona od tylu sylwetke ojca, zmagajacego sie z oknem.

Nuru uslyszal podejrzany dzwiek, charakterystyczne skrzypienie drewna. Przechylil glowe, odlozyl fajke i zaczal nasluchiwac. Nagle zrobilo sie jasno jak w dzien i uslyszal przerazliwy huk. Nuru skrzywil sie. Katem oka zauwazyl jakis ruch. Odwracajac sie, spostrzegl uniesiona glowe chlopca, wpatrzonego w okno. Nuru skierowal wzrok w tamta strone.

Bradowi od huku dzwonilo w uszach. Probowal otworzyc okno dwiema rekami, ale nic to nie dawalo. Framuga musiala byc wypaczona. Probowal sprawdzic, w ktorym miejscu sie zaciela, ale nieustajacy deszcz zalewal mu oczy, o malo go nie oslepiajac. Obawial sie, ze za bardzo halasuje, ale bylo juz za pozno, by dac za wygrana.

Brad rozlozyl rece i oparl je na framudze, w miejscu, gdzie wydawala sie najsolidniejsza, po czym pchnal ja z calej sily. W pierwszej chwili okno nawet nie drgnelo, ale zaraz zaczelo ustepowac. Brad, zachecony, zmusil sie do jeszcze wiekszego wysilku, zamknal oczy, twarz nabiegla mu krwia, az wreszcie…

W tej samej chwili rozlegl sie brzek tluczonego szkla i deszcz odlamkow uderzyl w twarz Brada. Jego szyja znalazla sie w zelaznym uscisku, a nogi oderwaly sie od ziemi. Brad zmusil sie, by otworzyc oczy, i zobaczyl twarz Nuru Milawe.

W oknie zialy dwie poszarpane dziury, przez ktore przeszly piesci Milawe. Potezny, nacpany mezczyzna trzymal Brada za szyje i dusil obiema rekami. Jego ciemna twarz wykrzywial grymas wscieklosci, spomiedzy rozchylonych warg wylanialy sie zacisniete zeby. Brad widzial jak przez mgle bialka jego oczu, poprzecinane cienkimi zylkami.

Probowal podjac walke, ale nie mogl zlapac tchu. Silne palce Milawe sciskaly jego tchawice. Po chwili zaczelo mu brakowac tlenu. Podskakiwal jak kukielka, od czasu do czasu dotykajac ziemi czubkami butow. Dwiema rekami probowal oderwac palce Milawe od swojej szyi, ale napastnik byl za silny.

Brad blyskawicznie tracil wzrok. Widzial wszystko jak przez celownik optyczny – to, co w srodku pola widzenia, bylo wyrazne, a natomiast wszystko po bokach tonelo w ciemnosciach. Nieoczekiwanie dla samego siebie pomyslal o Michaelu. Tyle mial mu do powiedzenia, ale zabraklo na to czasu.

Widzial przed soba pelna nienawisci twarz Milawe. Zaczelo mu dzwonic w uszach, co swiadczylo, ze ustal przeplyw krwi przez tetnice szyjna. Wiszac bezradnie w strugach padajacego deszczu, powoli zapadal sie w ciemnosc.

Nagle rozlegl sie mrozacy krew w zylach krzyk. Brad zdolal dostrzec wsrod szybko ogarniajacego go mroku profil Milawe i obnazone zeby. Nagle poczul, ze jedna z duszacych go dloni zwalnia uscisk, i dotknal nogami ziemi. Chwiejac sie, probowal odzyskac rownowage. Nie mogl zlapac tchu. Milawe wciaz trzymal go druga reka za szyje, bolesnie wbijajac kciuk w zaglebienie nad mostkiem. Wszystko zaczelo tonac w czerni.

Rozmyslajac goraczkowo, Brad przypomnial sobie o strzelbie do usypiania zwierzat. Nie zwazajac na miazdzacy uscisk, szybko opuscil rece. Przez chwile wymachiwal nimi w powietrzu i wydawalo mu sie, ze potracil i przewrocil strzelbe. Kiedy juz mial stracic nadzieje, palcami wymacal chlodna lufe.

Blagajac los o chocby lyk powietrza, Brad podniosl strzelbe. Przekladal ja z jednej reki do drugiej, az poczul pod prawa dlonia spust, a lewa spoczela na kolbie. Resztkami sil wbil lufe w okno, mierzac w glowe Milawe. Ciezki jak z olowiu palec spoczal na spuscie. Padl strzal.

I nagle duszacy ucisk ustal. Brad zatoczyl sie do tylu, polprzytomny, i ciezko upadl na ziemie. Spojrzal przymruzonymi oczami w okno, ale nie dosc, ze byly zalane deszczem, to jeszcze wirowaly przed nimi tysiace punkcikow.

Zaciagniete ciezkimi chmurami niebo przeciela kolejna blyskawica, ktora oswietlila na chwile Milawe, wciaz stojacego w oknie. Mezczyzna nieporadnie probowal wyrwac strzykawke z szyi. Na jego twarzy malowal sie wyraz wscieklosci i zaskoczenia. Potem niebo znow pociemnialo i rozlegl sie grzmot.

Brad lezal na ziemi, chwytajac ustami powietrze. Jego gardlo zdawalo sie plonac zywym ogniem, a krtan bolala przy kazdym oddechu. Przez kilka sekund, dopoki nie zebral mysli, nie byl pewien, gdzie wlasciwie jest. Uniosl sie na lokciach, probujac nieco ochlonac. Milawe wciaz gdzies tu byl. Mozliwe, ze ranny, ale to czynilo go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Brad pomyslal o swoim synu i ogarnelo go przerazenie.

– Michael! – krzyknal, ale jego slaby, chrapliwy glos utonal w loskocie piorunow. – Michael!

Czy narazil syna na jeszcze wieksze niebezpieczenstwo? Przyparl Milawe do muru. Ten czlowiek byl morderca. Kto wie, moze wlasnie w tej chwili znecal sie nad Michaelem.

Oszalaly ze strachu, Brad ukleknal, po czym zmusil sie do wstania. Ruszyl chwiejnym krokiem przed siebie, wykrzykujac imie syna, ale jego wolania ginely w skowycie wiatru. Zaczal wodzic palcami po roztrzaskanym oknie, nie zwazajac na potluczone szklo. W koncu naparl rekami na framuge.

– Tato!

Brad uniosl glowe, zbity z tropu. Spodziewal sie, ze lada chwila wyrosnie przed nim Milawe, w ktorego wstapily nowe sily. Tymczasem zobaczyl Michaela. Oczy Brada wypelnily sie lzami.

– Chyba trzeba to otworzyc – powiedzial chlopiec spokojnie. Wgramolil sie na cos, przez chwile majstrowal przy zatrzasku, po czym spojrzal w dol z usmiechem. – Juz!

Deszcz zaczynal ustawac. Brad niepewnie spojrzal za plecy syna.

– Mikey, wszystko w porzadku? Co sie stalo z tamtym czlowiekiem?

– Tam lezy – powiedzial Michael, wskazujac podloge. – Ale go znokautowales, tato.

Znokautowalem go? – pomyslal Brad, zaskoczony. Czyzby srodek zadzialal tak szybko? Popchnal framuge do gory.

– Uwazaj na szklo, Mikey. I nie spuszczaj tego faceta z oczu!

Okno otworzylo sie bez najmniejszego oporu. Brad zepchnal odlamki szkla z parapetu i wsunal sie przez otwor do cieplego, suchego pokoju. Obrocil sie i zeskoczyl na podloge.

Milawe z zamknietymi oczami lezal na plecach. Byl nieprzytomny i oddychal gleboko. Brad podbiegl do Michaela i z ulga porwal go w ramiona, dajac upust ogromnej radosci.

– Dzieki Bogu, dzieki Bogu! – powtarzal raz po raz, tulac chlopca. -Tak sie o ciebie martwilem!

– Tato, przestan! Jestes caly mokry!

Brad jeszcze raz go przytulil, pocalowal w policzek i postawil na podlodze.

– Czy ten czlowiek zrobil ci krzywde, synku? Czy w ogole ci cos zrobil?

– Nic mi nie jest. Kiedy tu przyjechalismy, dal mi do wypicia cos slodkiego. Zrobilem sie strasznie senny, ale to wszystko. – Spojrzal ojcu w twarz. -Strasznie jestes podrapany. Boli cie?

Brad nawet nie poczul, ze sie pokaleczyl.

– Wlasciwie nie. – Ukucnal przed synem i czule pogladzil go po twarzy. – Teraz powiem ci, co masz zrobic, Mikey. Wyjdziesz stad frontowymi drzwiami – powiedzial, wskazujac je – i podejdziesz do okna. Powinna tam byc strzelba i torba. Przynies tutaj te rzeczy, dobrze?

– Strzelba?

– Stara wiatrowka. No, ruszaj. – Klepnal chlopca w siedzenie i Mikey wybiegl z domu. Brad odprowadzil go spojrzeniem. Na mysl, ze jego syn jest juz bezpieczny, ogarnialo go poczucie nieopisanej wrecz ulgi.

Rzuciwszy okiem na lezacego nieruchomo Milawe, Brad zaczal szukac papierowych serwetek. Kiedy je

Вы читаете Dostawca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×