siebie staruszek, niski mezczyzna czytajacy gazete, slabo ogolony, w przemoczonym plaszczu. Catherine wysiadla przy Hyde Park Corner. Mezczyzna z gazeta tez. Catherine skierowala sie do parku. Mezczyzna z gazeta ruszyl w druga strone, do Piccadilly. Co takiego Vogel powiedzial o obserwatorach MI- 5? „Typ przecietniaka. Minelabys go na ulicy i nawet nie zauwazyla'. Gdyby Catherine miala wybierac kandydata na obserwatora MI- 5, to postawilaby na mezczyzne z gazeta.
Poszla na polnoc, sciezka biegnaca wzdluz Park Lane. Na polnocnym skraju parku, przy Bayswater Road cofnela sie do Hyde Park Corner. Tarn znowu zawrocila i ruszyla ta sama trasa. Byla pewna, ze nikt za nia nie idzie. Przeszla krotki odcinek przy Bayswater Road. Zatrzymala sie przy skrzynce pocztowej, wrzucila biala koperte, przy okazji upewniajac sie, czy nikt jej nie sledzi. Czysto. Chmury zgestnialy, deszcz zaczal mocniej padac. Zlapala taksowke i podala adres w Stockwell.
Siadla z tylu, przygladajac sie strugom deszczu plynacym po szybie. Kiedy wjechali na Battersea Bridge, zerwal sie silny wiatr, ktory zatrzasl taksowka. Nadal byl niewielki ruch. Catherine odwrocila glowe i wyjrzala przez okienko z tylu. Za nimi, moze o jakies dwiescie metrow, podazala czarna furgonetka. Z przodu siedzialy dwie osoby.
Siadla prosto i zauwazyla, ze taksowkarz przyglada jej sie we wstecznym lusterku. Na chwile spotkali sie wzrokiem, po czym kierowca znowu skupil sie na drodze. Instynktownie siegnela do torebki i dotknela rekojesci sztyletu. Taksowka skrecila w uliczke szczelnie zabudowana takimi samymi nudnymi wiktorianskimi domami. Wokol zywego ducha: ani samochodow, ani pieszych. Catherine ponownie sie obejrzala. Czarna furgonetka zniknela.
Odprezyla sie. Wyjatkowo jej zalezalo, by dzis sie spotkac z Neumannem. Chciala sie dowiedziec, jak Vogel zareagowal na jej prosbe o wyciagniecie z Anglii. W duchu zalowala, ze w ogole ja wyslala. Z jednej strony wyraznie czula, ze MI- 5 ja osacza; popelnila niewybaczalne bledy. Rownoczesnie jednak sejf Petera Jordana stanowil zrodlo bezcennych informacji. Ubieglej nocy sfotografowala dokument z emblematem SHAEF – tarcza i mieczem – i stemplem SCISLE TAJNE. Niewykluczone, ze wlasnie wykradla najwazniejsza tajemnice inwazji. Oczywiscie, nie mogla byc tego pewna; wszak Peter Jordan pracowal tylko nad jednym elementem olbrzymiej, skomplikowanej ukladanki. Ale w Berlinie, gdzie probowano poskladac te elementy, informacje zdobyte przez nia moga sie okazac bezcenne, na wage zlota. Uswiadomila sobie, ze chce to dalej robic. Dlaczego? Oczywiscie, to sie nie trzymalo kupy. Nigdy nie chciala zostac szpiegiem, Vogel ja do tego zmusil szantazem. Nie czula sie tez szczegolnie zwiazana z Niemcami.
Prawde mowiac, Catherine z nikim ani z niczym nie czula sie szczegolnie zwiazana. Podejrzewala, ze wlasnie dzieki temu jest taka dobra agentka. Ale pod tym wszystkim krylo sie jeszcze cos. Vogel zawsze nazywal to gra. Coz, ta graja wciagnela. Podobalo jej sie wyzwanie, jakie przed nia stawiala. I chciala wygrac. Nie chciala wykrasc tajemnicy inwazji, zeby Niemcy zwyciezyli, a nazisci wladali Europa przez nastepne tysiac lat. Chciala ja wykrasc, by udowodnic, ze jest najlepsza, bije na glowe tych kretynow, ktorych Abwehra przyslala do Anglii. Chciala pokazac Voglowi, ze potrafi grac w te gre lepiej niz on sam.
Taksowka zahamowala. Szofer obejrzal sie i spytal: – Na pewno tutaj pani chciala przyjechac?
Popatrzyla przez szybe. Stali przy zbombardowanych magazynach. Ulica byla opuszczona. Gdyby ktokolwiek probowal ja tu sledzic, nie zdolalby sie ukryc. Zaplacila taksowkarzowi i wysiadla. Samochod odjechal. Po kilku sekundach pojawila sie czarna furgonetka z dwoma mezczyznami na przedzie. Minela ja i jechala dalej. Stacja metra Stockwell znajdowala sie o pare krokow. Catherine otworzyla parasolke i szybko ruszyla w strone stacji, gdzie kupila bilet na Leicester Square. W chwili gdy weszla na peron, pociag wlasnie ruszal. Wskoczyla do srodka, zanim drzwi sie zamknely, i usiadla na wolnym miejscu.
Stojac w bramie niedaleko Leicester Square, Horst Neumann jadl z torebki skreconej z gazety frytki z ryba. Dokonczyl rybe i zrobilo mu sie niedobrze. Zauwazyl Catherine, ktora wraz z grupka pieszych wchodzila na plac. Zmial zatluszczony papier, wrzucil go do kosza i ruszyl jej sladem. Wkrotce zrownal sie z nia. Catherine patrzyla na wprost, jakby go nie widziala. Wyciagnela reke i wsunela mu w dlon negatyw. Neumann bez slowa dal jej karteczke. Rozdzielili sie. Neumann usiadl na lawce i odprowadzil ja wzrokiem.
– I co potem? – spytal Alfred Vicary.
– Weszla na stacje Stockwell – odparl Harry. – Wyslalismy tam czlowieka, ale juz zdazyla wsiasc do pociagu.
– Niech to szlag – mruknal Vicary.
– Wsadzilismy do metra czlowieka w Waterloo i podjal trop.
– Jak dlugo byla sama?
– Jakies piec minut.
– Spokojnie mozna sie spotkac z dziesiecioma agentami.
– Niestety tak, Alfredzie.
– I co dalej?
– Jak zwykle. Przez prawie poltorej godziny gonila naszych ludzi po calym West Endzie. W koncu weszla do kawiarni i dala nam pol godziny oddechu. Potem ruszyla na Leicester Square. Przeszla plac i zawrocila do Earl's Court.
– Z nikim sie nie kontaktowala?
– Niczego takiego nie zauwazylismy.
– A na Leicester Square?
– Nasi ludzie nic nie zauwazyli.
– Skrzynka przy Bayswater Road?
– Skonfiskowalismy zawartosc. Na samej gorze znalezlismy biala, nie zaadresowana koperte. Chodzilo jej tylko o sprawdzenie ogona.
– Cholera jasna, jest dobra.
– Zawodowiec cala geba.
Vicary polaczyl czubki palcow, tworzac z nich dzwonnice.
– Nie sadze, zeby urzadzala sobie takie wycieczki po miescie z milosci do swiezego powietrza, Harry. Albo gdzies sie pozbyla materialu, albo sie spotkala z agentem.
– Pewnie w metrze – powiedzial Harry.
– Moglo to byc w kazdym dowolnie wybranym miejscu. – Vicary rabnal piescia w oparcie fotela. – Szlag by to!
– Po prostu musimy dalej ja sledzic. Kiedys w koncu popelni blad.
– Nie liczylbym na to, Harry. A im dluzej bedziemy ja obserwowac, tym wieksze prawdopodobienstwo, ze zauwazy obstawe. A jesli zauwazy…
– To po nas – dokonczyl za Vicary'ego Harry.
– Zgadza sie, Harry. Po nas.
Vicary zniszczyl dzwonnice z palcow, zeby zaslonic ziewniecie.
– Rozmawiales z Grace?
– Tak. Szukala, gdzie mogla. Nic nie znalazla.
– A co z Brumem?
– To samo. Nie ma takiego kryptonimu ani dla akcji, ani dla agenta. – Harry poslal Vicary'emu przeciagle spojrzenie. – Bylbys uprzejmy mi wyjasnic, dlaczego poprosiles Grace o znalezienie tych nazwisk?
Vicary podniosl wzrok i wytrzymal spojrzenie kolegi.
– Gdybym ci powiedzial, wsadzilbys mnie do czubkow. To nic, po prostu wzrok plata mi figle. – Vicary spojrzal na zegarek i znowu ziewnal. – Musze wszystko odraportowac Boothby'emu i zabrac kolejna paczke materialow
– Czyli gra sie toczy dalej?
– O ile Boothby wszystkiego nie odwola, to tak.
– Zaplanowales juz cos na dzisiejszy wieczor? Vicary dzwignal sie na nogi i wlozyl plaszcz.
– Pomyslalem, ze kolacja i dancing w „Four Hundred Club' stanowilyby mila odmiane. Potrzebuje swojego czlowieka, ktory mialby ich na oku. Moze bys zaprosil Grace? Spedzilibyscie mile wieczor na koszt firmy.