– Czy jest mozliwe, by to ona, korzystajac z modemu, polaczyla sie z twoim komputerem w biurze? – spytal.

– Nawet tego nie sugeruj!

– No, coz. – Spojrzal mi powaznie w oczy. – Moze tak byloby lepiej dla ciebie…

– Lucy nigdy nie zrobilaby czegos podobnego – zaprzeczylam goraco. – I zupelnie nie rozumiem, jakim cudem mogloby to byc dla mnie lepsze.

– Lepiej by bylo, gdyby w bazie danych grzebala twoja dziesiecioletnia siostrzenica niz dziennikarz. Moze to sciagneloby ci z karku Amburgeya.

– W tym nic mi nie pomoze – warknelam.

– Taak – burknal. – Jego jedynym celem w zyciu jest zrobienie z ciebie kozla ofiarnego.

– Czasem wlasnie dochodze do takiego wniosku.

Amburgey dostal swa nominacje posrod ogolnego zamieszania zwiazanego z protestami czarnej czesci spolecznosci Richmond przeciwko temu, ze policja nie przyklada sie do rozwiazywania spraw o morderstwo, chyba ze ofiara jest biala. Potem przywodca czarnej mniejszosci zostal zastrzelony we wlasnym samochodzie, a Amburgey wraz z burmistrzem uznali, ze pojawienie sie nastepnego dnia w mojej kostnicy bedzie doskonalym politycznym posunieciem.

Moze i nie okazaloby sie ono tak fatalne, gdyby Amburgey zadawal mi pytania podczas autopsji, a potem trzymal gebe na klodke. Jednak polaczenie wiadomosci lekarskich z umiejetnosciami polityka okazalo sie fatalna kombinacja, ktora popchnela go do poinformowania dziennikarzy czekajacych przed drzwiami mego biura, ze „rozrzut sladow na klatce piersiowej” wskazuje „postrzal ze strzelby o duzym kalibrze z bliskiej odleglosci”. Tak dyplomatycznie, jak tylko bylo to mozliwe, wyjasnialam pytana przez reporterow, ze „rozrzucone rany” byly w rzeczy samej sladami zostawionymi po zabiegach, jakie starano sie przeprowadzic ofierze na oddziale intensywnej opieki, sladami po wkluciu dlugich igiel – bezposrednimi zastrzykami z adrenaliny starano sie pobudzic serce do dzialania – oraz po iglach wklutych w celu przeprowadzenia transfuzji krwi. Smiercionosna rana zostala zadana z malokalibrowego rewolweru.

Blad Amburgeya przysporzyl dziennikarzom wiele radosci.

– Problem polega na tym, ze facet ma lekarskie wyksztalcenie – powiedzialam Billowi. – Wie dostatecznie duzo, by uwazac sie za specjaliste w dziedzinie medycyny sadowej i by sadzic, ze potrafi prowadzic moje biuro lepiej ode mnie.

– A ty popelnilas blad, wytykajac mu to.

– Tak, a co mialam zrobic? Zgodzic sie z nim i stac z zalozonymi rekoma, patrzac, jak popelnia bledy?

– Jest to wiec czysta sprawa profesjonalnej zazdrosci – odrzekl, wzruszajac ramionami. – Zdarza sie.

– Nie mam pojecia, co to jest. Jak to ty wyjasnisz, u wszystkich diablow? Polowa z tego, co ludzie robia i czuja, nie ma dla mnie za grosz sensu. Jedyne, co ma chyba sens, to to, ze przypominam mu matke.

Znowu poczulam przyplyw dawnej wscieklosci i dopiero widzac mine Billa, zdalam sobie sprawe z tego, ze wpatruje sie w niego z pretensja.

– Hej! – zaprotestowal, unoszac dlonie. – Nie zlosc sie na mnie! Ja nie mialem z tym nic wspolnego.

– Byles tam dzis po poludniu, nie?

– A czego sie spodziewalas? Mialem powiedziec Amburgeyowi i Tannerowi, ze nie przyjde na spotkanie, bo spotykam sie z toba na gruncie towarzyskim?

– Oczywiscie, ze nie – odparlam zrozpaczona. – Ale moze chcialam, bys to zrobil. Moze chcialam, bys rabnal Amburgeya prosto w nos za to, co powiedzial.

– Niezly pomysl. Nie sadze jednak, by mi to pomoglo przy nastepnych wyborach. Poza tym ty bys pewnie pozwolila mi zgnic w wiezieniu i nawet nie wplacilabys za mnie kaucji.

– Wszystko zalezaloby od tego, ile by wyniosla.

– Cholera.

– Dlaczego nic mi nie powiedziales?

– Niby o czym?

– O spotkaniu. Musiales wiedziec o tym co najmniej od wczoraj. – Moze wiedziales o tym znacznie wczesniej, chcialam powiedziec, lecz sie powstrzymalam, i moze dlatego nie odezwales sie do mnie podczas weekendu. Patrzylam mu w oczy, czekajac na odpowiedz.

Znowu wpatrywal sie w dno kieliszka.

– Nie widzialem powodu, by ci o tym mowic. Zamartwialabys sie, a odnioslem wrazenie, ze to spotkanie mialo byc tylko pro forma…

– Pro forma?… – Spojrzalam na niego z niedowierzaniem. – Amburgey zamknal mi usta i spedzil pol popoludnia, grzebiac w moich dokumentach, a ty uwazasz, ze to tylko pro forma?!

– Nie uwazasz, ze czesc jego zachowania wynikla z tego, ze przyznalas sie do wlamania do bazy danych? Wczoraj nie bylo o tym mowy, Kay. Do diabla, sama wczoraj jeszcze o tym nie wiedzialas.

– Rozumiem – mruknelam zimno. – Nikt nic nie wiedzial, dopoki ja im tego nie uswiadomilam.

Cisza.

– Co sugerujesz?

– Wydaje mi sie nieprawdopodobnym zbiegiem okolicznosci, ze zawolal mnie na spotkanie tuz po tym, jak dowiedzialam sie o wlamaniu do komputera. Mam takie dziwne wrazenie, ze on cos o tym wiedzial…

– Moze i tak.

– Tez mi pocieszenie!

– Ale bez znaczenia – odparl spokojnie. – I co z tego, ze Amburgey wiedzial o wlamaniu do bazy danych, gdy wzywal cie dzis na rozmowe? Moze ktos sie wygadal? Na przyklad ta twoja analityczka? Plotki rozchodza sie bardzo szybko. – Bill wzruszyl ramionami. – To tylko dodalo jeszcze jedno do wszystkich jego zmartwien. Nie wpadlas w bloto po same uszy jedynie dlatego, ze bylas wystarczajaco madra, by powiedziec prawde.

– Ja zawsze mowie prawde.

– Wcale nie – odrzekl, przeciagajac lekko wyrazy i patrzac na mnie spod oka. – Nigdy nie mowisz prawdy o nas…

– No wiec moze i wiedzial – przerwalam mu. – Chce tylko uslyszec, ze ty nie wiedziales.

– Nie wiedzialem. – Patrzyl mi w oczy z napieciem. – Gdybym cokolwiek uslyszal, na pewno bym cie ostrzegl, Kay. Pobieglbym do pierwszej budki telefonicznej i…

– I wypadl z niej jako Superman.

– Do diabla – mruknal. – Teraz sie ze mnie nabijasz.

To byla chlopieca manifestacja urazy. Bill mial kilka rol i wszystkie odgrywal z niezwykla powaga i przekonujaco. Czasem zastanawialam sie, czy jego zauroczenie moja osoba takze nie bylo rola?

Zdaje mi sie, ze gral pierwsze skrzypce w fantazjach polowy kobiet w Richmond, a jego doradca doskonale potrafil to wykorzystac. Jego fotografie wisialy na wszystkich restauracjach i sklepach, przyczepione byly do slupow telegraficznych i murow domow. Kto mogl sie oprzec tej twarzy? Bill byl uderzajaco przystojny: jasne wlosy, blekitne oczy i wiecznie opalona skora, co bylo efektem wielu godzin spedzanych co tydzien na korcie tenisowym. Nietrudno bylo zapatrzyc sie na niego na ulicy.

– Wcale sie z ciebie nie nabijam – odparlam zmeczonym glosem. – Naprawde, Bill. Nie klocmy sie wiecej.

– Doskonale.

– Po prostu mam juz tego dosc i nie wiem, co z tym wszystkim poczac.

Najwyrazniej myslal juz o tym wczesniej, gdyz teraz odezwal sie jak na zawolanie:

– Na pewno pomogloby, gdybysmy sie dowiedzieli, kto wlamal sie do twojej bazy danych. – Urwal i dodal po chwili: – Albo gdybysmy to mogli udowodnic.

– Udowodnic? – Popatrzylam na niego ze zdziwieniem. – Chcesz mi powiedziec, ze masz juz podejrzanego?

– Nie mam zadnych dowodow…

– Kto? – Zapalilam papierosa.

Bill zapatrzyl sie gdzies przez okno.

– Abby Turnbull znajduje sie na szczycie mojej listy podejrzanych.

– A juz myslalam, ze powiesz mi cos, czego sama nie moglabym sie domyslic.

– Mowie bardzo powaznie, Kay.

– Wiem, ze jest ambitna reporterka – rzeklam z irytacja. – Szczerze mowiac, mam juz dosc ustawicznego

Вы читаете Post Mortem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату