Byl juz zbyt blisko. Nic nie mogl zrobic.
Wpadl w jasnosc.
Obraz byl znieksztalcony i zamazany, ale widzial kleczaca przed nim jasnowlosa kobiete. Miala spuszczona glowe, twarz ukrywala w dloniach, a jej ramiona drzaly.
- Dlaczego? - zaszlochala, a jej glos odbil sie echem w pustce. Jakby, pomimo wszystkich widocznych kolorow i ksztaltow, nadal otaczala go mroczna nicosc. Jakby to wszystko bylo tylko uluda.
- Nie wykonal mojego rozkazu - odpowiedzial glosem obojetniejszym i zimniejszym niz lod oraz calkowicie pozbawionym emocji. Pomimo wscieklosci, ktora odczuwal w sobie niczym plonace mroznym ogniem drzewce. Kleczaca przed nim kobieta znaczyla dla niego mniej, niz robactwo. Najchetniej zdeptalby ja. - Zawiodl moje zaufanie. Zlamal zakaz. Wypatroszylbym go wlasnymi rekoma, gdyby moj najwierniejszy sluga nie wyreczyl mnie i nie dopadl go pierwszy. Mozecie byc wdzieczni, ze nadal zyje.
W krag mdlego, zimnego swiatla wkroczyl jasnowlosy mezczyzna. Pochylil glowe. Jego glos drzal, kiedy sie odezwal:
- Wybacz mi, panie, ale... on nie wiedzial, co robi. Jest jeszcze dzieckiem...
- Milcz! - mial dosyc. Ich zalosne zachowanie tylko podsycalo buzujaca w nim wscieklosc. Gdyby nie to, ze byli mu potrzebni, pozbylby sie ich od razu. - Probowal go zabic... Potter nalezy
Kobieta przestala nad soba panowac. Wybuchnela placzem tak pelnym zalu, iz na ten dzwiek ogarnela go plonaca furia.
- Zabij mnie - zaszlochala. Jej glos zalamal sie. - Nic mnie juz nie obchodzi... nie, kiedy moje dziecko zostalo w taki sposob... - urwala, jakby nie byla w stanie dokonczyc i podniosla na niego oczy pelne rozpaczliwej nienawisci. - Ja juz i tak umarlam...
- Jak sobie zyczysz - odezwal sie obojetnym tonem i skinal dlonia na stojaca dotychczas w cieniu postac. - Severusie...
Uslyszal krzyk jasnowlosego mezczyzny i spokojny, opanowany glos odzianej w czern postaci:
-
Zamknal oczy, gdyz zalala je fala oslepiajacego, zielonego swiatla.
Kiedy je otworzyl, ponownie opadal poprzez pusta, ciepla, bezpieczna ciemnosc.
Byl sam.
* * *
Chcialo mu sie pic. Czul sie tak, jakby w ustach mial garsc piasku. Klujacego i raniacego przelyk. Z trudem oddychal. Znalazl w sobie jednak dosc sil, zeby wycharczec:
- Pic...
W ciemnosci rozlegl sie dzwiek krokow.
- Nareszcie - szept gdzies tuz nad nim, ale nie byl w stanie otworzyc sklejonych oczu. Poczul, ze ktos unosi jego glowe, a w gardlo wlewa mu sie wilgotny, przynoszacy ukojenie chlod.
Nie wiedzial, gdzie jest i co sie z nim dzieje. Chcial tylko spac. Powrocic do cieplej, przytulnej ciemnosci.