Lapal sie na tym, ze za kazdym razem, kiedy sie zapomnial, jego wzrok wedrowal ku stolowi nauczycielskiemu, przy ktorym z nieprzystepnym wyrazem twarzy siedzial Mistrz Eliksirow. Otulony swa czarna peleryna, jakby chcial odgrodzic sie od swiata, rzucal zlowieszcze spojrzenia na wszystkich uczniow i nauczycieli. Harry staral sie walczyc ze soba, ale czul, ze z kazdym spojrzeniem rzuconym przez stalowe oczy Snape'a, przegrywa i nic nie moze na to poradzic. Ciekawosc i to dziwne uczucie, ktore plonelo w jego sercu zdawalo sie przejmowac nad nim kontrole.
Gryfon, idac korytarzem, potrafil obejmowac ramieniem Lune i jednoczesnie prawie, ze podskakiwac, kiedy migal mu gdzies fragment czarnej peleryny, ktora niemal zawsze okazywala sie szata ktoregos z uczniow. Denerwowalo go to i coraz bardziej niepokoilo.
Przeklinal Snape'a, ten glupi eliksir, swoje sny, a najbardziej siebie samego.
Jezeli wczesniej nie potrafil w ogole spojrzec na Mistrza Eliksirow, to teraz jego czarna sylwetka przyciagala wzrok Harry'ego za kazdym razem, kiedy tylko pojawiala sie w jego polu widzenia.
'Nie, przestan sie gapic!' - karcil sie w myslach, cala sila woli zmuszajac sie by odwrocic glowe, zanim Snape cos zauwazy. Nie zawsze mu sie to udawalo. Czasami hebanowe oczy Mistrza Eliksirow spotykaly sie ze szmaragdowymi oczami Harry'ego i wtedy jedyne co Gryfon mogl zrobic, to rumienic sie, przeklinajac swoje nadpobudliwe serce i szybko odwracac wzrok, udajac, ze tak naprawde, to chcial patrzec w zupelnie inna strone. Byl za daleko, zeby wyczytac cos z zimnych oczu Snape'a, zreszta i tak nie zamierzal.
Chcial, zeby mezczyzna zniknal z jego zycia. O niczym tak nie marzyl.
Czul, ze z kazdym spojrzeniem na Mistrza Eliksirow, jego nienawisc do niego wzrasta i powoli zbliza sie do granicy, ktorej przekroczenia Harry obawial sie najbardziej.
Po poniedzialkowej lekcji eliksirow, nastepna odbywala sie piatek. Neville wciaz jeszcze nie wrocil ze szpitala, chociaz minely juz prawie cztery dni.
Harry odczuwal nieokreslony niepokoj na mysl o zblizajacej sie lekcji eliksirow.
Chociaz juz wczesniej obawial sie tych zajec, to po tym, co stalo sie na nich ostatnio, mysl o nastepnej lekcji napawala go takim przerazeniem, ze zastanawial sie, czy w ogole bedzie mial dosc odwagi, by na nia pojsc.
Bal sie.
Bal sie Snape'a i tego, co ten moze zrobic.
Bal sie siebie i swoich niezrozumialych reakcji.
Strach oplatal jego serce i pluca, doprowadzajac do tego, ze nogi Harry'ego uginaly sie pod nim, a rece drzaly.
Dlaczego ten sen musial mu sie znowu przysnic akurat tej nocy?
Gryfona przesladowaly wciaz swieze wizje z mokrego, upojnego snu. Juz trzeci raz snil o Snapie i trzeci raz spuscil sie, myslac o nim. Zlapal sie nawet na tym, iz zaczal zastanawiac sie, jak smakowalyby te wiecznie zacisniete, wykrzywione w pogardliwym usmiechu, blade wargi nauczyciela.
Na pewno zupelnie inaczej, niz cieple i slodkie wargi Luny.
Gryfon skarcil sie za tego rodzaju mysli, ale z mniejszym oburzeniem, niz zazwyczaj.
- Ciekawe, co Snape wymysli tym razem - glos Rona przedarl sie przez mgle posepnych mysli, otaczajaca umysl Harry'ego. - Mam nadzieje, ze nie postanowil teraz otruc mnie - rudzielec zbladl wyraznie, patrzac w ciemnosc korytarza, z ktorej powinien juz sie wylonic Mistrz